O ekranizacji cyklu kryminałów, których akcja toczy się w niemieckim Breslau, a jej bohaterem jest detektyw Eberhard Mock i o tym, że na pisarskiej emeryturze chce pisać powieści historyczne mówi PAP Marek Krajewski, autor książek kryminalnych.
PAP: 11 września ukaże się pańska nowa książka, o czym tym razem pan napisał?
Marek Krajewski: „Władca liczb” to kolejna powieść z Edwardem Popielskim, bohaterem mojego drugiego cyklu najpierw lwowskiego, a później już wrocławskiego. Akcja rozgrywa się w upalne lato 1956 roku we Wrocławiu, a Popielski zostaje wynajęty jako prywatny detektyw do poprowadzenia śledztwa w sprawie tajemniczych samobójstw. Okazuje się, że te samobójstwa są tyleż tajemnicze, co dziwaczne i poprowadzą Popielskiego w zupełnie nietypowym, dziwnym kierunku.
Okaże się też, że w pewnym momencie, w wielu punktach Wrocławia, wyznaczonych przez charakterystyczne geograficzne współrzędne wydarza się coś złego. Zostaje uruchomiona pewna niezwykła siła, zło. Ludzie giną w niewyjaśnionych okolicznościach i trop prowadzi w kierunku pewnych prawidłowości matematycznych. Popielski, aby rozwiązać zagadkę, musi powrócić do swoich dawnych zainteresowań, bo kiedyś studiował matematykę, i idzie tropami tajemniczego, tytułowego władcy liczb zwanego – z hebrajska – Belmisparem. To imię utworzyłem na wzór Belzebuba, które w naszej kulturze jest imieniem szatana.
Marek Krajewski: Gdy zaczynałem, potrafiłem wymyślić plan powieści w jeden dzień lub weekend, a teraz zajmuje mi to dwa czy trzy miesiące. Na szczęście choroba nazywana absolutnym deficytem pomysłów jeszcze mnie nie dotknęła. I ma nadzieję, że to mi się nie przytrafi do sześćdziesiątki, bo jeszcze przez dwanaście lat mam zamiar pisać powieści kryminalne.
PAP: Wkrótce ma dojść do ekranizacji cyklu powieści, których akcja rozgrywa się w Breslau. To chyba dobra wiadomość dla pisarza?
Marek Krajewski: Przyjąłem ją z radością. Faktycznie firma ATM będzie produkować serial oparty na fabule moich czterech powieści z tego cyklu. Chodzi o „Śmierć w Breslau”, „Koniec świata w Breslau”, Widma w mieście Breslau” i „Festung Breslau”. To będą cztery półtoragodzinne odcinki, a pierwszy z nich z całą pewnością wyreżyseruje znakomita reżyserka, nominowana przecież do Oskara i bardzo znana na świecie Agnieszka Holland. I ona najprawdopodobniej roztoczy opiekę artystyczną i merytoryczną nad pozostałymi częściami, choć wyreżyseruje je już ktoś inny. Udział Agnieszki Holland oraz dwóch szwedzkich scenarzystów, który napisali scenariusz do popularnego serialu kryminalnego „Most nad Sundem”, daje nadzieję, że ten serial będzie interesujący oraz stanie się ważnym wydarzeniem artystycznym.
PAP: Lubi pan seriale?
Marek Krajewski: Lubię takie seriale, które mają długie odcinki i każdy z nich stanowi odrębną całość. Przed laty jako dziecko właśnie dlatego bardzo lubiłem oglądać znany serial „Ja, Klaudiusz”. Wśród kryminałów seriale o długich odcinkach mają swą tradycję w telewizji. Jednym z moich ulubionych jest rozgrywający się w Londynie serial „Luther” z ciemnoskórym detektywem, który w tym mrocznym mieście prowadzi swe śledztwa na własną rękę, często wbrew prawu ścigając zło bez odpowiednich procedur. Nie oglądam jednak seriali zbyt często ani nie czytam kryminałów.
PAP: Dlaczego?
Marek Krajewski: Z prostego powodu. Oglądając serial czy czytając kryminał zapoznaję się z kryminalną zagadką i opowieścią. Ona zostaje w moim umyśle zakotwiczona i tkwi we mnie głęboko. I po jakimś czasie, kiedy mam moją nową książkę wyprodukować, to ja nie mogę się pozbyć takiej zakotwiczonej w głowie historii, siłą rzeczy wykorzystuję jakieś jej elementy. W ten sposób można być łatwo posądzonym o straszliwą zbrodnię, za jaką uważam plagiat. Ja produkuję kolejną swoją nową powieść raz w roku, dlatego coraz trudniej jest mi pewnie wymyślić tę własną zagadkę i historię. Używam świadomie słowa produkuję, bo nie uważam się za artystę, ale za rzemieślnika.
Gdy zaczynałem, potrafiłem wymyślić plan powieści w jeden dzień lub weekend, a teraz zajmuje mi to dwa czy trzy miesiące. Na szczęście choroba nazywana absolutnym deficytem pomysłów jeszcze mnie nie dotknęła. I ma nadzieję, że to mi się nie przytrafi do sześćdziesiątki, bo jeszcze przez dwanaście lat mam zamiar pisać powieści kryminalne.
PAP: Tylko przez dwanaście? A co potem - wcześniejsza emerytura?
Marek Krajewski: Potem mam nadzieję, że nie będę musiał już pracować w takim tempie jak teraz, czyli jedna książka w każdym roku. Myślę też o pisaniu wówczas powieści historycznych, a interesujące mnie tematy to choćby rok 1610, kiedy my Polacy postawiliśmy triumfalnie naszą stopę na Kremlu czy wojna polsko-bolszewicka z lat 1920-21. Ten drugi okres bardziej mnie interesuje i pociąga. Chcę też kiedyś napisać powieść środowiskową, osadzoną w kręgach uniwersyteckich, w którym przez piętnaście lat pracowałem i bardzo je cenię i lubię. To już jednak zrobię dopiero na pisarskiej emeryturze, nie zamierzam zmieniać gatunku literackiego już teraz, bo to byłoby nierozsądne. Jestem z natury człowiekiem ostrożnym, żyję z pisania, to mój zawód, więc uspokajam też moich czytelników, którzy przyzwyczaili się do kryminału.
PAP: Czy wymyślając lub pisząc swe książki konsultuje pan swoje pomysły?
Marek Krajewski: Konsultuję zawsze wiedzę specjalistyczną w danej powieści i w mojej najnowszej książce np. jest sporo matematyki – choć od razu uspokajam tych czytelników, którzy dostają gęsiej skórki na słowo „matematyka”, że ona jest wersji light. Otóż, by się przygotować do pisania chodziłem przez pół roku do instytutu matematycznego na wykłady z logiki formalnej i teorii mnogości. Niewiele z tych wykładów wykorzystałem w książce, ale fragmenty matematyczne sprawdzał specjalista dr Roman Tuziak, który dzięki swej formacji literackiej znalazł też jakieś błędy logiczne czy potknięcia w całej historii. Zawsze każdą swą powieść konsultuję z medykiem sądowym. Stałym moim ekspertem od 2003 roku jest w tej dziedzinie dr Jerzy Kawecki, a do tej książki zasięgałem również opinii znakomitego toksykologa doktora Marcina Zawadzkiego.
PAP: Czytelnicy Biblioteki Śląskiej przyznali pańskiej powieści „W otchłani mroku” prestiżową nagrodę Śląski Wawrzyn Literacki.
Marek Krajewski: Konsultuję zawsze wiedzę specjalistyczną w danej powieści i w mojej najnowszej książce np. jest sporo matematyki – choć od razu uspokajam tych czytelników, którzy dostają gęsiej skórki na słowo „matematyka”, że ona jest wersji light. Otóż, by się przygotować do pisania chodziłem przez pół roku do instytutu matematycznego na wykłady z logiki formalnej i teorii mnogości.
Marek Krajewski: Napawa mnie to wielką radością, że aż 46 procent czytelników tej biblioteki głosowało na moją powieść. Bardzo liczę się z czytelnikami, są dla mnie najważniejsi, bo dla nich piszę i dzięki nim żyję z tego pisania. Śląski Wawrzyn Literacki to bardzo poważna nagroda, którą po raz pierwszy przyznano kryminałowi. To świadczyłoby, że ten gatunek jakoś się emancypuje, nabiera nowych wartości i jest traktowany jako literatura poważna. Kwestię tę zostawiam do rozstrzygnięcia krytykom literackim czy literaturoznawcom, ponieważ ja uważam, że kryminał jest literaturą klasy B. Jednak pewne wartości musiały być dostrzeżone, skoro kryminał pierwszy raz w historii tej nagrody wzniósł się tak wysoko. Czy to oznacza, że kryminał wkracza na salony, tego nie wiem?
PAP: A co lubi pan czytać, skoro to nie są kryminały?
Marek Krajewski: Wracam z wielką chęcią m.in. do lektur z dawnych lat jak „Poczet cesarzy rzymskich” Aleksandra Krawczuka czy biografia Juliusza Cezara. Niedawno czytałem też świetne książki historyczne Roberta Harrisa osadzone w realiach rzymskich „Cycero” oraz „Spisek”. Na nowo od czasu studiów odkrywam też filozofię starożytnych stoików i to drugi temat moich lektur. Zresztą teraz stoicyzm okazuje się być nurtem bardzo modnym, bo powstają ruchy neostoickie i kluby stoików, co jest bardzo interesujące. Interesuje mnie logika i ostatnio czytam znakomitą, choć jeszcze nie wydaną, książkę wybitnego matematyka wrocławskiego Andrzeja Kisielewicza „Logika i zdrowy rozsądek".
Rozmawiał Roman Skiba (PAP)
ros/ abe/