Najpierw długo czekasz na wiatr, potem spieszysz się by wystartować, a następnie płyniesz w spokoju po niebie – mówi Niemiec Hinnerk Rohrs, który od 4 lat jest pilotem balonów. Był on jednym z 58 uczestników odbywającego się w weekend 8. Miedzynarodowego Festiwalu Balonowego w Szczecinku.
Od piątku do niedzieli piloci z Polski, Niemiec, Francji, Holandii, Danii i Stanów Zjednoczonych rywalizowali w konkurencjach balonowych, a także uczestniczyli w lotach rekreacyjnych. W niebo - oprócz tradycyjnych statków powietrznych - unosiły się też te w kształcie kota, klauna, lalki i dzbana.
„Gdyby tak się zastanowić: stoją dorośli ludzie w wiklinowym koszyku, a nad głową mają wielka szmatę, która unosi ich na wysokość nawet kilku tysięcy metrów; to wydaje się bardzo absurdalne” - powiedział w rozmowie z PAP Kacper Stukan, który jak sam przyznaje parę lat temu zakochał się w baloniarstwie.
Przekonywał, że lot balonem to coś zupełnie innego niż lot samolotem. „Balon jest częścią tego co się dzieje dookoła a nie przedziera się przez powietrze jak robi to samolot. On szybuje, lot jest bardzo spokojny, majestatyczny, dostojny” - dodaje.
Zanim balon z koszem uniesie się w powietrze, załoga wypuszcza mały balonik z helem, aby móc obserwować siłę i kierunek wiatru. „Podstawowymi cechami każdego baloniarza jest cierpliwość oraz pokora” - wymienia organizator szczecinieckiego festiwalu Bartosz Oberski. „Nie można niczego robić na siłę. Lot musi być bardzo dobrze przygotowany i wykonany zgodnie z planem. Tutaj nie ma miejsca na żadną spontaniczność. Balon w 100 proc. jest zależny od pogody, bo leci dokładnie tak jak chce tego wiatr” - dodaje.
Niemiecki pilot Hinnerk Rohrs mocno podkreśla, że baloniarstwo to gra zespołowa. Załoga to nie tylko ci, którzy lecą z nim w koszy. To również ci, którzy rozłożą powłokę balonu na trawie, pomogą w napełnieniu balonu najpierw zimnym a później ciepłym powietrzem. Zespół nie tylko pomaga mu w przygotowaniu lotu, starcie balonu, ale także będzie wsparciem przy lądowaniu. „Musimy umieć współpracować, często bez słów” - zaznacza.
Unosząc się nad ziemią w koszu ma się wrażenie, że stoi się na balkonie, a nie że leci się statkiem powietrznym. „Balon jest częścią wiatru, dlatego nie czujemy w nim żadnych podmuchów” - wyjaśnia Stukan.
„Lęk mija po pierwszych 10 sekundach, potem ustępuje on zachwytowi” - przekonuje jeden z pomysłodawców szczecineckiego festiwalu Tomasz Czuk. „Lecąc widać panoramę miasta. Jest cisza, płynie się w powietrzu. Szczecinek leży na pojezierzu drawskim, w obrębie administracyjnym miasta leżą cztery jeziora. Czasami baloniarze lubią podlecieć nad samą taflę, tak żeby koszt dotknął wody” - dodaje.
Mieszkańcy Szczecinka i turyści wysoko unoszą głowy, machają przyjaźnie baloniarzom. Mimo że balony lecą kilkaset kilometrów nad miastem nie słychać przejeżdżających samochód, do lecących dociera jedynie szczekanie psów, które z tej perspektywy są mniejsze niż piksele. Nisko zachodzące słońce sprawia, że cienie balonów poruszają się po elewacjach budynków, statki odbiją się w tafli jeziora. Za chwilę kosze uniosą się nad czubkami drzew, zapachnie lasem i łąką. „To jedyny środek transportu, kiedy mamy okazję oglądać stada saren, które nie uciekają przed balonem ponieważ leci on prawie że bezszelestnie” - zaznacza Stukan.
Pytany czy zdarzała mu się stresująca sytuacja podczas lotu balonem przypomina sobie jedno wydarzenie związane z lądowaniem. „Pamiętam, jak kiedyś wylądowaliśmy w szczerym polu i ujrzeliśmy dwóch rolników zbliżających się do nas z widłami. To nie był element lotu, ale był to moment, kiedy się wszyscy trochę wystraszyliśmy” - mówi z uśmiechem.
Czuk przypomina sobie szczęśliwe zakończenie swojego pierwszego lotu, który odbył w 2004 r. „Zgodnie z tradycją baloniarską przypalano mi włosy na klatce piersiowej bo na głowie ich nie posiadam, była też lampka szampana. Otrzymałem dyplom, w którym laudacja brzmiała: dla podniebnego rycerza, który garderoby nie zhańbił po lądowaniu. Takie są zwyczaje wśród baloniarzy” - wyjaśnia.
Szczecinecki festiwal balonowy upamiętnia postać porucznika Kurta Hummela, który pochodził z Sępolna Wielkiego koło Białego Boru. Aeronauta brał udział w trzecich w historii zawodach o Puchar Gordona Bennetta. W 1908 r. zginął podczas lotu balonem nad Morzem Północnym. Jak mówi legenda odnaleziono jedynie butelkę z jego ostatnim pożegnalnym listem do rodziny. Jego samego, ani balonu nigdy nie znaleziono. (PAP)
mzb/ jm/