
W dramacie „Niemcy” pisał, że nikt nie ma prawa gubić drugiego człowieka, ale ostatnio częściej przypomina się mu panegiryk na cześć Stalina. 28 czerwca 1900 r. urodził się Leon Kruczkowski.
Nie był komunistą, ale stał się jedną z ofiar tak zwanej ustawy dekomunizacyjnej. Tak potocznie zostały określone przyjęte w 2016 r. przepisy zakazujące propagowania komunizmu lub innego ustroju totalitarnego przez nazwy budowli, obiektów i urządzeń użyteczności publicznej. Zaraz potem Leon Kruczkowski przestał być w różnych miejscowościach patronem szkół i ulic, a w Zielonej Górze - teatru.
Ale w niektórych miejscowościach Kruczkowskiego, przy wsparciu samorządów, obronili mieszkańcy. W rezultacie tabliczki z nazwiskiem pisarza wróciły na warszawskim Powiślu, choć przez chwilę musiały ustąpić tabliczkom z nazwiskiem Zbigniewa Herberta. W Sosnowcu Kruczkowski przestał być wprawdzie patronem ulicy, ale w tamtejszym parku nadal ma swój pomnik.
"Nikt tak dobrze jak Kruczkowski nie sportretował zwykłych Niemców i nie pokazał, jak łatwo można zrzucić z siebie odpowiedzialność za zło."
Władze Sosnowca nie zgodziły się go zburzyć i znalazły na to sposób. Nie wdawały się z nikim w dyskusję o polityce i o tym, co Kruczkowski miał wspólnego z komunizmem, ale powołały się na to, że jego pomnik ma wartość artystyczną i historyczną. Argument miały silny – Kruczkowskiego dla Sosnowca wyrzeźbił prof. Marian Konieczny, ten sam, który jest autorem warszawskiej Nike, Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie, a w Licheniu - Jana Pawła II. Choć wyrzeźbiony przez Koniecznego w Nowej Hucie Lenin został zdjęty z cokołu już w 1989 r., to Kruczkowski tego losu uniknął. Pozostał też patronem najlepszego liceum w Tychach. Kolejne pokolenia uczniów i nauczycieli tej szkoły pamiętają, że dawny dyrektor tej placówki Franciszek Teper dzielił przez ponad pięć lat z Kruczkowskim wojenny los. Obaj byli jeńcami w niemieckich oflagach w Arnswalde (Choszcznie) i Gross-Born, czyli Bornem-Sulinowie.
Urodził się 28 czerwca 1900 r. w Krakowie. Jego ojciec miał tam pracownię introligatorską przy Małym Rynku 6. Początkowo wyglądało na to, że zwiąże się z wojskiem – pełnił służbę przez cztery lata i doszedł do stopnia podporucznika. W Wyższej Szkole Przemysłowej w Krakowie zdobył jednak wykształcenie z chemii, założył rodzinę i razem z żoną wyjechał do Sosnowca.
W szkole na obrzeżach tego miasta przez siedem lat uczył chemii, matematyki i fizyki. To tam, w robotniczym środowisku, gdzie żywa była tradycja Rewolucji 1905 roku ukształtowały się prawdopodobnie jego lewicowe przekonania. Nie komunistyczne, ale socjalistyczne, bo Sosnowiec i całe Zagłębie Dąbrowskie były twierdzą PPS-u. Na sosnowieckie czasy przypada pierwszy literacki sukces Kruczkowskiego: w 1928 r. tom wierszy „Młoty nad światłem” i cztery lata później powieść „Kordian i cham". Nie odwoływał się do Marksa i Lenina, ale do Cezarego Baryki – bohatera powieści Stefana Żeromskiego.
Od tamtej pory poświęcił się wyłącznie pracy literackiej i publicystycznej. Publikował w lewicowych pismach, takich jak: „Sygnały”, „Lewym Torem”, „Oblicze Dnia" i „Po prostu”. Z tamtego okresu pochodzą jego wykład „Dlaczego jestem socjalistą” i zbiór artykułów „W klimacie dyktatury”. W pierwszej z tych publikacji podkreślał, że „ludzi należy sądzić nie wedle ich poglądów, lecz wedle tego, jakimi czynią ich te poglądy” i deklarował, że „socjalizm jest wiarą, która czyni ludzi lepszymi, gdyż wznosi ich ponad nich samych i wskazuje im cele ponadosobiste”.
Po wybuchu wojny został zmobilizowany i wcielony do 12 pułku piechoty. Część oficerów tej jednostki trafiła do niewoli sowieckiej i padła ofiarą zbrodni katyńskiej. Kruczkowski został wzięty do niewoli przez Niemców i za drutami oflagu przebywał aż do lutego 1945 r. Wyzwolenie zawdzięczał berlingowcom - żołnierzom 18 Pułku Piechoty 1 Armii Wojska Polskiego.
"Wraz z końcem wojny zaczął się ten epizod w jego życiu, który naraził Kruczkowskiego na oskarżenia o komunizm i służbę totalitarnemu systemowi. Wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej, potem do jej sukcesorki PZPR, został wiceministrem kultury, a w latach 1949-1956 (czyli w apogeum polskiego stalinizmu) był prezesem Związku Literatów Polskich."
Wraz z końcem wojny zaczął się ten epizod w jego życiu, który naraził Kruczkowskiego na oskarżenia o komunizm i służbę totalitarnemu systemowi. Wstąpił do Polskiej Partii Robotniczej, potem do jej sukcesorki PZPR, został wiceministrem kultury, a w latach 1949-1956 (czyli w apogeum polskiego stalinizmu) był prezesem Związku Literatów Polskich. Po śmierci „słońca narodów” napisał zaś panegiryk, w którym użył słów stale mu wypominanych: „Kochaliśmy go jak ojca i jak przyjaciela”. Nie usprawiedliwia go fakt, że równie patetyczne słowa padły wtedy z ust wielu innych twórców. Czasami wpływał na to koniunkturalizm, częściej zaś strach. O tym, że obawy nie były bezpodstawne może świadczyć los „Tygodnika Powszechnego”. Za odmowę zamieszczenia na pierwszej stronie nekrologu i zdjęcia kremlowskiego dyktatora pismo zostało zawieszone przez władze.
Kruczkowskiemu zarzucano serwilizm i wypominano, że w 1956 r., gdy w Polsce doszło do odwilży, należał do grona twardogłowych – wiernych wyznawców stalinowskiej ortodoksji. Przez kilka kadencji zasiadał w Sejmie, a od 1957 r. w Radzie Państwa, która formalnie była kolegialnym urzędem prezydenckim, ale faktycznie służyła do zatwierdzania decyzji I sekretarza PZPR.
Mandatu posła i miejsca w innych kierowniczych gremiach nie zawdzięczał swojej politycznej aktywności, ale sławie, którą zdobył jako autor dramatu „Niemcy”. Dzieło to świetnie wpisywało się zarówno w odczucia milionów ludzi – świadków dopiero co zakończonej wojny, jak i w propagandowe cele władz. Nikt tak dobrze jak Kruczkowski nie sportretował zwykłych Niemców i nie pokazał, jak łatwo można zrzucić z siebie odpowiedzialność za zło. „Zbrodnia, mój kochany, to tylko nagłe podsumowanie tego, co już nieznacznie robimy codziennie” – mówi jeden z bohaterów dramatu Kruczkowskiego, a w innym miejscu pojawia się przestroga: „Nikt nie ma prawa gubić drugiego człowieka”.
Kruczkowski zabłysnął literackim talentem jeszcze pod koniec życia – „Pierwszym dniem wolności”. Gdy umarł, pochowano go z honorami godnymi głowy państwa – z wystawieniem trumny w Sali Kolumnowej Rady Państwa i pogrzebem w Alei Zasłużonych na Powązkach. Oprócz przedstawicieli władz w kondukcie szły też tysiące zwykłych ludzi.
Po dramat „Niemcy” sięgali najwybitniejsi polscy reżyserzy. W Teatrze Narodowym w Warszawie wystawiał go Erwin Axer, który w głównych rolach obsadził m.in. Danutę Szaflarską, Igora Śmiałowskiego, Aleksandrę Śląską, Tadeusza Fijewskiego i Andrzeja Szczypiorskiego.
Sztuka doczekała się także kilku inscenizacji w Teatrze Telewizji. W tej wyreżyserowanej przez Adama Hanuszkiewicza (w 1961 r.) zagrały takie gwiazdy jak Gustaw Holoubek, Zofia Rysiówna, Igor Śmiałowski, Jan Kreczmar i Ignacy Gogolewski. Potem za wyreżyserowanie „Niemców” zabrali się jeszcze Kazimierz Dejmek, Jan Świderski i Andrzej Łapicki, który siebie obsadził w roli profesora Sonnenbrucha. W Bertę wcieliła się Maja Komorowska, Krystyna Janda wystąpiła w roli Ruth, Jacek Borkowski jako Willi, a Ewa Błaszczyk jako Liesel. (PAP)
autor: Józef Krzyk
jkrzy/ aszw/