Uznanie 11 listopada za święto państwowe u schyłku PRL-u było przykładem kapitulacji komunistów w sferze symbolicznej - mówi PAP prof. Antoni Dudek z UKSW. Po latach walki z tym świętem doszli do wniosku, że na tle problemów, które mają, nie jest to sprawa istotna - dodaje.
"11 listopada był świętem ustanowionym pod koniec lat 30., w Polsce sanacyjnej, rządzonej przez piłsudczyków, o której w PRL-u mówiono jak najgorzej. To była ta zła tradycja Polski faszyzującej Piłsudskiego i jego pomocników, coś, co było w PRL-u nieustannie krytykowane, choć z różnym nasileniem, najmocniej w pierwszej części PRL-u, później nieco łagodnie" - mówi Dudek.
Dlatego, jak mówi, w pierwszej fazie PRL-u święto zostało wyeliminowane z życia publicznego, zamiast tego ustanowiono święto 22 lipca. "Od końca lat 70., kiedy opozycja demokratyczna, szukając jakiś tradycji historycznych, sięgnęła po święto 11 listopada, to stało się one dla władz komunistycznych dodatkowym problemem. Bo nie dość, że niosło za sobą tę tradycję, która była obca władzom komunistycznym, to jeszcze opozycja to wykorzystywała, urządzała uroczyste msze w kościołach, marsze" - podkreśla prof. Dudek.
Jak dodaje, było to dla władzy "szczególnie irytujące". Mimo to, jak mówi, "w latach 80. zaczęto dostrzegać pewne istotne aspekty narodzin II RP w kontekście listopada; wprawdzie święto uznano za święto państwowe dopiero w 1988 roku, ale jednak trzeba przyznać, że zrobił to rząd komunistyczny, rząd Mieczysława Rakowskiego, jakby już na ostatniej prostej tego reżimu".
"To był taki przykład kapitulacji komunistów w sferze symbolicznej" - uważa prof. Dudek. "Oni po prostu po latach walki z tym świętem w końcu je uznali, doszli do wniosku, że na tle problemów, które mają, nie jest to sprawa istotna. I tak 11 listopada wrócił do tradycji ustrojowej Polski tak naprawdę pod koniec rządów komunistycznych" - mówi.
Profesor podkreśla, że za PRL-u "pierwsze demonstracje z okazji 11 listopada miały miejsce w 1979 roku i to była inicjatywa Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela, ale do tego przyłączyły się wszystkie inne organizacje wówczas opozycyjne, a więc ludzie z KSS KOR, ze świeżo powstałej Konfederacji Polski Niepodległej, SKS-ów".
"To było święto całej opozycji, niezależnie od różnic w ocenach II RP, uważano, że ta tradycja jest warta przypomnienia. Władze reagowały jak zawsze, czyli po prostu te demonstracje, które się nasiliły zwłaszcza po wybuchu rewolucji solidarnościowej w roku 1980, były dość tradycyjnie rozpędzane przez milicję" - przypomina Dudek.
Jak dodaje, "głównych organizatorów demonstracji starano się aresztować, zatrzymać, dochodziło do ataków ZOMO z użyciem gazu łzawiącego, pałek i tak naprawdę całe lata 80. są usiane właśnie takimi demonstracjami, których nasilenie było różne - największe na początku lat 80.".
"Później, po zniesieniu stanu wojennego, kiedy te nastroje opozycyjne nieco osłabły te uroczystości miały mniejszą frekwencję. Później pod koniec lat 80. ta fala nastrojów opozycyjnych zaczęła znowu rosnąć i frekwencja była większa" - podkreśla prof. Dudek.(PAP)
szuk/ hgt/