„Jedyny niezepsuty przez sławę człowiek” – mówił o niej Albert Einstein, a córka dodawała, że była „niecierpliwą nieprzyjaciółką sławy”. Maria Curie-Skłodowska była równie wybitnym naukowcem, co niezwykłą osobowością.
Dokonała wielkich odkryć i złamała wiele barier, wkraczając w zarezerwowany dla mężczyzn świat nauki. I choć tego nie chciała, stała się, używając dzisiejszego określenia, „celebrytką” i skandalistką. Laureatka dwóch Nagród Nobla zmarła 4 lipca 1934 r.
Przepraszam, to za łatwe
„Przepraszam, przepraszam… ja nienaumyślnie! – płakała mała Marysia – To nie moja wina ani Brońci. I tylko dlatego, że to takie łatwe”. W nauczycielskim domu Skłodowskich nawet dziecięce zabawy były naukowe. Klocki wspierały geografię, przynoszone zewsząd obrazki – historię. Nauka czytania starszej siostry Bronisławy zmieniła się w udawanie lekcji, w czasie której Marysię grała rolę ucznia. Nauka trwała kilka tygodni, wreszcie Bronisława spróbowała przesylabizować tekst tacie. Zniecierpliwiona Maria wyrwała jej elementarz i przeczytała tekst płynnie.
Cała piątka dzieci Władysława i Bronisławy Skłodowskich uczyła się bardzo dobrze. Nikt jednak w domu tak bardzo nie zatopił się w edukacji jak Maria. Ponoć już w dzieciństwie miała zwyczaj „zaczytywania się”.
„Brońcia i Hela nieraz próbują, jak długo i jak głośno trzeba krzyczeć przy niej, żeby nareszcie podniosła znad książki te poważne szare oczy. Ona jednak zawsze okazuje się wytrzymalsza od nich… Nienaumyślnie, rzecz prosta. Tylko dlatego, że ich naprawdę nie słyszy” – pisała we wspomnieniach o matce jej córka Ève.
Maria uczyła się kolejno w pensji dla dziewcząt, III Żeńskim Gimnazjum Rządowym, które ukończyła w 1883 r. ze złotym medalem, a następnie w tajnym Uniwersytecie Latającym. Oprócz Marii wielkie ambicje miała Bronisława. Jednak by móc studiować, siostry musiały wyjechać do Paryża. Tam bowiem, w przeciwieństwie do uczelni na terenach polskich, przyjmowano kobiety. Przeszkodą były finanse. Dom Skłodowskich nigdy nie należał do zamożnych. Mama była przełożoną pensji dla dziewcząt z dobrych domów, ojciec – nauczycielem matematyki i fizyki, a dopiero później także dyrektorem gimnazjów męskich, następnie – domów poprawczych.
Bronisława z Marią zawarły pakt. Starsza siostra, która miała odłożoną pewną sumę pieniędzy, miała wyjechać pierwsza, a młodsza zamierzała ją wspierać finansowo. Później role miały się odwrócić.
Tak dwudziestoletnia Brońcia trafiła do stolicy Francji, a o trzy lata młodsza Maria na wieś i… na swą pierwszą wielką, choć nieszczęśliwą miłość. Została guwernantką u rodziny Żórawskich w Szczukach (100 km na północ od Warszawy). Uczyła tam dwie dziewczynki. Dodatkowo stworzyła coś w rodzaju szkoły dla dzieci wiejskich. „Mam stałe codzienne zajęcia z wiejskimi dzieciakami, których liczba dochodzi do 18 [...]. Z dzieciaków tych mam rzeczywiście dużą pociechę” – wspominała. Zajęcia odbywały się od poniedziałku do soboty.
Spokojne, choć pracowite życie przerwał przyjazd najstarszego syna państwa Żórawskich, Kazimierza. Był on studentem matematyki na Cesarskim Uniwersytecie Warszawskim. Młodych szybko połączyła miłość, nie tylko do nauki. Maria pisała w liście, że musi „przejść przez rodzaj gorączki, zwany zakochaniem”.
Młodzi nawet się zaręczyli, ale tamę tym planom kategorycznie postawili rodzice Kazimierza. Nie chcieli się zgodzić na mezalians, którym – ich zdaniem – byłoby małżeństwo z ubogą guwernantką. Miłość (czy raczej zauroczenie) trwała jeszcze przez wiele miesięcy, ostatecznie Kazimierz nie sprzeciwił się rodzicom. Później Żórawski został słynnym matematykiem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Maria po opuszczeniu rodziny Żórawskich jeszcze przez rok pracowała jako guwernantka. Następnie po raz pierwszy w życiu trafiła do laboratorium. Kuzyn matki zaproponował jej pracę w Muzeum Przemysłu i Rolnictwa.
„Próbowałam różnych doświadczeń, opisanych w podręcznikach fizyki i chemii, a wyniki ich były czasem bardzo dobre [...]. Kiedy indziej znów wpadałam w głęboką rozpacz z powodu wypadków i błędów, wynikających mojego braku doświadczenia” – opisywała później, dodając, że gdyby nie ta praca i nabyta umiejętność analizy chemicznej, nigdy nie odkryłaby radu.
Laboratorium, czyli czarodziejska baśń
Do Paryża przybyła jesienią 1891 r. Sorbona była spełnieniem jej marzeń. „Wszystko, co widziałam nowego i czego się uczyłam, zachwycało mnie. Było to jakby objawienie nowego świata, świata wiedzy, do którego nareszcie otwarto mi wolny dostęp” – wspominała po latach.
Początkowo zamieszkała u siostry, później wynajmowała obskurne pokoje na poddaszach biedniejszych dzielnic. Życie poświęciła nauce. Po dwóch latach ukończyła licencjat z fizyki z pierwszym wynikiem na roku. Poza nią na fizyce studiowała zaledwie jedna kobieta. Na całej Sorbonie panie stanowiły tylko nieco ponad 2 proc. studentów.
Dzięki stypendium dla zdolnych Polaków mogła zapisać się na licencjat z matematyki. Mieszkała też już znacznie lepiej niż wcześniej. „Mam już pokój najęty, na 6-em piętrze […], ma okna, które się dobrze zamyka, i kiedy je opatrzę, nie powinno być zimno, tem bardziej, że podłoga drewniana” – pisała do Polski.
Po dwóch latach ukończyła licencjat z fizyki z pierwszym wynikiem na roku. Poza nią na fizyce studiowała zaledwie jedna kobieta. Na całej Sorbonie panie stanowiły tylko nieco ponad 2 proc. studentów.
Ukończyła zajęcia po roku, tym razem z rozczarowującym ją nieco drugim miejscem. Cały czas myślała o powrocie do Warszawy, by – tak jak obiecała ojcu – zostać nauczycielką. Los chciał inaczej. Tym razem na przeszkodzie stanął profesor Sorbony – Gabriel Lippman, który wystarał się o stypendium. Miała prowadzić badania naukowe nad magnetycznymi właściwościami stali. Znów chciała pracowała w laboratorium.
To niejedyny przełomowy moment w tym czasie. Drugim – jeszcze ważniejszym – było poznanie Piotra Curie. „Wchodząc do pokoju, spostrzegłam młodego człowieka słusznego wzrostu, o włosach kasztanowatych i dużych jasnych oczach, stojącego we framudze otwartych drzwi balkonowych” – pisała o pierwszym spotkaniu w 1894 r. Nie było to przypadkowe spotkanie, Maria chciała otrzymać miejsce w laboratorium, którego kierownikiem był właśnie – 35-letni wówczas – Curie.
Francuz odmówił, ale Polka wpadła mu w oko. Maria była uważana za ładną. Einstein mówił o erotyzmie w jej oczach i dodawał: „jest tak atrakcyjna, że dla każdego może się stać niebezpieczna”. Do tego łączyła ich naukowa pasja.
Zaczęli się spotykać, a Maria – łamiąc wszelkie konwenanse – zapraszała go nawet do swojego mieszkania. Byli dla siebie stworzeni, ale Skłodowska nie chciała się wiązać, a tym bardziej brać ślubu. Uważała, że z powodów patriotycznych powinna wyjść za Polaka. „Znając Ciebie, pozostaniesz Polką całą swoją duszą i nigdy nie wyrzekniesz się rodziny. My również nie przestaniemy Cię kochać” – przekonywał ją brat.
By złamać opór Marii, zawiązała się zresztą nieformalna koalicja złożona z obu rodzin. Maria w końcu uległa. Ślub odbył się 26 lipca 1895 r. Małżeństwo zamieszkało w trzypokojowym mieszkanku. Po roku pojawiło się pierwsze dziecko – przyszła noblistka Irène.
„Uczony jest w swojej pracowni nie tylko technikiem, lecz również dzieckiem wpatrzonym w zjawiska przyrody, wzruszające jak czarodziejska baśń” – pisała.
Najważniejsza była kariera naukowa. Maria przygotowywała swój pierwszy naukowy artykuł na temat magnetyzmu hartowania stali, za który miała otrzymać ogromne jak dla niej honorarium 1500 franków. Namówiona przez Piotra, postanowiła pisać doktorat. Wybór promotora to kolejny przełomowy moment w życiu Marii. Zdecydowała się na doświadczonego fizyka, który miał za sobą fascynujące odkrycia z raczkującej dziedziny nauki – promieniotwórczości. Henri Becquerel w 1897 r. opublikował nawet serię artykułów na temat promieniotwórczych właściwości uranu, a w przyszłości jednostka pomiaru radioaktywności od jego nazwiska została nazwana bekerel. To właśnie radioaktywność niezwykle intrygowała małżeństwo Curie.
Promotor Marii był człowiekiem wpływowym. Kierował Laboratorium Muzeum Historii Naturalnej. Skłodowska otrzymała pozwolenie na prowadzenie badań w oszklonym pomieszczeniu, na parterze służącym dotąd za magazyn. Było to miejsce nieogrzewane i wilgotne. Marii to nie przeszkadzało – miała swoje laboratorium! „Uczony jest w swojej pracowni nie tylko technikiem, lecz również dzieckiem wpatrzonym w zjawiska przyrody, wzruszające jak czarodziejska baśń” – pisała.
Badania szybko doprowadziły do odkrycia, że nie tylko uran i tor mają właściwości promieniotwórcze. W lipcu 1898 r. Maria i Piotr ogłosili odkrycie nowego pierwiastka – nazwanego na cześć ojczyzny Marii – polonem. Rok później odkryli kolejny – rad! Po kolejnych latach ciężkiej pracy i przerzuceniu ton różnych rud udało im się też wyodrębnić nowe pierwiastki, co przyniosło im nie tylko naukową radość. „Mój mąż, który chciał je widzieć w pięknych barwach, przyznawał, że ta nieoczekiwana właściwość sprawia mu większe zadowolenie niż przypuszczał. […] ze wszystkich stron witały nas blade, rozproszone światełka, jakby zawieszone w ciemnościach. Były one dla nas zawsze nowym źródłem wzruszenia i zachwytu” – wspominała.
Kopciuszek i potwór
W 1903 r. Maria jako pierwsza kobieta we Francji obroniła doktorat z fizyki, nieco później jako pierwsza kobieta na świecie dostała Nagrodę Nobla. Wraz z nią z dziedziny fizyki uhonorowani zostali jej mąż Piotr, a także promotor Becquerel, za „wspólne badania na rzecz promieniotwórczości”.
Maria wbrew swojej woli została, używając dzisiejszego określenia, celebrytką. Prasa francuska uznała ją za uosobienie baśni o Kopciuszku. W końcu Skłodowska przyjechała z kraju, którego nie ma, „i głodna, do późna w nocy zajęta była nauką […]. Następnie spotkała księcia z bajki w osobie Piotra Curie. Wreszcie, po roku mozolnej pracy, odkryła świecącą magiczną substancję, która mogła okazać się panaceum na wiele chorób tego świata”. Małżeństwo Curie otrzymywało prośby o autografy, górę listów, a nawet sonety o radzie. Tej wrzawy wokół siebie nie cierpieli.
„Od czasu tej nieszczęsnej Nagrody Nobla nic prawie nie mogliśmy zrobić i zaczynam się siebie pytać, czy otrzymane pieniądze nam to nagrodzą – pisała Maria, a w innym miejscu zaznaczała. – Przerwanie naszej dobrowolnej samotności było dla nas prawdziwym cierpieniem, miało wszelkie cechy klęski”.
Następnie spotkała księcia z bajki w osobie Piotra Curie. Wreszcie, po roku mozolnej pracy, odkryła świecącą magiczną substancję, która mogła okazać się panaceum na wiele chorób tego świata”. Małżeństwo Curie otrzymywało prośby o autografy, górę listów, a nawet sonety o radzie. Tej wrzawy wokół siebie nie cierpieli.
Były jednak także plusy tego uznania. Piotr otrzymał nominację na profesora fizyki na Wydziale Matematyczno-Przyrodniczym, dostał też laboratorium, w którym jako adiunkta zatrudnił Marię. Małżeństwo miało wreszcie zapewnione utrzymanie na godnym poziomie i możliwość pracy w bardzo dobrych warunkach. W 1904 r. przyszła na świat ich druga córka – Ève. Szczęście nie trwało długo. 19 kwietnia 1906 r. Piotr zginął pod kołami powozu. Jego śmierć była dla Marii ogromnym ciosem. „Na zawsze okrył ją nieprzenikniony welon odosobnienia i zamknięcia się w sobie. Nie tylko wdową stała się pani Curie w ów dzień kwietniowy, lecz także nieuleczalnie żałośnie samotnym człowiekiem” – pisała jej córka w biografii.
Po śmierci Piotra została pierwszą kobietą, która objęła – po mężu – katedrę fizyki na Sorbonie. Kariera naukowa Skłodowskiej kwitła. Zewsząd sypały się nagrody, otrzymała też honorowe doktoraty w Edynburgu, Genewie, Manchesterze, została członkiem Akademii Nauk w Petersburgu, Bolonii i Pradze.
Pod koniec 1911 r. zapadła decyzja o przyznaniu jej drugiej nagrody Nobla – tym razem z chemii. Nie z tego powodu jednak Maria znów trafiła na pierwsze strony gazet. Stała się bohaterką ogromnego skandalu obyczajowego, tym razem nie jako bajkowy Kopciuszek, a czarny charakter – „porywaczka mężów”.
W jej życiu pojawił się kolejny naukowiec, Paul Langevin, tyle że był on żonaty. Romans rozpoczął się zapewne w 1910 r. Kochankowie wynajęli nawet dwupokojowe mieszkanie, w którym się spotykali.
Nagonka była tak intensywna, że tłum obrzucił jej dom kamieniami, a wielu znajomych się od niej odwróciło. Skłodowska, która cierpiała już od młodości na stany depresyjne, znów przeżyła załamanie nerwowe, myślała nawet o samobójstwie.
Nie ma pewności, kiedy romans się zakończył. Marii znów pomogła praca. W 1914 r. zakończono budowę Instytutu Radowego, którego miała zostać szefową. Nim na dobre objęła stanowisko, minęły jednak cztery lata, które Skłodowska-Curie spędziła na wojnie. Zorganizowała sieć pracowni radiologicznych w szpitalach, a później system mobilnych laboratoriów. „Był to zwykły automobil turystyczny, przystosowany do transportu kompletnego aparatu Roentgena razem z dynamem wprowadzanym w ruch przez motor wozu, które dostarczało prąd” – wyjaśniała uczona w autobiografii. By móc jeden z takich aparatów obsługiwać, zrobiła prawo jazdy na ciężarówkę. Pojazdy ochrzczono mianem „Małych Curie”. Pomogły uratować życie tysiącom rannych żołnierzy.
Po wojnie Maria wróciła do Instytutu, w którym zatrudniła m.in. swoją córkę Irène, przyszłą noblistkę. Kilka razy odwiedziła Polskę. „Oto my, »urodzeni w niewoli, okuci w powiciu«, oglądamy to budowanie naszego kraju, o którem marzyliśmy, myśląc, że może dzieciom naszym los pozwoli chwili tej dożyć” – pisała.
W 1932 r. uczestniczyła w otwarciu w Warszawie Instytutu Radowego, przekazała mu 1 gram radu o astronomicznej wówczas wartości 60 tys. dolarów. Zmarła 4 lipca 1934 r. Miała 67 lat.
Autor: Łukasz Starowieyski
Źródło: Muzeum Historii Polski