2011-04-20 (PAP) - Ławnik w drodze do sądu doznał kontuzji nogi i z tego powodu z wokandy warszawskiego sądu znów spadła w środę sprawa gen. Wojciecha Jaruzelskiego i innych oskarżonych za "sprawstwo kierownicze" zabójstwa robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r.
W procesie ws. wydarzeń z grudnia 1970 r. to już kolejny odwołany termin. Przed trzema tygodniami sprawa spadła z wokandy z powodu choroby ławnika. W marcu powodem odroczenia procesu była choroba sędzi. Rozprawy te prawdopodobnie i tak nie mogłyby się odbyć, gdyż gen. Jaruzelski, który chce być obecny na wszystkich posiedzeniach, niedawno opuścił szpital po zabiegach onkologicznych.
Z dokumentu, jaki otrzymał warszawski sąd orzekający ws. stanu wojennego (Jaruzelski też jest oskarżony w tym procesie) wynika, że generał nie będzie zdolny do udziału w rozprawach do końca maja.
Od listopada 2009 r. w tym trwającym od 10 lat procesie trwa tzw. zaliczanie materiału dowodowego - ostatnia czynność przed zamknięciem przewodu, mowami końcowymi stron i wyrokiem. Na wniosek obrony odczytywane są niektóre dokumenty z akt sprawy.
Na ławie oskarżonych zasiadają: ówczesny szef MON 87-letni gen. Jaruzelski, wicepremier PRL 77-letni Stanisław Kociołek i trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących robotnicze protesty. Nie przyznają się do winy. Odpowiadają z wolnej stopy. Grozi im nawet dożywocie.
Ostatnie rozprawy w tym procesie odbyły się na przełomie stycznia i lutego. W końcu stycznia przedstawiono konkluzję ekspertyzy lekarskiej, która wpłynęła do akt. Wynika z niej, że Kociołek może uczestniczyć w rozprawie nie dłużej niż trzy godziny dziennie. Co do Jaruzelskiego obostrzenia są surowsze - z uwagi na charakter jego schorzeń rozprawy mogą trwać najwyżej dwie godziny i nie można wyznaczać ich częściej niż raz w tygodniu. Na tok procesu wpływają jednak głównie kłopoty zdrowotne sędziów, które wiele razy powodowały wielomiesięczne przerwy w procesie.
W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało to demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęły co najmniej 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych.
Śledztwo w sprawie wszczęto dopiero po upadku PRL - w październiku 1990 r. Akt oskarżenia trafił początkowo, w 1995 r., do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku. W 1999 r. proces przeniesiono do Warszawy, gdzie jesienią 2001 r. ruszył na nowo. Sprawy kilku chorych podsądnych kolejno z niego wyłączano; od 2001 r. trwały żmudne przesłuchania świadków - głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W akcie oskarżenia prokuratura wniosła o przesłuchanie ok. 1110 osób; sąd nie zgodził się potem na jej wniosek o ograniczenie ich liczby.
Jaruzelski zapewniał, że jako szef MON podjął kroki w celu "złagodzenia" decyzji Władysława Gomułki o strzelaniu do robotników: pierwsze strzały miały być oddawane w powietrze, potem w ziemię, a następne - w nogi demonstrantów. Dodawał, że poczuwa się do współodpowiedzialności politycznej i moralnej, ale nie karnej. Twierdził, że wiele działań wojska i milicji to "obrona konieczna lub stan wyższej konieczności", bo wystąpił wtedy "silny nurt niszczycielski, kryminalny". Już w 2001 r. mówił, że proces zakończy się z "powodów biologicznych".
Wojciech Tumidalski (PAP)
wkt/ pz/ jbr/