Michał Rusinek miał przez kilka miesięcy pomagać Szymborskiej w opanowaniu chaosu, jaki zapanował w jej życiu po przyznaniu Nobla, ale został jej sekretarzem na 15 lat. W książce "Nic zwyczajnego" opowiada o swojej pracy z poetką, której 4. rocznica śmierci przypada 1 lutego.
W 1996 roku literacką Nagrodę Nobla Wisława Szymborska odebrała za „za poezję, która z ironiczną precyzją pozwala historycznemu i biologicznemu kontekstowi ukazać się we fragmentach ludzkiej rzeczywistości", co Stanisław Lem skomentował: „Wiśce się ten Nobel po prostu należał”. Konieczność wystąpień publicznych i popularność związana z Noblem okazała się dla Szymborskiej tak ciężka do zniesienia, że przyjaciele dzielili jej życie na dwa etapy: przed i po „tragedii sztokholmskiej”. "Zniosła to z godnością" - podsumował przyjaciel poetki Jerzy Illg.
Michał Rusinek miał pomóc Szymborskiej w uporządkowaniu jej świata po ogłoszeniu werdyktu Szwedzkiej Akademii - odpowiadać na listy, odbierać telefony. Gdy po raz pierwszy przyszedł do jej mieszkania, poetka właśnie udzielała wywiadu. "Po chwili wyszła z pokoju, z lekkim obłędem w oku, trzymając w palcach papieros z długim słupkiem popiołu. Nie bardzo wiedziała, co ma zrobić najpierw: przywitać się, znaleźć popielniczkę, odebrać uporczywie dzwoniący telefon. Wreszcie udało jej się zapanować nad rzeczywistością; tylko telefon nadal dzwonił. Wyjaśniła, że gniazdko telefoniczne jest za regałem i nie ma jak wyjąć z niego wtyczki. (...). Wówczas uprzejmie poprosiłem o nożyczki. Przeciąłem kabel. Telefon przestał dzwonić. Szymborska wykrzyknęła: +Genialne!+. I tak zostałem przyjęty do pracy" - wspomina Rusinek.
Na przecięciu kabla się nie skończyło. Nowy sekretarz zainstalował Szymborskiej automatyczną sekretarkę i nagrał groźnym, oficjalnym tonem komunikat zniechęcający uciążliwych petentów. Potem przeszedł do opanowania ton korespondencji, która napływała do noblistki - gratulacji, próśb, prób poetyckich do oceny, zaproszeń, z których Szymborska, ceniąca sobie nade wszystko prywatność, nie miała zamiaru skorzystać. "Dosyć prędko ustaliliśmy poetykę odpowiedzi odmownych. Chodziło o to, by nikt nie poczuł się urażony, żeby wszyscy zrozumieli, dlaczego odmawia. Wymyślała więc przeróżne przedziwne wymówki. Kiedyś zaproponowała, bym na jakieś zaproszenie odpisał, że nie pozwoli jej z niego skorzystać konstrukcja psychiczna, że nie czuje się emocjonalnie na siłach" - wspomina sekretarz noblistki, który jako swoje główne zadanie postrzegał zapewnienie poetce względnego spokoju do pracy.
Do sekretarza należała też niewdzięczna rola - separowanie poetki od dziennikarzy. "To nie było tak, że ona nic nie mówiła, nie udzielała wywiadów tylko dlatego, że uważała, że to jest najgorszy gatunek literacki stworzony do komunikowania się z ludźmi. Ona twierdziła, tak naprawdę, że jeśli ma coś ważnego do powiedzenia, pisze o tym wiersz" - wspomina Rusinek. Po kilku miesiącach Szymborska zaczęła o nim mówić „mój pierwszy sekretarz”, czasem dodając "lepszy od Bieruta”.
Michał Rusinek, gdy pracował nad przekładem "Piotrusia Pana" odkrył, że Szymborska jest właśnie kimś takim, tylko w wersji żeńskiej - nie zamierzała dostosować swojego życia do oczekiwań innych. W ciągu wielu lat współpracy poznał różne jej dziwactwa i osobliwości. Poetka bardzo była przywiązana do przedmiotów codziennego użytku, a im bardziej były kiczowate tym lepiej. Rusinek z sentymentem wspomina zwłaszcza "ohydny chiński termos", z którym zawsze podróżowała. Także w niezwykle eleganckiej restauracji hotelowej w Sztokholmie prosiła co wieczór kelnera, żeby napełnił go wrzątkiem, co ten przyjmował ze źle maskowanym obrzydzeniem.
Jako sekretarz Rusinek musiał się przyzwyczaić, że jego "szefowa" - jak o niej czasem pisał - pali jak smok. Poetka nawet tłumaczyła się przed nim z nałogu - twierdziła, że palenie jest jej potrzebne do pisania wierszy. Jeśli chodzi o komputery, to noblistka opanowała tylko dwa przyciski "page up" i page down". Do telefonu komórkowego podchodziła z jeszcze większym uprzedzeniem uważając, że przedmiot ten ma za dużo przycisków. Nieufna wobec nowinek technologicznych poetka rozsmakowała się w fast-foodach. Jednym z jej ulubionych dań były hot wings z KFC - zamawiała duży kubełek, a potem odsmażała sobie po kilka sztuk na obiad. KFC chciało nawet uhonorować noblistkę darmowymi dostawami, ale Szymborska grzecznie odmówiła.
W literackich kręgach Krakowa plotkowano o tajemniczej sympatii, jaka połączyła noblistkę z championem boksu Andrzejem Gołotą. Jak wspomina Rusinek przypadek sprawił, że pewnego dnia Szymborska i Gołota jedli w tej samej warszawskiej restauracji. Postawny bokser, zdobywca brązowego medalu na olimpiadzie w Seulu, wzbudził sensację, otaczała go chmara fotoreporterów, natomiast na skromną starszą panią - Wisławę Szymborską - nikt nie zwracał uwagi. Dało sposobność przyjacielowi noblistki Bronisławowi Majowi - poecie słynącemu z poczucia humoru - do wygłoszenia żartu o ewentualnym związku poetki i boksera. Żart był powtarzany i zaczął żyć własnym życiem. Znajomi zaczęli ofiarowywać Wisławie Szymborskiej oprawione portrety championa boksu, po kolejnej przegranej walce Gołoty noblistka odbierała serie telefonów pełnych wyrazów współczucia od znajomych zatroskanych, jak też przyjęła ten cios.
Szymborska z upodobaniem układała limeryki i inne zabawne wierszyki i zachęcała podróżujących z nią przyjaciół do rozwinięcia skrzydeł limeryzmu w kontekście nazw mijanych miejscowości. Forma "Moskalików" to już inwencja samej Szymborskiej, która parodiowała zwrotkę z wiersza Rajnolda Suchodolskiego "Kto powiedział, że Moskale są to bracia nas, Lechitów, temu pierwszy w łeb wypalę przed kościołem karmelitów!". Poetce posłużyło to za kanwę całej serii wierszyków. Jednym z ostatnich zapisanych tekstów Szymborskiej był żartobliwy czterowiersz: "Holendrzy to mądra nacja/ bo wiedzą, co trzeba robić/ kiedy ustaje naturalna oddychacja", odnoszący się do jej stanu po operacji. Poetka zmarła 1 lutego 2012 roku, we własnym domu, we śnie.
Książka "Nic zwyczajnego" ukazała się nakładem wydawnictwa Znak. (PAP)
aszw/ agz/