Jedną z ofiar katastrofy lotniczej w Smoleńsku, w której zginęło 96 osób, przedstawicieli najwyższych władz państwa, był Tomasz Merta. Podsekretarz stanu w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego, generalny konserwator zabytków, współtwórca i współzałożyciel Muzeum Historii Polski. Prezentujemy jeden z tekstów Tomasza Merty z wydanej w 2011 roku książki „Nieodzowność konserwatyzmu”.
Tomasz Merta był filologiem i historykiem, publicystą, ekspertem w sprawach edukacyjnych. Ukończył filologię polską na Wydziale Polonistyki UW, następnie podyplomową Szkołę Nauk Społecznych przy IFiS PAN oraz studium doktoranckie na Wydziale Stosowanych Nauk Społecznych UW. Był członkiem zespołu redakcyjnego „Res Publica Nova” (1996-1999), korespondentem „East European Review” (1996-2000). W latach 2000-2002 był redaktorem naczelnym "Kwartalnika Konserwatywnego".
W latach studiów związany z opozycją niepodległościową, potem ze środowiskiem krakowskiego Ośrodka Myśli Politycznej i, jako konsultant merytoryczny z Centrum Edukacji Obywatelskiej.
Współautor i współredaktor książek publicystycznych „W obronie zdrowego rozsądku” (2000) oraz „Pamięć i odpowiedzialność” (2005). Publikował także m.in. w „Znaku”, „Życiu”, „Rzeczpospolitej”, „Gazecie Wyborczej”, „Przeglądzie Politycznym”, „Więzi” i „Newsweeku”.
W listopadzie 2012 za tom pism zebranych „Nieodzowność konserwatyzmu” wydany przez Muzeum w koedycji z „Teologią Polityczną” – Tomasz Merta otrzymał pośmiertnie nagrodę literacką im. Józefa Mackiewicza.
Tomasz Merta, „Konfederacja Barska – odnowienie polskiego republikanizmu”
W potocznej świadomości istnieją, jak się wydaje, dwa obrazy konfederacji barskiej. W pierwszym jawi się ona jako kolejne ogniwo w pętającym Polskę łańcuchu anarchicznych, antykrólewskich rokoszy szlacheckich. Obraz ten jest pochodną innego wizerunku – skonstruowanego w oświeceniowej publicystyce – sarmackiego wstecznika, uosabiającego wszelkie możliwe wady, które racjonalistyczni modernizatorzy pragnęliby wykorzenić. Drugi obraz – szlachetnych bojowników bez skazy, wprawiających się w specyficznej polskiej sztuce przemiany militarnych klęsk w moralne zwycięstwa - czerpie swą moc z imaginacji romantycznych poetów. Pierwszy z nich jest negatywny w samym swoim założeniu, drugi bardzo długo był pozytywny, takim jednak być przestał w chwili, gdy wykorzenienie romantycznych odruchów uznano za warunek sine qua non nowoczesnego polskiego społeczeństwa.
Tym samym konfederacja stała się podwójnym, bo i sarmackim, i romantycznym, anachronizmem, i jako taka nie wydaje się wdzięcznym tematem studiów. W dodatku, także jako zdarzenie historyczno-militarne nie może dostarczyć najmniejszej choćby satysfakcji – wręcz przeciwnie, trudno o doświadczenia bardziej przykre i gorzkie. „Straszne są dzieje Konfederacji Barskiej – pisał niestrudzony badacz jej dziejów, Władysław Konopczyński. – Ciężkie zadanie już nie tylko dla pamięci i myśli, ale dla serca historyka wczytywać się w te pyszne, urągliwe, zawsze zwycięskie raporty siepaczy rosyjskich, wędrować po pobojowiskach, rachować trupy, łowić pogłoski o naszych zwycięstwach, które prawie zawsze okazują się tendencyjnym wymysłem... Co za strategia, co za wojownicy, co za politycy!”. Mimo wszystko jednak konfederacja barska zasługuje na naszą uwagę, już to jako jeden z istotniejszych, może nawet przełomowych momentów w dziejach świadomości narodowej, już to ruch, w którym jak w powiększającej soczewce zobaczyć można sporo elementów składających się na polski sposób pojmowania polityki i działania w sferze publicznej. Z pewnością nie wszystkie spośród tych elementów zasługują na pochwałę czy sympatię, wszystkie jednak są w tym sensie ważne, że pozwalają zrozumieć pewne istotne cechy polskiej wspólnoty politycznej.
Konfederacja romantyczna
Romantyczny mit do tego stopnia przesłonił samą konfederację, że od niego właśnie wypada zacząć. Jego początkiem jest pochodzący z 1833 r. tom Pieśni Janusza Wincentego Pola. Te niezwykle popularne w okresie zaborów utwory nie tylko opiewały żołnierzy dopiero co stłumionego powstania, ale budowały także pewien klarowny ciąg tradycji niepodległościowej, w którym insurekcję kościuszkowską, legiony i powstanie listopadowe poprzedzała właśnie konfederacja barska. Konfederacja jest nie tylko początkiem walki narodu o utraconą wolność, wzorem dla wszystkich późniejszych zrywów, ale także czasem próby dla dusz i charakterów. Kto przeszedł przez ogniową próbę konfederacji, kto ośmielił się wystąpić zbrojnie przeciw Moskwie, ten stał się niezłomnym patriotą, zawsze gotowym, by znów wyruszyć w pole, a gdy sił już nie staje – chociaż pobłogosławić wyruszających. W tym sensie konfederacja nie jest u Pola jedynie pięknym, lecz martwym wspomnieniem, ale pozostaje wciąż żywym doświadczeniem przekazywanym przez postarzałych konfederatów. U Pola pojawiają się więc w efekcie „dwa typy literackie o ogromnej doniosłości w dziejach świadomości narodowej. To typ rycerza i typ starego szlachcica. Rycerza, kiedy się przedstawia konfederację barską. Starego szlachcica, kiedy się ją wspomina”. Konfederat jest prostym szlachcicem, o umyśle może niezbyt wyrafinowanym, ale za to o szlachetnych odruchach: wiedzie proste życie, wyznaje prostą wiarę, dąży do prostych celów. Mówiąc najkrócej, jest człowiekiem „dziarskim” – to słowo będące ulubionym rymem romantycznym do „barski” dobrze oddaje tę prostoduszną, choć przecież wzruszającą figurę. Człowiek dziarski nie ma głowy do analizy czy pogłębionej refleksji – jego wspomnienia są raczej rzewne niż przenikliwe.
Źródło: Muzeum Historii Polski