Na początku sierpnia 1967 roku w sklepach muzycznych w Wielkiej Brytanii pojawił się debiutancki album grupy Pink Floyd. "To raczej pra-Pink Floyd, nie ten, który dziś wszyscy kojarzą" – uważa dziennikarz muzyczny Bartek Koziczyński. Grupa powstała w 1965 roku w Londynie. Tworzyli ją studenci architektury, m.in. Roger Waters, Richard Wright, Nick Mason. Zespół pozostawał pod wpływem muzyki rhythm'n'blues i grywał okazjonalne koncerty. Poważne zmiany w grupie zaszły wraz z pojawieniem się Syda Barretta.
"Roger znał go jeszcze z Cambridge (jego matka uczyła Syda w podstawówce), a my mieliśmy zamiar zaprosić go do zespołu jeszcze zanim przybył do Londynu, by rozpocząć naukę na Camberwell College of Art. Ale to chyba raczej Syd dołączył do nas, niż myśmy go o to poprosili" – opowiada Nick Mason w swojej autobiografii "Pink Floyd – moje wspomnienia".
Szybko wykrystalizował się czteroosobowy skład: Barrett – gitara i śpiew, Waters – gitara basowa, Wright – instrumenty klawiszowe, Mason – perkusja. Zespół występował pod różnymi nazwami: Sigma 6, The Meggadeaths, The Abdabs i Tea Set. Przypadkiem okazało się, że tej ostatniej używa już inna grupa.
"Musieliśmy szybko wymyślić jakąś inną nazwę. I właśnie Syd bez większych ceregieli rzucił hasło +Pink Floyd Sound+, korzystając przy tym z imion dwóch sędziwych amerykańskich bluesmanów: Pinka Andersona i Floyda Councila. Choć pewnie słuchaliśmy ich nagrań z jakichś importowanych płyt, nazwiska niewiele nam mówiły" – wspomina Nick Mason. Z czasem nazwę skrócono do samego "Pink Floyd".
Grupa zdobywała coraz większą popularność w obrębie Londynu. Na początku 1967 roku zespół podpisał kontrakt z wytwórnią EMI. Pierwszymi efektami współpracy z koncernem płytowym były single "Arnold Layne" i "See Emily Play", które zyskały popularność - odpowiednio 20 i 6 miejsce na brytyjskiej liście przebojów. Dało to zespołowi możliwość nagrania pełnowymiarowego albumu "The Piper at the Gates of Dawn".
Głównym twórcą materiału na płytę był Syd Barrett – osiem z jedenastu piosnek na płycie to jego kompozycje. Pod dwoma utworami podpisał się cały zespół, a jeden sygnował Roger Waters. Produkcją kierował Norman Smith, współpracujący wcześniej z zespołem The Beatles.
"Sesje do naszej pierwszej dużej płyty przebiegały bezproblemowo. Panował ogólny entuzjazm, Syd był zrelaksowany, a atmosferę wypełniało poczucie wspólnego celu. (...) Poszczególne utwory kończyliśmy w studiu po jednym lub dwóch dniach pracy" – opowiada perkusista zespołu w swojej książce.
Tytuł płyty zaczerpnięto z jednego z rozdziałów książki "Wind In The Willow (O czym szumią wierzby)" Kenneth'a Grahame'a. Odzwierciedlało to bajkowy klimat, jakim była przesycona większość znajdujących się na płycie utworów.
"Oni byli na tyle awangardowi, że ówczesny rynek nie mógł ich w pełni zrozumieć. Weszli na rynek trochę siłą rozpędu, korzystając z renomy koncertowej. Ale przez kłopoty z Barrettem nie udało się podtrzymać impetu debiutu. Dopiero kiedy w pierwszej połowie lat 70., nie rezygnując z psychodelicznego sznytu, muzycy nadali swoim kompozycjom większą melodyjność, +piosenkowość+, zaczęła się właściwa kariera Pink Floyd" – ocenił Koziczyński.
Płyta ukazała się w sklepach w Wielkiej Brytanii 4 sierpnia 1967 roku (cześć źródeł wskazuje, że stało się to dzień później). Album przez siedem tygodni znajdował się na liście 20 najlepiej sprzedających się płyt w Wielkiej Brytanii, docierając na szóste miejsce. W USA, wydany w październiku w okrojonej wersji i bez żadnej promocji, nie wszedł nawet na listę "TOP 100" magazynu "Billboard".
"Syd Barrett ciągnął zespół w kierunku eksperymentów, być może jeszcze szerzej zakrojonych, jak nagrywana w tym samym 1967 roku płyta +Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band+ Beatlesów. Z tym że w studiu ówczesny lider Pink Floyd zetknął się z barierą ze strony wytwórni płytowej i realizatora. Na skutek tego debiut jego grupy jest wynikiem kompromisu - zawiera zarówno utwory śmiałe, jak i ugrzecznione. Płyta jest jednak niepowtarzalna - po jej nagraniu Barrett się wyłączył psychicznie, to jedyne pełne świadectwo tego trochę zapomnianego geniusza" – ocenia dziennikarz muzyczny Bartek Koziczyński.
Zanim debiutancka płyta została wydana, Barrett – mocno nadużywający narkotyków – stawał się dla kolegów z zespołu bardziej przeszkodą niż pomocą. "Nasz frontman, gitarzysta i kompozytor w jednej osobie zaczynał tracić nad sobą kontrolę i to nie na żarty. Ten fakt nie uszedł naszej uwadze, byliśmy jednak zdania, że Syd miewał po prostu lepsze i gorsze dni, choć tych gorszych przybywało bardzo szybko. Zaślepieni perspektywą i pragnieniem odniesienia sukcesu, przekonywaliśmy się nawzajem, że z pewnością Syd kiedyś z tego wyrośnie" – wspominał Nick Mason.
Na przełomie 1967 i 1968 roku Waters, Wright i Mason doszli do wniosku, że stan psychiczny Barretta uniemożliwia mu dalsze granie z zespołem. Zatrudniono gitarzystę Davida Gilmoura, który miał zastępować Barretta tylko na koncertach. Szybko jednak okazało się, że dawny lider nie jest w stanie pracować nawet w studiu. W efekcie na następnej płycie zespołu "A Saucerful of Secrets" znalazła się tylko jedna jego piosenka i został on ostatecznie wykluczony z zespołu. Pozbawiona głównego kompozytora grupa rozpoczęła poszukiwania nowej formuły artystycznej.
"Oni byli na tyle awangardowi, że ówczesny rynek nie mógł ich w pełni zrozumieć. Weszli na rynek trochę siłą rozpędu, korzystając z renomy koncertowej. Ale przez kłopoty z Barrettem nie udało się podtrzymać impetu debiutu. Dopiero kiedy w pierwszej połowie lat 70., nie rezygnując z psychodelicznego sznytu, muzycy nadali swoim kompozycjom większą melodyjność, +piosenkowość+, zaczęła się właściwa kariera Pink Floyd" – ocenił Koziczyński. (PAP)
tpo/ hes/