Druga część autobiografii zmarłego przed rokiem Nelsona Mandeli pojawi się w południowoafrykańskich księgarniach na początku przyszłego roku. Pośmiertnej książki obawiają się następcy Mandeli, którzy kiepsko wypadają z nim w porównaniach.
Autobiografia „Długi marsz ku wolności”, która ukazała się w połowie lat 90., powstała ze wspomnień i zapisków Mandeli. Południowoafrykański przywódca opisuje w niej lata młodości, początki politycznego zaangażowania, walkę z apartheidem, prawie trzydzieści lat spędzonych w więzieniu, proces negocjacji z białymi władzami. Książka kończy się pierwszymi wolnymi wyborami, w których wyniku Mandela, do niedawna więzień, został pierwszym czarnoskórym prezydentem RPA.
Drugą część autobiografii Mandela zaczął pisać w 1998 r., gdy ogłosił, że nie zamierza ubiegać się o drugą prezydencką kadencję i postanawia przejść na polityczną emeryturę. Według dziennikarza agencji Reutera, który przeglądał fragmenty książki już w zeszłym roku, odręcznie napisany przez Mandelę prolog powstał 16 października 1998 r. Były prezydent, uznawany za sumienie całej Afryki, rozpoczyna dalszą część wspomnień od refleksji nad nadziejami, jakie ludzie wiążą z walką wyzwoleńczą, i nieuniknionymi rozczarowaniami, jakie ich spotykają, a także nad słabościami rewolucjonistów i pokusami, jakie czyhają na nich po zwycięstwie rewolucji.
Dziennikarz Reutera, który czytał fragmenty książki, twierdzi, że Mandela bezwzględnie rozprawia się w niej z podatnością niedawnych rewolucjonistów na pokusy władzy oraz wynikające z niej przywileje i dostatki, która sprawia, że zapominają o dawnych ideałach i oddają się bez reszty chciwości i luksusom. Słowa Mandeli mogą okazać się przykre dla obu jego następców na stanowisku prezydenta.
Książkę, która ma nosić tytuł „Prezydenckie lata”, Mandela pisał do 2002 r., kiedy z powodu pogarszającego się zdrowia i sędziwego wieku przerwał pracę nad wspomnieniami. Poza prologiem zostawił po sobie 10 odręcznie napisanych rozdziałów.
Zgodnie z jego życzeniem merytoryczną redakcją książki (podobnie jak w przypadku „Długiego marszu ku wolności”) mają zająć się wyznaczeni przez niego towarzysze z jego partii Afrykański Kongres Narodowy (ANC), rządzącej w RPA nieprzerwanie od upadku apartheidu w 1994 r. Do tego zadania wyznaczył Mandela: prezydenta kraju i przywódcę ANC Jacoba Zumę (rządzi od 1999 r.), jego zastępcę i prawdopodobnego następcę Cyrila Ramaphosę (Mandela już na początku lat 90. widział w nim swojego następcę, ale partyjni towarzysze przegłosowali go i na następnego po nim prezydenta wybrali Thabo Mbekiego, który sprawował władzę w latach 1999-2008), Maca Maharaja, dawnego towarzysza walki z apartheidem i współwięźnia, a dziś rzecznika prasowego Zumy, innego weterana ANC Joela Netshitenzhe oraz Johna Samuelsa, dawnego działacza Fundacji Nelsona Mandeli.
Pracując nad pierwszą częścią autobiografii Mandeli, jego towarzysze pilnowali zgodności faktów, a także politycznych ocen. Redakcja nad drugą częścią może okazać się dla nich zadaniem niewdzięcznym i znacznie trudniejszym.
Dziennikarz Reutera, który czytał fragmenty książki, twierdzi, że Mandela bezwzględnie rozprawia się w niej z podatnością niedawnych rewolucjonistów na pokusy władzy oraz wynikające z niej przywileje i dostatki, która sprawia, że zapominają o dawnych ideałach i oddają się bez reszty chciwości i luksusom.
Słowa Mandeli mogą okazać się przykre dla obu jego następców na stanowisku prezydenta. Podczas rządów zapatrzonego w liberalny kapitalizm Thabo Mbekiego, w ramach rozpoczętej przez niego akcji afirmatywnej mającej rekompensować czarnoskórym lata rasowej dyskryminacji, doszło do uwłaszczenia politycznych elit ANC. Jednym z beneficjentów tego procesu stał się sam Ramaphosa, dawny przywódca związkowy, który obejmując kierownicze stanowiska w zarządach koncernów górniczych, stał się jednym z najbogatszych ludzi w całej Afryce.
Jeszcze gorzej mieszkańcy RPA oceniają obecnego szefa państwa Jacoba Zumę. Podczas jego rządów w kraju rozkwitła plaga korupcji i nadużywania władzy przez kongresowych dygnitarzy, a sam prezydent stał się bohaterem skandalu, gdy za ponad 20 mln dolarów z państwowej kasy przeprowadził remont i rozbudowę swojej rodzinnej rezydencji w wiosce Nkandla. Rozczarowani rządami Zumy rodacy wygwizdali go podczas zeszłorocznych, transmitowanych na cały świat uroczystości pogrzebowych po śmierci Mandeli.
Nelson Mandela, przeżywszy 95 lat, umarł 5 grudnia 2013 r. w swoim domu w Johannesburgu.
Wojciech Jagielski (PAP)
wjg/ akl/ mc/