21.08.2009 Warszawa (PAP) - Rząd Tadeusza Mazowieckiego był gabinetem budzącym olbrzymie nadzieje i oczekiwania, których nie można było spełnić - podkreśla senator Włodzimierz Cimoszewicz, który w 1989 r. zasiadał w Sejmie kontraktowym jako poseł klubu Lewicy Demokratycznej.
Cimoszewicz zwrócił jednak uwagę, że już piętnaście miesięcy później Mazowiecki zapłacił za to w wyborach prezydenckich ogromną cenę polityczną: przegrał je w pierwszej turze z nieznanym wcześniej, urodzonym w Polsce kanadyjskim biznesmenem Stanisławem Tymińskim.
"Mówiłem o tym rządzie, jako o rządzie nadziei, który jest zupełną nowością, który oznacza przełamanie politycznego impasu" - wspominał w rozmowie z PAP Cimoszewicz komentarz, jakiego udzielił wtedy BBC. O wypowiedź na temat pierwszego w powojennej historii, niekomunistycznego gabinetu poproszono go w Londynie, gdzie znalazł się we wrześniu 1989 roku, w związku z obchodami 100-lecia Unii Międzyparlamentarnej.
"Do Londynu dotarła informacja z Warszawy, że powstaje rząd Tadeusza Mazowieckiego. To nie była jeszcze epoka internetu i nie można było sięgnąć do żadnego źródła informacji, żeby się czegoś więcej dowiedzieć" - wspominał.
"Ku mojemu wielkiemu zdumieniu przyszli do mnie wtedy ludzie z telewizji BBC i zaprosili do głównego wydania wiadomości, żebym skomentował skład i program rządu Tadeusza Mazowieckiego" - wspominał. Podkreślił, że po raz pierwszy w życiu występował wtedy w telewizji i to od razu w BBC, i to w głównym wydaniu wiadomości. Przyznał, że połowy składu rządu nie znał i nie wiedział kim są nowi ministrowie.
W ocenie Cimoszewicza, trudno było wtedy przewidzieć, co ten rząd zrobi. "W momencie, gdy rząd powstawał, jeszcze przed expose Mazowieckiego w Sejmie, nie był on utożsamiany z żadnym konkretnym programem, a jedynie z pewną linią polityczną. Wiadomo było jednak z góry, że pewnych rzeczy już nie będzie, że będzie to rząd zmierzający do wzmacniania demokracji, na pewno wprowadzający reformy rynkowe, bo było to absolutną koniecznością, tylko nie wiadomo było do jakiego stopnia i na czym polegające" - mówił Cimoszewicz.
Jesień 1989 r. - przypomniał - "była czasem hiperinflacji, która liczona w stosunku rocznym sięgała niemal 2 tys. punktów procentowych, a miesięczny wskaźnik inflacji był w którymś momencie rzędu 70-80 proc." Zwrócił też uwagę, że w styczniu 90. roku, w pierwszym miesiącu reformy Leszka Balcerowicza, której jednym z elementów było urealnienie pieniądza i działalności banków, wprowadzono m.in. realne oprocentowanie pożyczek: wynosiło ono wtedy 90 proc. w skali miesiąca.
"To że rząd musi podjąć się wprowadzenia zmian ekonomicznych było oczywiste, bo sytuacja była nieznośna. Każdy kto miał trochę oleju w głowie rozumiał, że ta nieznośność sytuacji, przyparcie całego społeczeństwa do muru, była jednocześnie szansą" - zaznaczył Cimoszewicz. Dlatego - wyjaśnił - wtedy "ludzie byli gotowi zaakceptować wszystko".
Jego zdaniem, charakterystyczną cechą społecznych nadziei była wtedy naiwność. Przypomniał, że dwa pokolenia Polaków wyrosło w zupełnie innej rzeczywistości ekonomicznej, a centralnie planowana gospodarka socjalistyczna - niemająca żadnego związku z rynkiem - doprowadziła do tego, że przeciętny człowiek nie miał pojęcia jak funkcjonują mechanizmy ekonomiczne w makroskali.
Przyznał przy tym, że w Polsce - w przeciwieństwie do innych państw w tej części Europy - bardziej liberalna polityka paszportowa w połowie lat 70. sprzyjała podróżom. "Korzystając z tego, miliony Polaków nauczyły się co prawda myślenia ekonomicznego w kategoriach indywidualnego biznesu, ale o gospodarce w skali makro nikt nie miał pojęcia. Wielu wydawało się naiwnie, że jak zrobimy już tę gospodarkę rynkową, to za dwa miesiące będzie jak na Zachodzie" - podkreślił.
Tymczasem - przypomniał - pojawiło się wcześniej nieznane bezrobocie, a przedsiębiorstwa padały z powodu wykańczających odsetek kredytowych, które trzeba było płacić. "Rozczarowanie było bardzo silne i miało konsekwencje polityczne, a dla ludzi takich jak Tadeusz Mazowiecki czy Leszek Balcerowicz - również osobiste: Mazowiecki przegrał wybory prezydenckie, a Balcerowicz stał się czarną legendą polskiej transformacji, chłopcem do bicia" - ocenił Cimoszewicz. "Ale jesienią 89. roku, ci ludzie mieli nieprawdopodobny mandat. Nikt po nich takiego nie miał i dobrze, że dorośli do tej sytuacji" - podkreślił.
Cimoszewicz przyznał, że o "kuchni" tworzenia rządu Mazowieckiego niewiele ma do powiedzenia, bo w tym nie uczestniczył, a w kluczowym momencie był za granicą. Ponadto, jak dodał, w tym czasie nie odgrywał żadnej istotnej roli. "Patrzyłem na to z pozycji nowicjusza, który był pod ogromnym wrażeniem sprawności, zdolności ludzi do planowania posunięć politycznych. Takich ludzi jak Bronisław Geremek, który w Sejmie kontraktowym był postacią nr 1 i miał dominujący wpływ na to, co się w nim działo" - wspominał.
Zwrócił natomiast uwagę, że z powagi sytuacji w Polsce 1989 roku zdawali sobie sprawę posłowie. "Gdyby dziś jakikolwiek rząd przyszedł do Sejmu z takim pakietem, jakim był pakiet Balcerowicza, to rękę daje sobie uciąć, że nie udałoby się go wprowadzić tak sprawnie i tak szybko jak wtedy - w tym właśnie rzekomo głęboko historycznie podzielonym Sejmie" - ocenił.
Jak podkreślił, było to możliwe dzięki "wielkiej determinacji Balcerowicza i niezwykle silnemu mandatowi Mazowieckiego, ale też dzięki lojalnej współpracy ludzi, którzy byli wtedy w PZPR: wszystkich menedżerów, dyrektorów przedsiębiorstw, ekonomistów, prawników".
Wtedy po stronie solidarnościowej - przypomniał - tego typu fachowców brakowało. "To wynikało ze świadomości sytuacji i oczekiwań, z nadziei ludzi. Wszyscy chcieli przyłożyć do tego rękę" - dodał Cimoszewicz. (PAP)
bba/ par/ jbr/