50 lat temu Leonid Teliga wyruszył z Casablanki. Powrócił tam po dwóch latach jako pierwszy Polak, który samotnie na jachcie "Opty" opłynął świat, walcząc z morzem i rakiem. Zmarł 11 miesięcy po zamknięciu wokółziemskiej pętli. W maju tego roku minie sto lat od jego urodzin.
Planowany od dawna zamiar samotnego rejsu wokół globu Teliga postanowił zrealizować wyłącznie własnymi siłami. Bazując na swoich oszczędnościach, zbudował jacht "Opty" - miał długość 9,85 m, szerokość 2,75 m, zanurzenie 1,65 m, wyporność 5 ton, powierzchnię żagli 43 m kwadratowych.
Z Casablanki, z workiem leków (prawie 80 pozycji), wypłynął 25 stycznia 1967 roku. Potem przez Wyspy Kanaryjskie, Barbados, Kanał Panamski, Galapagos, Markizy, Tahiti dotarł do Fidżi. Żadnych rekordów nie pobił oprócz jednego - z Fidżi do Dakaru w 165 dni. W owym czasie była to najdłużej trwająca samotna żegluga bez zawijania do portu.
Do Casablanki powrócił 29 kwietnia 1969 roku i zaraz odleciał samolotem Air France. Na warszawskim lotnisku Okęcie czekała na niego karetka. W szpitalu, gdzie przeszedł operację, potwierdziły się wszystkie diagnozy. Zdążył jeszcze uporządkować notatki, napisać dwie broszurki o rejsie, kilkakrotnie spotkać się z publicznością. Opowiadał jak walczył z żywiołem, cieszył się, że wygrał z morzem, jednak przegrał z rakiem - 21 maja 1970 roku. Został pochowany na Cmentarzu Wojskowym na Powązkach.
Urodził się w rosyjskiej Wiaźmie 28 maja 1917r. Rodzina wróciła do niepodległej Warszawy po dwóch miesiącach tułaczki na rosyjskich i białoruskich bezdrożach. Na ostatnie wakacje przed II wojną światową zamustrował na kuter rybacki. W 1942 roku zameldował się w armii generała Andersa. Przez Bliski Wschód, dookoła Afryki dotarł do Anglii. Wybrał służbę w lotnictwie - był strzelcem pokładowym na lancasterach. Latał w tych bombowcach nad Berlin i Kilonię.
Po wojnie pracował jako dziennikarz, był m.in. korespondentem Polskiej Agencji Prasowej w Rzymie. Teliga jest patronem wielu harcerskich drużyn wodnych, szczepów i szkół. Jego imieniem nazwano m.in. stocznię jachtową w Szczecinie (zamknięto ją w 1997 roku) i doroczną (od 1971 roku) nagrodę magazynu "Żagle".
Śladem Teligi wyruszył 30 listopada w swoje imieniny Andrzej Placek na drewnianym, ośmiometrowym jachcie "Tiggy". Myślał już o takim rejsie wiele lat temu.
Wieczorem 9 stycznia 1969 roku w Dakarze wracał ze spaceru i - jak przyznał - doznał szoku na widok "Opty". "Wpakowałem się na burtę bez etykiety żeglarskiej, czyli bez zaproszenia. W kabinie siedziały trzy osoby w tym jeden z wielką brodą, to był Leonid Teliga. Już wtedy zakiełkowała we mnie myśl, że może ja kiedyś też tak popłynę" - wspomniał w relacji dla magazynu "Żagle".
Dodał, że wiele osób pytało go, i nadal pyta, dlaczego zdecydował się na takie wyzwanie, przecież nie jest już młody (66 lat), a i "Tiggy" również jest wiekowa (rok budowy 1960).
"Odpowiedź jest jedna: chciałbym w ten sposób upamiętnić wielkiego żeglarza Leonida Teligę, z którym się często utożsamiam. Podobnie jak on od młodzieńczych lat pasjonowało mnie rybołówstwo i żeglarstwo, do dziś jest dla mnie symbolem niesamowitej walki i niezwykłej przygody morskiej" - wyjaśnił Placek, który wraz z kotkiem na pokładzie wziął kurs na Martynikę. (PAP)
kali/ cegl/