14 sierpnia 2004 r., zmarł Czesław Miłosz, jeden z największych polskich poetów, prozaik, eseista, tłumacz, laureat literackiej nagrody Nobla. „O tak, niecały zginę, zostanie po mnie wzmianka w czternastym tomie encyklopedii, w pobliżu setki Millerów i Mickey Mouse” – ironizował w jednym z utworów.
Sam miał problem ze swoim złożonym życiorysem. Powtarzał, że nie jest on „zbyt szlachetny i zbyt prosty”. Kim w rzeczywistości był? Wydaje się, że każdego dnia zmagał się z odpowiedzią. „We wszystkim, co mówiłem, dałoby się – być może – odczytać mój stały problem, mianowicie chęć, żeby nie wydać się kimś innym, niż się jest” – pisał w „Czesława Miłosza autoportrecie przekornym”. „Kiedy dostałem Nagrodę Nobla, to już całkowicie straciłem kontrolę i tylko włosy wydzierałem z głowy, dowiadując się, kim jestem w oczach innych” – dodawał w rozmowie z prof. Aleksandrem Fiutem.
Żadnych dekli, żadnych pojedynków
Miłosz urodził się 30 czerwca 1911 r. w Szetejniach na Litwie. Tam spędził dzieciństwo, które sam określał „ziemskim rajem”. „Wchodziłem w oszałamiającą zieleń, w chóry ptaków, w sady uginające się od owoców, w czarodziejstwo rodzinnej rzeki”. Pełne akceptacji i miłości „dworskie lata” opisał później w „Dolinie Issy” i cyklu poetyckim „Świat”. Jednak najważniejsze dla przyszłego poety pozostawało Wilno wypełnione śladami Mickiewicza i Słowackiego.
„We wszystkim, co mówiłem, dałoby się – być może – odczytać mój stały problem, mianowicie chęć, żeby nie wydać się kimś innym, niż się jest.”
Właśnie tam po zakończonej edukacji domowej („matka mnie nauczyła czytać, pisać”) rozpoczął naukę w męskim gimnazjum noszącym imię Króla Zygmunta Augusta, które po latach uznawał za dobrą szkołę. „Jeżeli później mogłem być udanym profesorem uniwersytetu, to bardziej dzięki mojej szkole średniej niż uniwersytetowi” – przyznawał. Z grzecznego, doskonale radzącego sobie z nauką chłopca w klasach pierwszych, w kolejnych latach zmienił się w „awanturnika, biorącego udział w burdach na korytarzu i klasie”. „Przeszedłem przez okres straszliwej rewolty, nienawiści w ogóle do władzy, bo to była nienawiść do wszelkiego autorytetu. Czyli to, co studenci w Berkley przeżywali w 68, kiedy ja byłem profesorem, ja przez to przeszedłem, kiedy byłem jeszcze w szkole średniej” – twierdził.
Po maturze wybrał polonistykę na Uniwersytecie Stefana Batorego, którą szybko porzucił na rzecz studiów prawniczych. Nie wstąpił – jak większość kolegów – do jednej z popularnych wówczas korporacji studenckich, ostatniej „forpoczty młodzieży szlacheckiej”. Został członkiem sytuującego się w kontrze do korporanckiego stylu Akademickiego Klubu Włóczęgów Wileńskich. AKWW „reprezentował inne wartości zupełnie: naśmiewanie się z tych wszystkich świętości, sport, wycieczki […]. Żadnych dekli, żadnych pojedynków, żadnych szarf, tylko berety z kolorowymi kutasami” – wspominał.
Student Miłosz stale pisał i myślał o poważnym debiucie, który nastąpił wraz z wierszami ogłoszonymi w „Alma Mater Vilnensis”. Niedługo później zaczął współredagować pismo „Żagary”, skupiające środowisko młodych wileńskich katastrofistów; wśród których byli m.in. Teodor Bujnicki, Stefan Jędrychowski, Jerzy Zagórski, Kazimierz Antoni Gołubiew, Jerzy Putrament. Pismo początkowo ukazywało się jako dodatek do wileńskiego dziennika „Słowo”, którym kierował publicysta Stanisław Cat-Mackiewicz. „Idące Wilno, a więc pokolenie, które dopiero startuje. Startuje na już przez siebie wybranej bieżni. Nie tworzymy grupy, szkoły, kierunku. Łączy nas wspólnej wysiłek raczej niż jego charakter” – deklarowali żagaryści, ustawiając się w opozycji do obowiązujących nurtów literackich i niedawnych tradycji. Krytykowali młodopolskich poprzedników za „brnięcie w ślepy zaułek”, pierwszej Awangardzie zarzucali powierzchowność, skamandrytom z kolei brak twórczej powagi.
Emigracja, czyli rozpacz
Okupację niemiecką Miłosz przeżył w Warszawie. „Nie potrafiłbym odtworzyć […] 1 września, kiedy detonacje nie od razu wzięliśmy za bombardowanie. Dyżury przeciwpożarowe, chęć poddania się czyimś rozkazom. Chyba dość traumatyczne przenikanie klęski do świadomości, bo pamięć wraca do tego niechętnie” – mówił.
Pracował jako woźny w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego, a dzięki tej posadzie miał nieograniczony dostęp do księgozbioru. „Mnóstwo czytałem i pisałem. Nauczyłem się angielskiego jako tako i zacząłem tłumaczyć” – wspominał. Po wojnie, powołując się na swoje wileńskie znajomości z Jędrychowskim i Putramentem, będącymi w 1945 r. wysokiej rangą działaczami komunistycznymi, Miłosz podjął pracę jako attaché kulturalny PRL-owskich przedstawicielstw w Stanach Zjednoczonych i Francji. „Przypuszczam, że raczej odgrywałem w dużym stopniu rolę figuranta. To było trochę oparte na zasadzie: niech sobie tam posiedzi” – twierdził.
„Zaczęły się dla mnie czasy wyjątkowo trudne, bo nie miałem zupełnie pieniędzy […]. »Zniewolony umysł« napisałem wtedy, kiedy byłem przekonany, że skończyła się moja poezja, bo pójście na emigrację doprowadzało mnie do rozpaczy.”
Kryzys nastąpił na początku lat pięćdziesiątych. „Ostatecznie, byłem bardzo uprzywilejowany, elegancko ubrany, ludzie się mnie bali, brałem udział w wytwornych parties elity w Warszawie. Kontrast pomiędzy tym i życiem przeciętnych obywateli kraju bardzo mnie dotknął. Prawdziwie i głęboko […]. Wpadłem w straszny kryzys wewnętrzny” – mówił w „Czesława Miłosza autoportrecie przekornym”.
W Paryżu poprosił o azyl polityczny. „Po prostu nie poszedłem po pensję do ambasady. Atmosfera była bardzo ciężka. Nawet trudno powiedzieć, do jakiego stopnia to było trudne, bo w niektórych takich przypadkach po prostu bili po głowie i odwozili samolotem tam, gdzie trzeba”.
Zerwał kontakty z władzami komunistycznymi, a schronienie znalazł u redaktorów „Kultury” Zofii Hertz i Jerzego Giedroycia. O sprawie zrobiło się głośno. Gazety pisały o „zdrajcy Miłoszu”. Jego twórczość znalazła się na indeksie. Został też uroczyście potępiony przez Związek Literatów Polskich oraz niektórych autorów m.in. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, Kazimierza Brandysa, Jarosława Iwaszkiewicza i Antoniego Słonimskiego. Również na emigracji spadła na niego fala krytyki. Pisarz Sergiusz Piasecki opublikował tekst „Były poputczik Miłosz”, w którym określał poetę mianem „bierutowca” i przyrównywał do Dzierżyńskiego, by podsumować: „jest niebezpieczny dla sprawy polskiej i sprawy wolnego świata, walczącego z bolszewizmem”.
Poeta odpowiadał swoim adwersarzom, a w jego obronie stawali także inni twórcy. Niewątpliwie jednak ostra wymiana ciosów publicystycznych nie pozostawała Miłoszowi obojętna. „Zaczęły się dla mnie czasy wyjątkowo trudne, bo nie miałem zupełnie pieniędzy […]. »Zniewolony umysł« napisałem wtedy, kiedy byłem przekonany, że skończyła się moja poezja, bo pójście na emigrację doprowadzało mnie do rozpaczy” – mówił.
W innym miejscu dodawał: „Byłem w takim stanie, że dygotałem na każde stuknięcie drzwi, a każdy człowiek na ulicy paryskiej budził we mnie strach paniczny”. Lekarstwem okazała się twórczość. Współpracował z Instytutem Literackim. W Bibliotece „Kultury” ukazywały się kolejne jego książki m.in. słynny tom esejów „Zniewolony umysł”, zbiór wierszy „Światło dzienne” i powieść „Dolina Issy”.
Poeta myśli trudnej
W 1960 r. Miłosz przeprowadził się do Stanów Zjednoczonych. Objął katedrę języków i literatur słowiańskich na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley, gdzie wykładał przez ponad 20 lat. W tamtym czasie wiersze i książki Polaka zaczęły być tłumaczone na wiele języków, a jego nazwisko szeroko kojarzone na salonach literackich.
Kilka miesięcy po wybuchu Solidarności w Akademii Królewskiej w Sztokholmie Miłosz jako trzeci z kolei polski pisarz odebrał nagrodę Nobla. Polaka doceniono za – jak wyjaśniano w uzasadnieniu – „bezkompromisową wnikliwość w ujawnianiu zagrożenia człowieka w świecie pełnym gwałtownych konfliktów”. W noblowskim wykładzie, ocenionym przez biografa Miłosza, prof. Andrzeja Franaszka, jako „arcydzieło gatunku”, poeta nie unikał wątków biograficznych. Mówił o twórcy, który „nie godząc się na urzędowe kłamstwo, wybiera los wygnańca, zyskuje wolność, ale to, co ma do powiedzenia na Zachodzie, zdaje się nikogo nie obchodzić, bo cywilizacja weszła w fazę zobojętnienia”.
W 1993 r. Miłosz wrócił do kraju i zamieszkał w Krakowie – jego zdaniem, „najbardziej zbliżonym do Wilna” – i uczestniczył aktywnie w życiu kulturalnym miasta. Na jego słynne wykłady w Bibliotece Uniwersytetu Jagiellońskiego przychodzili intelektualiści i studenci, którzy z zapartym tchem słuchali wspomnień Miłosza. „Każdy jego nowy wiersz to było dla nas święto, niespodzianka, podarunek, temat do długich rozmów z przyjaciółmi i zaproszenie do rozmyślania w samotności. Podobnie działo się z jego książkami” – wspominała Wisława Szymborska.
W 1998 r. Miłosz pisał do Giedroycia, że drugi tom „Abecadła” będzie jego ostatnią książką zapisaną jego własną ręką. Tak też się stało – kolejne artykuły i wiersze dyktował już innym. Słabło serce poety, który lubił powtarzać, że ma „w sobie wiele miast i wiele krajów” i określał się mianem „ostatniego obywatela Wielkiego Księstwa Litewskiego”. Odszedł 14 sierpnia 2004 r. „Miłosz przeszedł intelektualnie przez wszystkie piekła i niektóre raje XX wieku. Cały nasz świat idei i wyobrażeń jest u niego zawarty” – pisała o nim krytyczka literacka prof. Maria Janion.
Litewski poeta Tomas Venclova przekonywał, że Miłosz: „jest równy najlepszym w XX wieku. Jest ich trzech albo czterech – poza Miłoszem to Eliot, Kawafis, Mandelsztam. Pisali w bardzo złych czasach, ale potrafili skondensować tragiczne doświadczenie swojej epoki aż do niewidzialnego punktu, w którym rodzi się nadzieja”.
Filozof Leszek Kołakowski nazywał Miłosza poetą myśli trudnej, „potykającej się nieustannie o sprawy dla życia naszego główne: sprawę Boga i wiary, sprawę rozumu i miłości, sprawę narodu, o pytania nierozstrzygalne prawie”.
Autor: Jan Hlebowicz
Źródło: Muzeum Historii Polski