Izabela Czajka Stachowicz wspomina swoją przyjaźń z jedną z ikon życia towarzyskiego przedwojennej Warszawy - Francem Fiszerem w książce "Moja wielka miłość”, której wznowienie właśnie trafiło do księgarń.
On zwracał się do niej "ty idiotko", ona nazywała go czule "Franusiem". Bela Gelbard i Franc Fiszer, dwie legendy życia towarzyskiego przedwojennej Warszawy znali się przez siedem lat - ona gościła go swoim domu pod nieobecność męża, pożyczała pieniądze na wieczne nieoddanie, dokładała starań, aby kucharka gotowała jego ulubione przysmaki. On ją trochę lekceważył, ale też szczerze lubił i cenił. Rozłączyła ich dopiero śmierć. Nie jest to jednak historia romansu, tylko niezwykłej przyjaźni muzy przedwojennej bohemy i ekscentrycznego filozofa erudyty i oryginała, autora setek bon motów i anegdot. Opisała ją bohaterka tej historii, która po wojnie występowała pod nazwiskiem Izabela Czajka Stachowicz w książce "Moja wielka miłość".
Piękną, zamożną, młodą kobietę i starszawego, otyłego filozofa bez grosza przy duszy połączyła niechęć do konwenansów i umiłowanie wolności. Ton tej znajomości nadawał Fiszer. Już przy pierwszym spotkaniu, które miało miejsce w 1930 roku w kawiarni Ziemiańska, kazał się zaprosić na suty obiad do domu Beli i zażądał transportu dorożką, bo z powodu tuszy nie mógł się wepchnąć do auta. Następnego dnia sprowadził się do Gelbardów i zaczął wprowadzać w domu własne zwyczaje. Nie do końca akceptował to pan domu, który jednak całe miesiące spędzał w podróżach. Gdy tylko zamykały się drzwi za mężem Bela telegrafowała do Fiszera, że może się znowu wprowadzić.
Gdy się spotkali, oboje mieli ugruntowaną pozycję towarzyską, a nawet miejsce w historii literatury.
"Był jedną z najbarwniejszych postaci, jakie spotkałem. Wysoki, bardzo otyły, szpakowaty blondyn, miał małe błyszczące złośliwością oczka, mocny, prosty nos i duże uszy. Falstaff z wyglądu, o dowcipie i inteligencji Woltera" - pisał o Fiszerze Artur Rubinstein.
Bela, wywodząca się z zamożnej żydowskiej rodziny Szwarców, brylowała zarówno w środowiskach awangardowych jak i wśród Skamandrytów. Przyjaźniła się z Witkacym, Iwaszkiewiczem, Tuwimem, Watami, Broniewskim. Witkacy uczynił ją bohaterką "Pożegnania Jesieni", gdzie występując pod łatwym do rozszyfrowania pseudonimem Hela Bertz, opisana została jako demoniczna nimfomanka, "św. Teresa zmieszana pół na pół z żydowską sadystką, mordująca w kokainowym podnieceniu białogwardyjskich oficerów".
Jej pierwszym mężem był socjolog Aleksander Hertz, jednak związek ze spokojnym naukowcem szybko się rozpadł, a Bela pojechała do Berlina, gdzie uwiodła m.in. nauczyciela malarstwa swojej siostry. Po roku uciekła przed zazdrosnym kochankiem do Paryża, gdzie osiadła na dłużej, smakując atmosferę tamtejszej bohemy. We wspomnieniach często wracała do słynnego balu kapistów urządzonego przez polskich malarzy w listopadzie 1925 roku. Makijaż Beli wykonał Pablo Picasso, tańczyła z Jeanem Cocteau, Janem Cybisem, gawędziła z Ilią Erenburgiem. W Paryżu poznała swego drugiego męża - architekta Jana Gelbarda, z którym pod koniec lat 20. wróciła do Warszawy, gdzie jej głównym zajęciem stało się wizytowanie modnych kawiarni. Belę z tego okresu uwiecznił Zbigniew Uniłowski w powieści "Wspólny pokój" jako demoniczną pannę Leopard. Lista jej kochanków liczyła dziesiątki pozycji.
Tadeusz Boy-Żeleński scharakteryzował Fiszera jako "dzieło sztuki, które on sam skomponował ze swojej osoby". Potomek spolonizowanej ziemiańskiej rodziny niemieckiej studiował filozofię w Lipsku, ale studiów nie skończył. W latach 80. XIX wieku Fiszer przeniósł się do Warszawy, gdzie stał się bywalcem najbardziej znanych wówczas warszawskich lokali. Z czasem został znaną postacią życia towarzyskiego stolicy, przyjaźnił się z większością najbardziej znanych polskich pisarzy, poetów, artystów i polityków.
"Fiszer był niebywale rozrzutny. Młodych przyjaciół podejmował kawiorem i szampanem, zapraszał ich na kolacje do najdroższych lokali, rozdawał pieniądze każdemu, kto go o to poprosił" - wspominał Artur Rubinstein. W końcu filozof musiał sprzedać rodzinny majątek, aby spłacić długi, ale bankructwo nie zmieniło jego stylu życia, restauratorzy chętnie go gościli, ponieważ był chodzącą reklamą ich lokali. Mieszkał u przyjaciół, którzy zaopatrywali go w gotówkę i zapraszali na obiady, ale to właśnie u Beli Gelbard zainstalował się na dłużej.
"Był jedną z najbarwniejszych postaci, jakie spotkałem. Wysoki, bardzo otyły, szpakowaty blondyn, miał małe błyszczące złośliwością oczka, mocny, prosty nos i duże uszy. Falstaff z wyglądu, o dowcipie i inteligencji Woltera" - pisał Rubinstein. "Poprawiając binokle, ledwie też raczył nas zauważać w swych dysputach metafizycznych, godnych uchwycenia na płyty, podczas gdy ręka muskała wspaniałą lwią brodę ufarbowaną jodyną, a rozwianą na poplamionej gulaszem kamizeli" - wspominała Zofia Stryjeńska.
Ze wspomnień Beli wynika, że broda farbowana była nie jodyną, a fiksatuarem i to ona właśnie osobiście dostępowała przywileju nakładania farby na włosy Fiszera. Pewnego razu, świeżo po farbowaniu brody Fiszer udał się na obiad do państwa Kotarbińskich i zmęczony sutym posiłkiem przysnął w fotelu. W tym czasie piesek gospodarzy zaczął lizać brodę filozofa i śmiertelnie zatruł się farbą. Bela długo pocieszała przyjaciela po tej dramatycznej przygodzie.
Przed Wielkanocą 1937 roku Fiszer przez jakiś czas głodował u siebie na wsi. Na święta Bela wysłała mu wielką paczkę z wałówką, świąteczne dania przysłali też sąsiedzi, więc filozof przez kilka dni ucztował, co przypłacił udarem. Bela sprowadziła go do Warszawy, umieściła w szpitalu i siedziała przy nim do ostatnich chwil.
Bela już w połowie lat 30. obawiała się wojny, ale Fiszer obiecywał jej, że zanim dojdzie do wybuchu konfliktu, osobiście ją zastrzeli. Nie zdążył, nad czym ubolewa Bela we wspomnieniach. Podczas okupacji wraz z mężem znaleźli się za murami getta, skąd Beli udało się wydostać i ukryć. Nie sposób dojść, jak to naprawdę przebiegło, ponieważ sama bohaterka we wspomnieniach wielokrotnie przedstawiała różne wersje wydarzeń. Na pewno w ocaleniu Beli udział miał kowal z Otwocka, który załatwił jej fałszywe papiery na nazwisko swojej krewnej, Stefanii Czajki - tak do licznych pseudonimów Beli doszedł ten, którego używała do końca życia. Wielokrotnie musiała zmieniać miejsce ukrywania się, a w pewnym momencie przystała do oddziału Armii Ludowej, gdzieś na Lubelszczyźnie.
Ten fakt ma związek z powojennym wcieleniem Czajki, która w 1945 roku pojawiła się w Lublinie w mundurze funkcjonariusza MO z naganem u boku. Osiadła w Katowicach. Czajka była dość szczególnym milicjantem - w kaburze rewolweru nosiła papierosy, szminkę oraz puder, starała się też pomagać, komu tylko mogła, wykorzystując swoje stanowisko. W 1948 roku zrezygnowała z pracy i wraz z trzecim mężem - Władysławem Stachowiczem - przenieśli się do Warszawy. Coraz surowiej oceniała ustrój PRL-u, bardzo ciężko przeżyła wybuch nastrojów antysemickich w 1968 roku. Była już wtedy bardzo chora - zmarła 11 grudnia 1969 roku.
W latach 50. zaczęły się ukazywać tomy wspomnień Beli: m.in. "Ocalił mnie kowal" (1956), „Córka czarownicy na huśtawce" (1958), "Płynę w świat" (1961), "Małżeństwo po raz pierwszy" (1962), "Król węży i salamander" (1968). Wydawnictwo W.A.B. od dwu lat wznawia te książki i w tej właśnie serii przypomniała ostatnio "Moją wielką miłość". (PAP)
aszw/ ls/