W Bibliotece Kongresu USA w Waszyngtonie uroczyście zainaugurowano w środę projekt digitalizacji kolekcji 111 tomów z życzeniami osobiście podpisanymi w 1926 roku przez 5,5 mln mieszkańców Polski dla Amerykanów z okazji 150. rocznicy niepodległości USA.
To prawdopodobnie jedyna tego typu kolekcję na świecie i niezwykle oryginalny prezent Polski dla Stanów Zjednoczonych. Przez osiem miesięcy około 5,5 mln mieszkańców II Rzeczypospolitej podpisało się pod życzeniami dla Amerykanów z okazji 150. rocznicy podpisania Deklaracji Niepodległości. Życzenia, ozdobione rysunkami znanych artystów i oprawione w 111 tomów, zostały złożone w listopadzie 1926 roku w Białym Domu na ręce prezydenta USA Calvina Coolidge’a, który przekazał je do Biblioteki Kongresu.
"To absolutnie unikalna kolekcja" - mówił w środę podczas uroczystości w Bibliotece Kongresu ambasador RP Ryszard Schnepf. Jak dodał, te niezwykłe życzenia były też wyrazem podziękowania Ameryce za wsparcie okazane Polsce w odzyskaniu niepodległości w 1918 roku.
To prawdopodobnie jedyna tego typu kolekcję na świecie i niezwykle oryginalny prezent Polski dla Stanów Zjednoczonych. Przez osiem miesięcy około 5,5 mln mieszkańców II Rzeczypospolitej podpisało się pod życzeniami dla Amerykanów z okazji 150. rocznicy podpisania Deklaracji Niepodległości.
Wśród osób, które podpisały się pod życzeniami, był prezydent RP Ignacy Mościcki, premier Józef Piłsudski i pozostali członkowie rządu, parlamentarzyści, także najwyżsi rangą urzędnicy województw, przedstawiciele wojska, biznesu, świata akademickiego. Ogromną większość stanowią jednak podpisy uczniów polskich szkół, od najbardziej prestiżowych warszawskich liceów po nikomu nieznane szkoły wiejskie. W sumie szacuje się, że życzenia dla Amerykanów podpisało ponad 5 mln polskich uczniów i ich nauczycieli. Starannie wykaligrafowanym podpisom często towarzyszą grupowe fotografie klas. Inicjatorem przedsięwzięcia była Polsko-Amerykańska Izba Handlowa.
Woluminy kolekcji z życzeniami przeleżały zapomniane w zbiorach Biblioteki Kongresu przez prawie siedem dekad, aż do połowy lat 90. ubiegłego wieku. Ponownie "odkryli" je mający polskie korzenie pracownicy Biblioteki Kongresu. Podjęto wówczas decyzję o digitalizacji, ale tylko pierwszych 13 tomów, zawierających życzenia i podpisy najwyższych rangą przedstawicieli władz i instytucji państwowych. Z powodów finansowych zrezygnowano z digitalizacji reszty.
20 lat później tego zadania podjęła się Biblioteka Polska w Waszyngtonie, organizacja non profit, która od 25 lat promuje polską literaturę i kulturę w stolicy USA. Projekt nazwany "Class of 1926" (Klasa z 1926 roku) finansowo wsparł polski MSZ i poparli amerykańscy kongresmeni z grupy parlamentarnej ds. Polski (Polish caucus).
"Chcemy zakończyć proces digitalizacji 3 maja i udostępnić kolekcję online 4 lipca (kiedy przypadnie 240. rocznica Deklaracji Niepodległości USA - PAP) - powiedziała PAP dyrektorka Biblioteki Polskiej w Waszyngtonie Grażyna Żebrowska. - Następnie chcemy znaleźć partnera w Polsce, jakąś dobrą firmę IT, która stworzy software do rozpoznawania podpisów. Tak, by każdy mógł wpisać w wyszukiwarkę imię i nazwisko i zobaczyć, czy występuje w kolekcji".
"Chcemy po pierwsze uratować tę kolekcję, bo z biegiem lat atrament, którym wykonywano podpisy, zanika, a po drugie udostępnić ją dla świata. Tak, by umożliwić wszystkim chętnym znalezienie podpisów członków rodziny" - dodał przyjaciel Biblioteki Polskiej Sam Ponczak, Amerykanin, który wyemigrował z Polski w 1957 roku. Ton on wpadł na pomysł zdigitalizowania kolekcji, gdy kilka lat temu przyjaciel z Polski poprosił go o odnalezienie w niej i skopiowanie podpisu Brunona Schulza, który przed wojną był nauczycielem w Drohobyczu.
Szukając podpisu Schulza, Ponczak spędził w bibliotece Kongresu USA kilka dni i zachwycił się kolekcją. "W 1926 roku Polska była bardzo zróżnicowana i ta kolekcja to pokazuje. Są podpisy nie tylko Polaków, ale także polskich Żydów czy Ukraińców" - mówił PAP. Dla niego, Żyda z Polski, ma to niezwykłe znaczenie, bo wśród uczniów, którzy podpisywali życzenia, były też dzieci żydowskie. Większość z nich zapewne zginęła w czasie Holokaustu.
"Jest takie powiedzenie między Żydami, że każdy człowiek ma swoje imię. A ja, oglądając tę kolekcję, pomyślałem sobie, że tu do każdego imienia należy jakiś człowiek. Każde imię, każdy podpis reprezentuje jakąś postać. Myśląc dalej o wieku tych dzieci doszedłem do wniosku, że to być może jest jedyny ślad ich istnienia. I ten ślad może siedzieć w tych księgach przez kolejne 100 lat i nikt o nim nie będzie wiedział. A jeśli zeskanujemy te księgi, to przynajmniej damy ludziom na całym świecie możliwość, że jeśli będą chcieli, to mogą znaleźć krewnych, rodzinę czy przyjaciół" - powiedział PAP.
Z Waszyngtonu Inga Czerny (PAP)
icz/ az/ mc/ abr/