Chciałabym, żeby ludzie wyszli z tego spektaklu z przekonaniem, że człowiek ma w sobie instynkt życia, może poradzić sobie mentalnie nawet z sytuacją apokalipsy - mówi PAP Joanna Szczepkowska, która reżyseruje spektakl "Czarnobylska modlitwa". Premiera 8 marca.
PAP: Reżyseruje pani w Teatrze Studio spektakl "Czarnobylska modlitwa" na podstawie książkowego reportażu Swietłany Aleksijewicz o katastrofie w Czarnobylu. Co spowodowało, że zdecydowała się pani pokazać opisane przez Aleksijewicz relacje na scenie?
Joanna Szczepkowska: Jakiś czas temu zostałam poproszona o przeczytanie fragmentów "Czarnobylskiej modlitwy" na promocji tej książki. Chociaż było to tylko czytanie, a nie występ na scenie, ten tekst wywołał w słuchaczach duże emocje. Propozycja zrobienia spektaklu wyszła od Wojciecha Tochmana, który uczestniczył w promocji i opowiedział o tym szefowej Teatru Studio, Agnieszce Glińskiej. Agnieszka zapytała mnie, czy jestem zainteresowana zrobieniem takiego spektaklu, a ja podjęłam to wyzwanie bardzo chętnie.
Zawsze uważałam, że reportaż jest świetnym materiałem teatralnym. Zresztą już coraz częściej dokument ma swoje miejsce w teatrze. Czytamy też coraz chętniej literaturę faktu – po prostu życie stało się ciekawsze od iluzji.
PAP: Czy tego typu literaturę trudniej jest przełożyć na język teatru niż np. powieść czy "Pana Tadeusza"? Jakie są różnice?
Joanna Szczepkowska: Zasadnicze. Tutaj konieczne jest zachowanie waloru dokumentu. Chodzi przede wszystkim o język, jakiego używają ci ludzie. Ich relacje zostały spisane przez Aleksijewicz w skali jeden do jednego, nie są ujęte w formę literacką. Autorka reportażu spisała te opowieści dosłownie, nie unikając nawet potknięć językowych swoich rozmówców.
Pokazanie tego na scenie, w tłumaczeniu na język polski jest bardzo trudne, ale uwiarygodnia postaci, są przez to prawdziwe, a w dokumencie to sprawa kluczowa.
Na początku spektakl miał być realizowany na małej scenie i wyobrażałam sobie, że będzie się składał z poszczególnych, odrębnych monologów bohaterów tej opowieści. Kiedy się okazało, że przedstawienie zostało przeniesione na dużą scenę, zmieniłam adaptację i stworzyłam historię całej grupy. Cykl reportaży jest zmontowany trochę tak, jakbym robiła film o tych ludziach.
PAP: To znaczy, że nie uwypukla pani żadnej konkretnej historii? Czy może jakaś relacja zrobiła na pani takie wrażenie, że wokół niej osnuła pani opowieść na scenie?
Joanna Szczepkowska: W jakimś sensie tak zrobiłam. W "Czarnobylskiej modlitwie" jest historia pewnej kobiety, której mąż został posłany do gaszenia reaktora już pierwszego dnia po katastrofie, co oznacza, że pracował w największej z możliwych dawce promieniowania. Ona, młodziutka dziewczyna, zdawała sobie sprawę z tego, że styka się z człowiekiem, który może ją spalić - nawet w sensie dosłownym. Zdecydowała się przy nim nie tylko być, ale też pielęgnować go, ponieważ wszyscy, łącznie z lekarzami, pielęgniarkami, bali się nim zajmować. Historia tego małżeństwa jest właśnie wątkiem przewodnim przedstawienia.
Joanna Szczepkowska: W "Czarnobylskiej modlitwie" jest historia pewnej kobiety, której mąż został posłany do gaszenia reaktora już pierwszego dnia po katastrofie, co oznacza, że pracował w największej z możliwych dawce promieniowania. Ona, młodziutka dziewczyna, zdawała sobie sprawę z tego, że styka się z człowiekiem, który może ją spalić - nawet w sensie dosłownym. Zdecydowała się przy nim nie tylko być, ale też pielęgnować go, ponieważ wszyscy, łącznie z lekarzami, pielęgniarkami, bali się nim zajmować.
Na początku prac nad spektaklem unikałam fragmentów najbardziej drastycznych wypowiedzi. Po jakimś czasie stwierdziłam jednak, że skoro ludzie mogli to przeżyć, to my możemy przynajmniej tego wysłuchać. Zetknięcie się z tym tematem, nawet dla nas - dla całego zespołu, który gra w spektaklu - również związane jest z pokonywaniem naszej naturalnej odrazy do myślenia o takich rzeczach, blokad, które w sobie mamy. My także musieliśmy się otworzyć na to, czego ludzie tam doświadczyli, z czym się zetknęli, co przeżyli.
PAP: Pani nie tylko reżyseruje, ale również gra w spektaklu.
Joanna Szczepkowska: Tak, ale okroiłam swoją rolę do niezbędnych zdań. Na początku myślałam, że po prostu powiem jeden z monologów, ale kiedy zmieniła się koncepcja spektaklu uznałam, że moja obecność na scenie będzie minimalna. Musiałam ogarnąć pracę dziesięciu osób, granie stało się dla mnie mniej istotne.
PAP: Historie zebrane w reportażu Aleksijewicz są wstrząsające, ale z pani spektaklu nie wyłania się tylko katastroficzny obraz.
Joanna Szczepkowska: Decydując się na realizację tego przedstawienia postawiłam sobie warunek: zrobić to tak, żeby ludzie nie wyszli ze spektaklu przygnębieni. Wręcz przeciwnie, żeby opuścili teatr z przekonaniem, że w naszej biologii tkwi siła odradzania się. Bohaterowie mojej adaptacji to grupa ludzi, którzy zdecydowali się w okolicach Czarnobyla jednak mieszkać - mimo pustki i zagrożenia, pomimo samotności. Oni wolą takie życie niż życie w obcym środowisku, w którym wszyscy wiedzą, że oni są z Czarnobyla i mają przez to do nich określony stosunek. Więc wolą żyć w zagrożeniu, ale wśród swoich.
W książce bardzo często mówi się też, że w Czarnobylu wiele osób zaczęło filozofować, zastanawiać się nad życiem, nad tym, jakie jest ich miejsce w przyrodzie. Na przykład, zwracają uwagę na obecność ptaków, bo są dla nich znakiem tego, co się dzieje w klimacie - zagrożeń bądź spokoju. Kiedy milkną, odfruwają - to może oznaczać coś złego. Ta świadomość zależności człowieka od przyrody to jest ich filozoficzna zdobycz, daje im dużo spokoju. Wrócili do czegoś, co jest w jakimś sensie pierwotne.
PAP: Można więc podsumować, że "Modlitwa czarnobylska" to opowieść o życiu po katastrofie.
Joanna Szczepkowska: Mam nadzieję, że nie o życiu po katastrofie, ale o "odżyciu" po niej. Chciałabym, żeby ze spektaklu wynikało, że człowiek ma w sobie instynkt życia, że może sobie poradzić mentalnie nawet z sytuacją apokalipsy.
Rozmawiała Agata Zbieg (PAP)
agz/ hes/