"Moja firma portretowa" to nowa książka Hanny Bakuły, znanej malarki o zacięciu pisarskim. Autorka z humorem opowiada w niej o portretach, które wykonywała swoim słynnym przyjaciołom. "Rysuję geniuszy, a nie kucharzy" - podkreśla.
PAP: - Nie tak łatwo zostać pani modelem.
Hanna Bakuła: - Zgadza się. Ponieważ w ogóle nie portretuję osób, które nie są urodziwe. Taką mam zasadę. Oprócz tego nie rysuję ludzi, po sześćdziesiątce, otyłych, łysych, a także dzieci. Oczywiście najmilej tworzy mi się portrety osób, które są i piękne, i mądre. Mimo że dość często odmawiałam współpracy, stworzyłam już około 2 tysięcy portretów. Wykonanie każdego zajmowało mi około czterech godzin. Jeśli osoby są bardzo nieatrakcyjne, szczerze im odradzam pozowanie, bo nie będzie z tego wybitnego dzieła sztuki. Proponuję, żeby ewentualnie klient przysłał do portretu dorosłe dziecko albo partnerkę. Rysuję wiele obłędnie pięknych kobiet, które są kochankami bogaczy.
PAP: - Czy pozujący pani modele ciekawią panią, jako ludzie?
Hanna Bakuła: - Jak najbardziej. Spędziłam ze swoimi modelami około 8 tysięcy godzin. Każdy z klientów opowiadał mi o sobie. Jaka to jest nieprawdopodobna wiedza o ludziach! Dowiadywałam się, ile mają lat, jak nazywają się ich dzieci, jakie mają życie seksualne. Słucham tego, co myślą o sobie. Dlatego moje portrety mają głębię.
Hanna Bakuła - popularna malarka, pisarka i publicystka. Absolwentka wydziału malarstwa warszawskiej ASP. W latach 1981-1989 mieszkała w Nowym Jorku, gdzie projektowała kostiumy i scenografię do spektakli off-Broadway. Napisała kilkanaście książek, wśród nich są powieści i poradniki.
PAP: - Czy pamięta pani pierwszy portret, na który dostała zlecenie?
Hanna Bakuła: - W II klasie podstawówki moja nauczycielka pani Maruszek poprosiła uczniów, aby ją narysowali. Ponieważ była bardzo charakterystyczna - przypominała trochę starego górala i Indianina, miała skołtuniony kok, była bardzo chuda i nałogowo paliła - łatwo się ją rysowało. Pani Maruszek, jak zobaczyła wykonany przeze mnie portret, zawyła. Wszystkie dzieci zrobiły z niej wróżkę lub królewnę. A ja ją narysowałam ją tak, jak wyglądała. W szkole musiała stawić się moja babcia. Trzymała moją stronę i powiedziała, że pani Maruszek wydaje się być podobna. Później, podczas każdych imienin cioci czy znajomych, robiłam portrety. Miały format zeszytu, a nie jak teraz 100 x 70 cm. Wcześniej, jako cztero- pięcioletnie dziecko rysowałam siebie i podpisywałem, że to jest Hania. Już nie mam tych rysunków.
PAP: - Jedna z najzabawniejszych historii, o których pisze pani w książce, łączy się z portretem Kory. Czy może ją pani przypomnieć?
Hanna Bakuła: - Malowałam i rysowałam Korę dziesiątki razy, ale najciekawsza jest historia, jaka przydarzyła się na działce moich rodziców pod Radzyminem. Kora, która była wówczas u szczytu sławy, pozowała mi razem ze swoim partnerem Kamilem Sipowiczem. Ustawiliśmy się w ogródku. Moja modelka była w bieliźnie i w białym kapeluszu. Kiedy pracowaliśmy, mój ojczym był pod drugiej stronie domu i podlewał trawę. Gdy zobaczył zjawiskowo seksowną Korę, upuścił szlauch i zaczął jak zahipnotyzowany iść w naszym kierunku. Moja mama śledziła całą sytuację z werandy. Żeby było ciekawiej, dojrzał nas sołtys przejeżdżający traktorem. Szybko zlecieli się wszyscy panowie ze wsi Ruda. Ignorowałam to, ale gdy osa ugryzła rozebraną Korę w biodro, musieliśmy przerwać. Puchnące biodro ojczym chciał natrzeć cebulą, ale mama zaprotestowała. Śmiałam się, do czasu, bo inna osa ucięła mnie w palec wskazujący. Z palcem jak serdelek trudno mi było trzymać pędzel. Obraz powstał mimo wszystko.
PAP: - Wspominała pani, że wielokrotnie odmawiała pani rysowania innych. Był jednak człowiek, o którego to pani zabiegała, do tego stosując misterny plan.
Hanna Bakuła: - Chodzi o Janusza Głowackiego, którego uwielbiam za talent pisarski i sposób bycia. Jako młoda dziewczyna, marzyłam by go poznać. Gdy dowiedziałam się, że pojawia się na planie "Polowania na muchy", filmu, którego jest scenarzystą, pomyślałam, że tam go dopadnę. Nałożyłam bułgarski kożuch i buty mamy, zrobiłam wyzywający makijaż i ruszyłam na łowy. Gdy dotarłam pod warszawski akademik, gdzie kręcono zdjęcia, dostrzegłam Janusza w rozpiętym białym kożuchu. Ach, wyglądał pięknie! Chciałam do niego podejść, spojrzeć w oczy i dać kartkę z telefonem - tak jak robi się w filmach. Później miałam spotkać się z nim w Bristolu i po rozmowie o jego książkach, przyjąć oświadczyny. Najpierw jednak musiałam wymanewrować ochroniarzy, którzy pilnowali planu. Niestety dostrzegli mnie, gdy przechodziłam pod sznurem i zaczęli mnie wypychać. Janusz patrzył na tę sytuację obojętnie. Już mu to wybaczyłam. Po latach, w Nowym Jorku, zostaliśmy sąsiadami. Na emigracji pozował mi do portretu.
PAP: - Znamy wiele przypadków z historii, gdy dla artystów modelki były jednocześnie muzami i kochankami. A czy pani chętnie malowała mężczyzn, których kochała?
Hanna Bakuła: - Portretowałam tylko naprawdę ukochanych partnerów. Każdy z nich był absolutnie wyjątkowy, genialny w tym, co robił. Mężczyźni-malarze rysowali Wenus, spoglądając na szwaczki, praczki, kucharki i służące. Ja na odwrót - rysuję geniuszy, a nie kucharzy. Najczęściej portretowałam drugiego męża, bo studiowaliśmy na ASP. Mieszkaliśmy razem pod Warszawą, mieliśmy mnóstwo czasu i piękne warunki do pracy.
PAP: - Jakie są cele Fundacji Hanny Bakuły. Na okładce książki przeczytałem, że część pieniędzy z jej sprzedaży zostanie przekazanych na działalność pani organizacji?
Hanna Bakuła: - Fundacja, którą założyłam w 1997 r., zajmuje się pomocą dzieciom z domów dziecka. Pomagam nietypowo. Zapraszam je na kolonie o profilu artystycznym i uczę je malować.
***
Hanna Bakuła - popularna malarka, pisarka i publicystka. Absolwentka wydziału malarstwa warszawskiej ASP. W latach 1981-1989 mieszkała w Nowym Jorku, gdzie projektowała kostiumy i scenografię do spektakli off-Broadway. Napisała kilkanaście książek, wśród nich są powieści i poradniki. Miała czterech mężów. Mieszka w Warszawie. Ma 63 lata. Na jej wizytówce widniej podpis "osoba kontrowersyjna".
Rozmawiał Andrzej Grabarczuk (PAP)
ag/ ls/