Igrzyska w Amsterdamie w 1928 roku stanowiły narodziny wyjątkowej gwiazdy, nie tylko sportowego formatu. Tam bowiem dopełnił się talent amerykańskiego pływaka Johnny'ego Weissmullera, który wkrótce potem stał się aktorem znanym głównie z roli Tarzana.
Weissmuller przyjechał do stolicy Holandii w glorii trzykrotnego mistrza olimpijskiego. W 1924 roku w Paryżu zdobył złoto na dystansie 100 metrów stylem dowolnym oraz w sztafecie, co powtórzył w Amsterdamie. Cztery lata wcześniej triumfował też na dystansie 200 m stylem dowolnym; tu również z powodzeniem próbował swych sił w waterpolo - wraz z drużyną sięgnął po brązowy medal.
Najwybitniejszy do czasów Spitza pływak z USA w 1932 roku zamienił pływalnię na plan filmowy. Zrealizował w sumie 12 filmów o Tarzanie i był uznawany za jednego z najlepszych odtwórców tej roli. Jego kreacje mają stałe miejsce w historii Hollywoodu.
Podczas kolejnych igrzysk, w Los Angeles, widzowie mogli oklaskiwać najbardziej chyba utalentowaną zawodniczkę XX wieku - Amerykankę Mildred Ellę "Babe" Didrikson. Według opowieści, "Babe" próbowała z powodzeniem sił w każdej niemal dyscyplinie sportu: od pływania, przez łyżwiarstwo, koszykówkę, futbol, a nawet bilard do golfa.
W 1932 roku reprezentantka gospodarzy zdobyła dwa złote medale - w rzucie oszczepem i biegu na 80 m przez płotki, a także srebrny w skoku w dal. Z pewnością zdobyłaby ich znacznie więcej, gdyby nie to, że ówczesne przepisy zabraniały kobietom startować w więcej niż trzech konkurencjach lekkoatletycznych.
Gospodarze mieli jeszcze jedną ulubienicę. Wielkich wyczynów dokonywała w tym czasie pływaczka Helene Madison. W Los Angeles zdobyła trzy złote medale, w tym dwa indywidualnie. Ostatni wyścig, na 400 m stylem dowolnym, był niezwykle dramatyczny i o zwycięstwie decydowały ostatnie metry, na których wyprzedziła koleżankę z reprezentacji - Lenore Kight. Podobno tej samej nocy świętowała swój triumf na dancingu z samym Clarkiem Gable'em...
Igrzyska w 1936 roku w Berlinie rozgrywane były w innej atmosferze. Cieniem na rywalizacji sportowej kładł się nazizm, narastający w Niemczech po dojściu do władzy Adolfa Hitlera. Olimpiada miała być potwierdzeniem aryjskiej siły narodu niemieckiego. Propagandowe plany pokrzyżował jednak skromny czarnoskóry biegacz z USA. Cztery złota Jessiego Owensa w Berlinie są do dziś symbolem wspaniałego zwycięstwa ducha sportu nad polityką.
Owens wszedł do historii lekkiej atletyki, gdy 25 maja 1935 roku w Ann Arbor w ciągu 45 minut pobił pięć rekordów świata i wyrównał szósty. Był jedną z wielkich szans Amerykanów na berlińską olimpiadę i nie zawiódł pokładanych w nim nadziei, choć przyprawił wodza III Rzeszy o ból głowy. Oto bowiem potomek XIX-wiecznych niewolników pobił niemieckie sławy sportu w biegach na 100 i 200 m, sztafecie 4x100 m oraz w skoku w dal, obalając przy okazji nazistowską teorię o wyższości białej rasy.
Berlin był z kolei pożegnalnym występem najsławniejszego wioślarza pierwszej połowy XX wieku Brytyjczyka Jacka Beresforda. Trzykrotny mistrz olimpijski wystąpił w sumie w pięciu kolejnych igrzyskach, począwszy od 1920 roku. Za każdym razem wrócił do domu z medalem.
Złote krążki wywalczył w 1924 roku w jedynce, w 1932 w osadzie czwórki bez sternika oraz w 1936 roku w wioślarskiej dwójce. W 1920 roku zdobył srebro wyścigu jedynek, a w 1928 roku w ósemce.
Być może Beresford zaliczyłby szósty występ olimpijski, gdyby nie II wojna światowa, która zastopowała jego karierę, podobnie jak tysięcy innych sportowców. Długa i wyniszczająca, zepchnęła na drugi plan szlachetną rywalizację na boiskach, kortach, parkietach... Trzeba było wielu lat, by odnowić idee olimpizmu. (PAP)
mar/ cegl/