Książka obfituje w liczne anegdoty związane z Młynarskim, ale Młynarskim poetą, twórcą, mistrzem. Rozmówcy Katarzyny Skrzydłowskiej-Kalukin niejednokrotnie podkreślali niezwykły refleks słowny Młynarskiego – żarty sytuacyjne, riposty, czy obserwacje językowe.
„+Jesteśmy na wczasach+, +W Polskę idziemy+, +Jeszcze się tam żagiel bieli+ – trzy zupełnie różne piosenki połączone osobą autora – Wojciecha Młynarskiego, człowieka, który umiał funkcjonować w kilku światach jednocześnie” – pisze we wstępie książki Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin.
Nie jest to jednak biografia Wojciecha Młynarskiego. Są to wspomnienia osób, które z Wojciechem Młynarskim pracowały lub zetknęły się z nim w życiu zawodowym. Jest to więc opowieść o Młynarskim-twórcy, Młynarskim-mistrzu.
Swoimi wspomnieniami o Wojciechu Młynarskim podzielili się Włodzimierz Korcz, Andrzej Zieliński, Michał Ogórek, Artur Andrus, prof. Jerzy Bralczyk, Alicja Majewska, Krzysztof Daukszewicz, Irena Santor, Janusz Weiss, Andrzej Poniedzielski oraz Marek Groński.
„Dla wielu ludzi był w życiu ważny i wielu może uważać, że jest ich. Funkcjonował nie tylko w różnych światach artystycznych, lecz także w życiu wielu artystów. I wszyscy mówią o nim: Mistrz” – pisze Katarzyna Skrzydłowska-Kalukin.
„Wojciech Młynarski potrafił nadać formę językową czemuś, co było trudne do wyrażenia, co zresztą jest przywilejem poetów. Z drugiej strony potrafił z jakiejś formuły wyciągnąć różnego rodzaju znaczenia” – wspomina prof. Jerzy Bralczyk.
Prof. Bralczyk wspomina również wrażliwość muzyczną Młynarskiego. Słowa piosenek w niezwykły sposób łączyły się z muzyką. Ciekawe w jego twórczości są również interpretacje muzyczne – „menuet Boccheriniego ujęty w słowa piosenki o obiedzie rodzinnym spożywanym w sielskiej atmosferze i już jako taki szalenie zabawny, albo w ogóle odwołania do muzyki klasycznej zawarte w tekście i melodii. A to nawiązanie do marszu Mendelssohna w +Ach, co to był za ślub+” – wyjaśnia prof. Bralczyk.
Janusz Weiss wspomina pewien szacunek, jaki Wojciech Młynarski miał do występów i estrady. Weiss pod koniec lat 60. razem z Jackiem Kleyffem i Michałem Tarkowskim założył polityczny kabaret Salon Niezależnych. „Pamiętam spotkanie z Młynarskim, kiedy przyszedł do kabaretu Stodoła na recital. (…) Zdjął buty, w których przyszedł, i założył elegancko wyczyszczone lakierki. Miał je w worku, takim jak na kapcie. Zdziwiło mnie to trochę, bo my nigdy nie przebieraliśmy się na scenę” – wspomina Weiss.
Wszyscy rozmówcy Katarzyny Skrzydłowskiej-Kalukin wspominają niezwykły język twórczości Młynarskiego. Aluzje, które były oczywiście czytelne, ale jednocześnie mogły być grą z cenzurą. Młynarski, w radiowej audycji, dwadzieścia pięć lat po zniesieniu cenzury opowiadał o swoim sposobie na postępowanie z cenzorami: „Mnie zależało na tym, żeby prowadzić z cenzurą rodzaj gry. Umieć wywieść ją w pole. Powiedzieć, co się chce powiedzieć, ale jednocześnie żeby nie było do czego się przyczepić”.
Jednocześnie język Młynarskiego nawiązuje do polszczyzny przedwojennego kabaretu – Hemara, Tuwima, Lechonia. Nawiązywał do tradycji literatury, ponieważ tekst piosenki czy wiersza był literaturą.
Marek Groński w piosence „Tak jak malował pan Chagall” widzi jedno z ładniejszych pożegnań marcowych. Młynarski poświęcił fragment tej piosenki przyjaciołom, którzy się z nim pożegnali i wyjechali, żeby nigdy nie wrócić. Również tutaj unaocznia się aluzyjność tekstów Młynarskiego. „On cały dramat związany z antysemicką czystką wyraził w sposób aluzyjny, ponieważ nic go tak nie raziło jak dosłowność, jak wpychanie w głowy rzeczy oczywistych, banalnych, stereotypowych. Stąd jego oryginalność” – mówi Groński.
Andrzej Poniedzielski zauważa, że cechą charakterystyczną piosenek Młynarskiego jest przenikanie się śmiechu i płaczu, żart jest przeplatany dramatem. Tego wyważenia w twórczości Poniedzielski nauczył się właśnie od Młynarskiego. „Wojtek wyciągnął mnie z obszaru zdominowanego przez dramat pozbawiony swojej drugiej twarzy. Nauczyłem się od niego, że sam dramat – rozumiany jako tragedia – to za mało” – wspomina Poniedzielski.
Michał Ogórek zauważa ciekawą rzecz związaną z budową piosenek Młynarskiego. Nie znajdziemy w nich powtarzającego się refrenu, w związku z tym każda wersja refrenu była nieco inna. „Myślę, że to był świadomy zabieg artystyczny, pokazujący, że możemy wyrwać się z tej matni, w której żyliśmy w czasach PRL. Mieliśmy wtedy poczucie, że biegniemy w kołowrotku, z którego nie ma wyjścia, a ten zmieniający się refren był próbą pokazania, że nawet pozornie na zawsze zamknięta forma się jednak modyfikuje” – dodaje Ogórek.
Artyści wspominają również nieraz trudne kontakty zawodowe z Młynarskim, który nie znosił krytyki, prób ingerencji w tekst. Wspominają również o paraliżującym strachu, jaki towarzyszył im podczas wykonywania piosenek Młynarskiego, kiedy był on na próbach lub wśród publiczności. Chociaż Młynarski zazwyczaj nie komentował występów, to artyści zdawali sobie sprawę z tego, jaką wagę Młynarski przykładał do każdego przecinka czy kropki w sensie interpretacyjnym. „Wykonawcy bali się go, bo wiedzieli, że jeśli nie sprostają jego wymaganiom, nie dostaną nowej piosenki. Wiadomo było, że piosenka Młynarskiego to przepustka na estradę. Jego nazwisko było niemal gwarancją wyjazdu do Opola” – mówi Michał Ogórek.
Irena Santor wspomina, że znała Młynarskiego od dziecka. Spotykała go w Komorowe w latach 50., kiedy razem z koleżankami przyjeżdżała do jego domu na kawę. W artystycznym życiorysie Santor był to czas Mazowsza. Ciotka Młynarskiego, Maria Kaczurbina, uczyła zespół solfeżu, a jego babcia, pani Modzelewska, była etnografem kostiumologiem i pomagała Mirze Zimińskiej kupować i kompletować autentyczne ludowe stroje na potrzeby Mazowsza. „Kiedy mały Wojtuś stał się Wojciechem Młynarskim, w naszym środowisku mówiło się na niego maestro Wojciech Młynarski. Czułam się wtedy przy nim trochę skrępowana. Był piekielnie inteligentny, a jednocześnie niecierpliwy, szybki, mówił zwięźle i od innych też oczekiwał błyskawicznej puenty. Ja taka nie jestem, myślę bardziej rozwlekle” – dodaje Irena Santor.
We wspomnieniach jest również obecny wątek choroby Młynarskiego, która często utrudniała mu pracę, a także i kontakty z innymi ludźmi, z którymi pracował. „Zostało po nim około dwóch tysięcy piosenek. Napisał ich znacznie więcej, ale niszczył wiele z tych, które pisał, gdy był chory. Perfekcjonista, nie obniżał poziomu” – pisze Skrzydłowska-Kalukin.
Młynarski, jak wynika ze wspomnień, nie pogodził się z upadkiem kultury piosenki w Polsce, dewaluacji festiwalu w Opolu. „W ostatnich latach trudno mu było żyć w zgodzie ze światem. Przeżywał, że to już nie jest to Opole, co kiedyś. Tak jakby to nowe Opole wszystko mu w życiu popsuło, bo on pamiętał festiwale, kiedy na scenie królowały dobrze napisane piosenki i porządnie skomponowana muzyka, nawet jeśli to były proste melodie. A teraz – publiczność – nie taka, czego innego chce, piosenki bez sensu, Ewa Demarczyk na pewno by teraz nagrody nie dostała – mówi Michał Ogórek.
Artur Andrus uważa, że najtrudniejszym dla Młynarskiego był moment, kiedy musiał zrezygnować z występów. „Byłem wiele razy na jego recitalach i widziałem, że to naprawdę jest jego żywioł. Stanąć przed publicznością, śpiewać i słyszeć, jak publiczność reaguje, to mu dawało nieprawdopodobny napęd” – uważa Andrus.
Śmierć Młynarskiego jest ogromna stratą dla polskiej kultury. Warto jednak zauważyć, że jego piosenki nie tracą na swoim znaczeniu, są nadal aktualne. Wspomnienia zawarte w książce „Mistrz. Absolutnie” pokazują Młynarskiego właśnie od strony artysty, aktora, twórcy, po prostu wszechstronnego mistrza.
Książka „Mistrz. Absolutnie” ukazała się nakładem wydawnictwa Czerwone i Czarne.
Anna Kruszyńska (PAP)