Historii można nadużywać na wiele sposobów. Okazała się bardzo użyteczna w polityce, w związku z tym jest wykorzystywana ideologicznie. My stoimy po stronie historii, a nie racji partyjnych czy innych współczesnych partykularyzmów, chronimy jej wiarygodność - mówi PAP Zbigniew Gluza prezes Ośrodka KARTA.
PAP: Jaka jest rola mikrohistorii w kształtowaniu wiedzy historycznej, także tej ogólnej?
Zbigniew Gluza: Myślę, że Ośrodek KARTA miał dość znaczący udział w przestawieniu myślenia Polaków o historii z perspektywy peerelowskiej na demokratyczną. Peerel doprowadził do tego, że powszechnie traktowano historię jako obszar widziany z lotu ptaka, czyli właściwie nie dostrzegającą doświadczenia jednostki. W podręcznikach, w przekazach dominowała historia wodzów i mas, zgodnie z wytycznymi ówczesnej historiografii: ważne są decyzje geopolityczne, fronty, ruchy o charakterze masowym. Kiedy w 1987 roku, jako podziemna „Karta”, inicjowaliśmy Archiwum Wschodnie, był to konspiracyjny ruch społeczny. Mieliśmy wtedy poczucie, że pamięci jednostkowej nie ma zupełnie w przestrzeni publicznej, szczególnie tej dotyczącej ludzi prześladowanych przez komunizm, a głównym tematem Archiwum były represje w Rosji sowieckiej. Dzięki relacjom pojedynczych osób, mogliśmy zrozumieć ten objęty indeksem cenzorskim proces historyczny.
Po zmianie ustroju zalegalizowaliśmy działalność i jako organizacja pozarządowa zaczęliśmy zbierać materiały na większą skalę. Okazało, że taka oddolna akcja dokumentacyjna konieczna jest we wszystkich obszarach historii najnowszej. W Peerelu zajmowano się nią propagandowo – skłamano zupełnie okres II Rzeczpospolitej, odsunięto na margines lata I wojny, a II wojna zapisywana była wyłącznie z perspektywy komunistycznej - Sowieci w roli wyzwoliciela. Zbrodnie sowieckie nie pojawiały się jako temat. Peerel sam siebie opisywał jako kraj przyjazny, demokratyczny i suwerenny. Nic z tego nie było prawdą.
Zbigniew Gluza: Polskie społeczeństwo dało się poważnie wprowadzić w błąd. Półwiecze podległości systemom ideologicznym (1939–89) spowodowało, że cała nasza wiedza o sobie w historii została w znaczącym stopniu zniekształcona. Nad tym skutecznie pracowała propaganda Peerelu, odwracając porządki i sensy. Opornie idzie przywracanie prawdziwych proporcji. Staramy się tak czynić, uznając to za swą elementarną powinność, lecz efektywność działań zdaje się maleć.
Przyjęliśmy jako zasadę, że nie opowiadamy historii z drugiej ręki, ale wyłącznie z pierwszej, że szukamy takich świadków, którzy są narratorami wprowadzającymi nas w najtrudniejsze obszary przeszłości. Niekoniecznie najcięższe, w sensie depresyjnym – raczej trudne do zrozumienia. Jeżeli trafiamy na właściwego świadka, który sobą daje wyrazisty przykład, zaczynamy rozumieć procesy dotyczące losu całego społeczeństwa.
PAP: Niedawno nakładem Ośrodka KARTA ukazały się dzienniki i wspomnienia Zygmunta Klukowskiego, który opisuje losy Zamojszczyzny. Tego rodzaju źródła pozwalają zrozumieć, kim byli uczestnicy historycznych wydarzeń, odsłaniają ich emocje, ukazują tło podejmowanych przez nich decyzji. Czy dzięki nim otrzymujemy „czysty obraz historii”? Czy istnieje tutaj również pewne niebezpieczeństwo subiektywizmu?
Zbigniew Gluza: Mamy po 35 latach działalności KARTY doświadczenie w wyborze świadectw. Bywają ewidentnie skłamane, nieprawdziwe, kreujące przeszłość. Takie, które są – na przykład – pomnikiem wystawianym samemu sobie. Mówię w rodzaju męskim, dlatego że częściej mężczyźni konstruują przekaz na własną cześć, a nie analizują procesu, ucząc myślenia. W Ośrodku przyjmujemy raczej kobiecą wrażliwość; bliższą kobietom perspektywę patrzenia na historię – detaliczną, rzetelną emocjonalnie, niepropagandową.Szukamy świadectw otwartych, które nie są ani zideologizowane, ani partykularnie kreatywne, czyli nie są pisane po to, aby zostawić po sobie najlepszy obraz, lecz uczą obcowania z przeszłością. Mieliśmy tak trudną historię, że potrzeba w niej dobrych przewodników. Takich wybieramy, a Zygmunta Klukowskiego postawiłbym w panteonie najwybitniejszych.
Klukowski pomaga zrozumieć najgorszą dekadę Polski w XX wieku – od końca lat 30. W sumie opisał okres 1918–59, kluczowy dla kraju, najpierw wolnego, potem zniewolonego. Ktoś współcześnie szukający własnej drogi, może w tym świadectwie znaleźć inspirację dla swych wyborów – szczególnie, gdy uznaje Polskę za właściwe miejsce do życia.
PAP: Na ile umiejętność analizy krytycznej źródła jest niezbędna podczas lektury źródeł mówiących o historii z perspektywy jednostki?
Zbigniew Gluza: Świadectwa indywidualne są często skażone późniejszą wiedzą – to podstawowy problem. Jeżeli ktoś pisze po półwieczu, to nierzadko odchodzi od własnego doświadczenia w kierunku wiedzy, którą zdobył skądinąd. Odwołuje się do faktów, z którymi nie miał związku, bo mu pasują do tworzonego obrazu. Intencjonalnie nie kłamie, choć nie dąży do prawdy. Skoro tak bywa, analiza źródła jest niezbędna – to jednak podstawowa przesłanka: by myśleć przy powrotach do przeszłości.
Jak widać, historii można nadużywać na wiele sposobów. Okazała się bardzo użyteczna w polityce, w związku z tym jest wykorzystywana ideologicznie. My stoimy po stronie historii, a nie racji partyjnych czy innych współczesnych partykularyzmów, chronimy jej wiarygodność. Oczywiście, umiejętność dostrzeżenia fałszu jest tutaj podstawowa.
PAP: Czy trudno jest odnaleźć prawdę w historii?
Zbigniew Gluza: Polskie społeczeństwo dało się poważnie wprowadzić w błąd. Półwiecze podległości systemom ideologicznym (1939–89) spowodowało, że cała nasza wiedza o sobie w historii została w znaczącym stopniu zniekształcona. Nad tym skutecznie pracowała propaganda Peerelu, odwracając porządki i sensy. Opornie idzie przywracanie prawdziwych proporcji. Staramy się tak czynić, uznając to za swą elementarną powinność, lecz efektywność działań zdaje się maleć.
Kwartalnik „Karta” i książki, które wydajemy, nie są wypełnione opracowaniami historycznymi. Odwrotnie – oddajemy głos świadkom, którzy byli bezpośrednimi uczestnikami lub obserwatorami historii; szukamy świadectw z pierwszej ręki, jak w przypadku Klukowskiego. Wspomnienia z II RP pisał podczas II wojny, kiedy miał Niepodległą świeżo w pamięci – nie próbował koloryzować, zależało mu na obrazie realnej Polski. Tym bardziej dzienniki (1939–47), pisane na bieżąco, okazują się wiarygodne na wszystkich poziomach. To, że Klukowski narzucił sobie pisanie prawdy, widać w zapisie. Przy doświadczeniu, takim jak nasze, można to ocenić. Pomyłek mieliśmy w ciągu 35 lat niewiele.
PAP: Czy postrzeganie historii przez pryzmat doświadczeń jednostki jest Panu bliskie?
Zbigniew Gluza: Dzięki temu zająłem się historią. W ostatnich latach Peerelu sposobem na dojmujące poczucie nierzeczywistości społecznej było odwołanie się do czyjegoś konkretnego losu, indywidualnej postawy, dzięki której człowiek bronił się przed absurdem systemu. Coraz ważniejsza wydawała się jednostkowa konsekwencja w tworzeniu mikroświata, a to prowadziło już wprost do przeszłości.
Założyliśmy „Kartę” w styczniu 1982 jako gazetkę podziemną, odpowiadającą na stan wojenny w Polsce – opisywała rzeczywistość wprowadzoną przez komunistów; nie była periodykiem historycznym. Z czasem jednak, chcąc pomóc nam samym i innym w radzeniu sobie z tamtym systemem opresyjnym, zaczęliśmy w większej objętościowo „Karcie” odwoływać się do historii i właśnie do świadectw pojedynczych ludzi. Po zmianie ustroju okazało się, że można tę regułę wprowadzić w rzeczywistość demokratyczną i zarazić tysiące ludzi takim sposobem myślenia i traktowania przeszłości.
PAP: Dzisiaj zwłaszcza wśród ludzi młodych można zauważyć radykalizację ocen postaw z przeszłości, która często przedstawiana jest w formie jednoznacznych czarno-białych obrazów. Czy może zmienić to lektura wspomnień, pamiętników?
Zbigniew Gluza: Podstawowym warunkiem jest to, czy ci ludzie zechcą czytać myśląc, bo sadzę, że nie próbują. Hasła, z którymi wchodzą w przestrzeń publiczną, są często zupełnie fałszywe, nie mające związku z prawdą historyczną. To zwykle czysta ideologia, prostacka propaganda, najczęściej związana z ugrupowaniami współczesnymi, które odwołują się do wybranych tylko elementów z przeszłości, robiąc to w sposób skandaliczny. Z takich ideologizmów, które prosto dzielą świat i wytyczają łatwe drogi, brały się wszystkie radykalizmy niszczące ludzi, i od prawej, i od lewej strony.
Zbigniew Gluza: Zbliżamy się do sytuacji, jak przed zabójstwem Prezydenta Narutowicza w 1922 roku, kiedy podział był bardzo gwałtowny, szybko się nasilał i ktoś w końcu postanowił użyć broni. To nie jest, niestety, wykluczone. Jeżeli poleje się w Polsce krew, to owe ideologizmy tylko wzrosną, nie osłabną. To byłoby głębokie nieszczęście...
Polska, mimo że podbita najpierw przez nazizm, potem sowietyzm, nie przyjęła tych ideologii; choć podległość trwała długo, potrafiliśmy się z niej wyzwolić. Wyglądało na to, że jesteśmy społeczeństwem o dużej sile demokratycznej, skoro potrafiliśmy to przełamać. Przedziwne jest więc teraz to wracanie do podobnych ideologii – one nie są zakorzenione w tym społeczeństwie, są wykreowane w ostatnich kilkunastu latach w sposób sztuczny. Tak jak i ta narastająca polaryzacja – nie jest tu naturalna, została wytworzona przez podział polityczny i przez gwałtowne naznaczanie „swoich”.
Zbliżamy się do sytuacji, jak przed zabójstwem Prezydenta Narutowicza w 1922 roku, kiedy podział był bardzo gwałtowny, szybko się nasilał i ktoś w końcu postanowił użyć broni. To nie jest, niestety, wykluczone. Jeżeli poleje się w Polsce krew, to owe ideologizmy tylko wzrosną, nie osłabną. To byłoby głębokie nieszczęście...
Historia przestrzega, tylko – by ją przyjąć – trzeba chcieć ją poznać. Przy takich przewodnikach, jak Klukowski, poznawanie jest bardziej prawdopodobne. On w istocie uczy najważniejszego – odzyskiwania niepodległości, ustanawiania jej i bronienia. W tym sensie jest osobą wzorcotwórczą, ale na pewno nie dla środowisk nacjonalistycznych, skoro potrafił patrzeć na inne nacje ze współczuciem i z poczuciem braterstwa.
PAP: Jakie są plany wydawnicze Ośrodka KARTA?
Zbigniew Gluza: To, czego się teraz podjęliśmy, ma równie pierwszoplanowy charakter. To dwa ogromne dzienniki, które zaczęliśmy już wydawać – Michała Römera i Wiktora Woroszylskiego. Pierwszy będzie w sześciu tomach, drugi w trzech, wszystkie do końca przyszłego roku. Niezwykłej klasy przewodnicy po XX wieku.
Michał Römer mieszkał najpierw w Wilnie, potem w Kownie; pisał po polsku, ale wybrał w 1920 roku państwowość litewską. Zapis z lat 1911–45 prowadzi przez stosunki polsko-litewskie w najcięższym okresie tych relacji.
Wiktor Woroszylski pisał dziennik od 1953 do śmierci w 1996 roku. Pisał w miarę regularnie i zostawił świadectwo wyzwalania się Polski z komunizmu, który zresztą wcześniej współtworzył. Także wybitna postać – pisarz i poeta, odważny i w pisaniu, i działaniu, szedł wraz z opozycją przeciw systemowi.
Dwa wielkie świadectwa, które obejmą razem prawie cały XX wiek – pokażą wyjątkowość tej historii, a zarazem szczególne jej skomplikowanie.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
mjs/ ls/