Subtelny liryk i autor antysemickich tekstów, pupil władzy ludowej i obiekt socrealistycznej nagonki - Konstanty Ildefons Gałczyński był postacią wyjątkowo skomplikowaną - uważa Anna Arno, autorka książki "Niebezpieczny poeta". 6 grudnia minie 60 lat od śmierci autora "Zaczarowanej dorożki". PAP: O Gałczyńskim napisano wiele. Co Panią zaskoczyło podczas pracy nad książką "Niebezpieczny poeta"?
Anna Arno: Chyba to, jak bardzo bywał nieszczęśliwy. Miał talent, miłość pięknej kobiety, przyjaciół, potrafił zaczarować rzeczywistość i cieszyć się drobiazgami, ale myślę, że gdzieś głęboko był postacią tragiczną, szarpaną wątpliwościami. Jednym z najpoważniejszych problemów był nałóg, choroba, od której nie da się uciec. W przypadku Gałczyńskiego zapewne miał znaczenie element dziedziczności, jego ojciec był alkoholikiem. Poeta miewał też okresy głębokiej depresji.
PAP: Kira Gałczyńska mówi o ojcu, że był abstynentem. Czy to próba wybielania?
A.A.: To określenie, które pada w jednej z książek Kiry Gałczyńskiej brzmi dosyć niezręcznie. Myślę, że córka chciała jedynie podkreślić, że poeta nie pił bezustannie. Cierpiał na taką postać alkoholizmu, w której występują ostre okresy niebezpiecznego picia, pomiędzy którymi bywają nawet wielomiesięczne przerwy, kiedy chory całkowicie wstrzymuje się od alkoholu. Ze wspomnień przyjaciół Gałczyńskiego wynika, że jego ciągi wyglądały przerażająco. Bardzo wtedy cierpiał, bywał agresywny, trudno go było uspokoić. Ale pomiędzy tymi napadami potrafił odmówić trunku na przyjęciu czy w samolocie, co zaskakiwało znajomych. W jego życiu były długie okresy trzeźwości.
PAP: Jak doszło do tego, że subtelny liryk, wielbiciel Tuwima stał się pisarzem lansowanym przez prawicowe "Prosto z mostu", autorem tekstów ocenianych jako antysemickie?
A.A.: Gałczyński nie miał temperamentu politycznego, ale też łatwo było mu się podporządkować, napisać tekst na zamówienie. Gdy powstawało "Prosto z mostu" na polskiej scenie literackiej i politycznej dominowało środowisko Skamandra i "Wiadomości Literackich". Prowadzący je Mieczysław Grydzewski nie chciał drukować Gałczyńskiego, nie poznał się na nim. A jeżeli ktoś nie był pupilkiem środowiska "Wiadomości Literackich", to praktycznie nie miał szans na karierę literacką w XX-leciu międzywojennym. Kiedy Stanisław Piasecki zakładał tygodnik "Prosto z mostu" wiedział, że autorów utalentowanych, ale z różnych względów nieprzystających do tego środowiska jest więcej. Z "Prosto z mostu" bardzo krótko współpracował nawet Gombrowicz, a eseje o starożytności i filozofii publikował tam Bolesław Miciński. Nie wszyscy autorzy "Prosto z mostu" byli więc zorientowani narodowo.
PAP: Jednak Gałczyński opublikował tam "List do przyjaciół z +Prosto z mostu+", w którym wyraża swoją pogardę dla "wyszachrowanej po gudłajsku sławy", atakuje "sutenerów poezji", którzy "zepchnęli ją w cień swojej synagogi". O środowisku "Wiadomości literackich" pisze: "poezja wasza to były tylko słowa i talmudyczny, kabalistyczny kult słowa, straszącej izraelickiej abstrakcji". W kontekście tego, że Gałczyński przyjaźnił się osobiście ze Skamandrytami, wiele dobrego doznał od Tuwima, ten ton jest zaskakująco agresywny.
A.A.: Gałczyński wyczuwał, że aby się utrzymać w "Prosto z mostu", być gwiazdą tego pisma, konieczne są pewne deklaracje ideologiczne. Piasecki zapewnił mu coś, czego poecie od lat brakowało - prawdziwą promocję. Doprowadził do publikacji debiutanckiego tomiku, przyznał redakcyjną nagrodę. Gałczyński „odwdzięczył mu się” kilkoma tekstami, które pozostawały w zgodzie z linią polityczną pisma. Trudno jednak zrozumieć, jak takie słowa mógł napisać człowiek, w którym tak mało było politycznej zaciętości. "List do przyjaciół.." powstał chyba na fali żalu wobec środowiska, które się na nim nie poznało, ale w tym artykule widać także zwykły koniunkturalizm. Tygodnik Piaseckiego lansował wówczas wizję katolickiego państwa narodu polskiego.
PAP: Czy Gałczyński zdystansował się potem od tych tekstów?
A.A. W wymuszonej socrealistyczną nagonką samokrytyce symbolicznie przekreślił wszystko, co głosił przed wojną. Bił się w piersi, przepraszał za swoją niedojrzałość. To była próba ratunku, fałszywe przypisanie się do lewicowej ideologii. Ale już pod koniec lat trzydziestych Gałczyński poczuł, że nie może identyfikować się ze środowiskiem Piaseckiego. Właśnie w „Prosto z mostu” pojawił się wiersz "Pieśni o szalonej ulicy". Poeta ukazuje w nim maszerujące falangi ONR-u, ale także wyznaje „niedobrze mi Boleczku", co jest skierowane prawdopodobnie do Micińskiego. Mogło mu się robić niedobrze, kiedy Piasecki cenzurował mu wiersz "Serwus Madonna" twierdząc, że ten tytuł zastrzeżony jest dla Matki Boskiej i nie można w ten sposób określić ukochanej kobiety.
PAP: A jak to było z jego przyjaźnią z Tuwimem?
A.A.: W "Liście do przyjaciół z +Prosto z mostu+" Tuwim został wywołany niemal z nazwiska jako autor "Jarmarku rymów". Napisał ostrą replikę, która jednak w "Wiadomościach Literackich" ostatecznie się nie ukazała. Najprawdopodobniej Tuwim sam ją wycofał, z przyjaźni dla Gałczyńskiego. Prawdę o ich wzajemnych stosunkach wyraża raczej dedykacja Gałczyńskiego dla Tuwima, "którego kocham, którego nienawidzę, z którym jest mi najlepiej". Tuwim wielokrotnie młodszemu koledze pomagał, ratował z pijackich awantur, a w okresie, kiedy Gałczyński miał trudności z publikacją, zlecił mu pracę nad przekładem „Snu nocy letniej”. Gałczyński zmarł trzy tygodnie przed nim i ostatni wiersz Tuwima "Hołdy" to gorzka refleksja po pogrzebie przyjaciela, którego śmierć strasznie go przybiła.
PAP: Czy można nazwać Gałczyńskiego piewcą małżeństwa?
A.A. Bardzo kochał żonę i uczynił to tematem swojej poezji. On potrzebował takiej kotwicy, oparcia, i znajdował je w małżeństwie. Po kilkuletniej rozłące z Natalią podczas niewoli w stalagu zbliżył się z innymi kobietami. Właściwie równolegle miał trzy romanse i charakterystyczne wydaje się, że za każdym razem chciał się żenić. Na przełomie 1945 i 1946 roku niemal jednocześnie oświadczył się uwolnionej z Oświęcimia Lucynie Wolanowskiej, która urodziła mu syna, młodej poetce Marucie Stobieckiej oraz Neli Micińskiej (siostrze zmarłego w 1943 roku Bolesława). Oczywiście nadal był żonaty z Natalią, do której ostatecznie wrócił. Proponując małżeństwo pozostałym ukochanym chciał chyba znaleźć dom i opiekunkę, która uwolniłaby go od pozostałych zobowiązań.
PAP: Gałczyńskiemu w PRL-u z jednej strony powodziło się zupełnie znośnie, ale też stał się obiektem socrealistycznej nagonki.
A.A.: To były czasy ideologicznego szczucia. Nie on jeden padł jego ofiarą, ale rzeczywiście był atakowany szczególnie zajadle. W 1950 roku na zjeździe Związku Literatów Polskich Adam Ważyk wzywał Gałczyńskiego, aby "ukręcił łeb temu rozwydrzonemu kanarkowi, który się zalągł w jego wierszach". Była to parafraza Majakowskiego, a mówca miał na myśli oderwany od świadomości klasowej liryzm. Zaraz po wojnie Gałczyński cieszył się niesamowitą popularnością, jaką dziś może zdobyć chyba tylko gwiazda estrady. Pisał wiersze liryczne, w "Przekroju" publikował "Listy z fiołkiem” i purnonsensowe „Zielone Gęsi”. Kiedy go połajano, próbował pisać zgodnie z socrealistycznymi dyrektywami, ale nie umiał i chyba nie chciał głębiej zaangażować się w życie polityczne. I w końcu Gałczyńskiego gremialnie potępiono za "drobnomieszczaństwo", ograniczono jego publikacje, zmuszono do samokrytyki. Bardzo mocno to przeżył tym bardziej, że atakowali go nawet znajomi.
PAP: Odbiór twórczości Gałczyńskiego zmieniał się w przeciągu lat. Co w XXI wieku jest obierane najżywiej?
A.A. Każde pokolenie miało swojego Gałczyńskiego. Jego wiersze liryczne nadal trafiają prosto do serca. Ale zadziwia aktualność jego twórczości satyrycznej. Diagnoza Polski i Polaków zawarta w "Zielonej Gęsi" chyba jeszcze długo pozostanie aktualna. Na pewno bywał koniunkturalistą, potrafił schlebiać każdej władzy, ale także każdy rząd podgryzać. Na dnie tego wszystkiego jest szalenie trzeźwy i prawdziwy osąd rzeczywistości. Może najbardziej widać to właśnie w "Zielonej Gęsi".
Książka "Niebezpieczny poeta" Anny Arno ukazała się nakładem wydawnictwa Znak.
Rozmawiała Agata Szwedowicz (PAP)