„Król Roger” to moja miłość i fascynacja. Po wielu latach od debiutu reżyseruję operę Szymanowskiego po raz trzeci, już jako dojrzały mężczyzna - mówi PAP Mariusz Treliński - reżyser, dyrektor artystyczny Teatru Wielkiego - Opery Narodowej w Warszawie.
Polska Agencja Prasowa: W jaki sposób Teatr Wielki - Opera Narodowa włącza się w obchody 100-lecia odzyskania niepodległości?
Mariusz Treliński: Taką instytucję, jak Opera Narodowa, polskość, kontekst narodowy w sposób oczywisty obowiązuje na co dzień. Od wielu lat staramy się, aby opera polska zaistniała w kontekście dzieł światowych, co jest szalenie trudne. Znikoma ilość polskich dzieł operowych nie ma niestety tej siły oddziaływania, co opera włoska czy rosyjska. Jednak podjęliśmy wysiłek, żeby w ciągu paru lat wskrzesić mało znane dzieła. Często jest to związane z odnajdywaniem partytur, które są w stanie szczątkowym. Wystawiliśmy zapomniane arcydzieła, np. "Erosa i Psyche" Różyckiego i "Goplanę" Żeleńskiego. Realizacja tych oper była dużym sukcesem. "Goplana" została nagrodzona International Opera Awards jako dzieło odkryte na nowo. Świat po raz pierwszy usłyszał tę operę.
2018 r. jest wyjątkowy i dlatego proponujemy "Manru" Paderewskiego. To dzieło jakby stworzone na tę rocznicę. Wszyscy wiemy, kim był Paderewski i jak przyczynił się do narodzin nowej Polski. Premiera "Manru" odbyła się w Metropolitan Opera, ale dzieło nie odniosło sukcesu wśród publiczności. Zaprosiliśmy do współpracy Marka Weiss-Grzesińskiego. Zrealizował on bardzo ciekawą inscenizację, która, mam nadzieję, przybliży współczesnemu widzowi motywy bliskie Paderewskiemu. Był też piękny koncert Piotra Beczały z utworami Karłowicza i Moniuszki oraz gala "Niepodległa".
PAP: Jak rozumie pan wspomnianą polskość?
Mariusz Treliński: Rocznicowość ma w sobie coś podejrzanego, bo jest w niej wymiar powierzchownego szkolnego święta, dlatego próbujemy to kontrować zwracając się ku korzeniom. Polskość rozumiemy bardzo szeroko. "Manru" Paderewskiego jest utworem z głównego nurtu, a "Król Roger" Szymanowskiego - w moim rozumieniu najciekawsza i najlepsza polska opera – intelektualnym kontrapunktem. "Król Roger" został napisany w latach 20., już we współczesnym duchu, po narodzinach freudyzmu, po wielkiej rewolcie w kulturze i w sztuce. Stała się ona fundamentem nowoczesnego myślenia o nas i o świecie. "Manru" i "Król Roger" to dwa kolosy, które opisują nasze miejsce dzisiaj. Podczas naszej dyrekcji z Waldemarem Dąbrowskim zagrano w Teatrze Wielkim najwięcej polskich premier. Zwłaszcza zamówienie opera traktujemy priorytetowo, bo tym możemy autentycznie wpłynąć na kształt i pozycje polskiej opery. Wśród artystów, którzy przyjęli nasze zaproszenie, są giganci tacy, jak Paweł Szymański, kompozytor "Qudsji Zaher", oraz Eugeniusz Knapik z operą "Moby Dick". Przez pięć lat prowadziliśmy cykl "Terytoria" - Projekt P", gdzie w każdym sezonie debiutowało dwóch polskich kompozytorów. Były to utwory krótkie, trwające około godziny.
PAP: Jaka jest pozycja Teatru Wielkiego - Opery Narodowej na świecie?
Mariusz Treliński: Bardzo niezręczna jest taka samoocena, skupmy się na faktach. W ciągu ostatnich trzech lat dostaliśmy nominacje do International Opera Awards, wspomniana już "Goplana" wygrała jako odkrycie roku, ja otrzymałem nagrodę dla najlepszego reżysera w 2018 r. Nasza Opera dostała nominację w kategorii najlepszego teatru Europy. Współpraca ze światem jest wielostronna. Dociera do nas bardzo wiele nowych dzieł, koprodukujemy wspólnie z największymi operami, jak Metropolitan w Nowym Jorku, Covent Garden czy opera w Salzburgu, przyjeżdżają fascynujący artyści, ale i my pokazujemy polskie opery na świecie. Gdyby nie nasza wzrastająca pozycja, niemożliwa byłaby realizacja "Króla Rogera" za granicą, bo wcześniej podejmowaliśmy takie próby, ale nieskuteczne. Spektakl powstaje w koprodukcji z Teatrem Narodowym w Pradze, Operą Królewską w Sztokholmie, Teatrem Wielkim w Poznaniu
PAP: "Króla Rogera" reżyserował pan już wcześniej - w 2000 i 2007 r. Jak dziś odczytuje pan to dzieło?
Mariusz Treliński: "Król Roger" to moja miłość i fascynacja. Pierwszy raz dzieło to reżyserowałem tuż po debiucie, to była moja druga opera. Następną realizację przygotowałem na zaproszenie Valery'ego Gergieva dla Teatru Maryjskiego w Petersburgu, kolejnego „Króla Rogera” wystawiłem we Wrocławiu, a także na Festiwalu Teatralnym w Edynburgu. Teraz przygotowuję "Rogera" po wielu latach, już jako dojrzały mężczyzna. I muszę myśleć o publiczności czeskiej, szwedzkiej, a nawet japońskiej, a nie tylko polskiej. Najnowsza inscenizacja będzie opowieścią o spotkaniu człowieka ze swoim sobowtórem, z naszym mrocznym ja, które stoi po drugiej stronie lustra. To spotkanie zagraża naszej osobowości. Na jego skutek następuje całkowita destrukcja. Roger traci wszystko, co posiadał - swoje miejsce, władzę, ukochaną osobę. Odchodzą od niego najbliżsi i zostaje całkowicie sam. Fascynujące w tej opowieści jest to, że brutalna terapia szokowa, o której opowiada libretto, to proces bardzo bolesny, ale ma w sobie coś pozytywnego. Szymanowski opowiedział historię naszej dekonstrukcji i ponownych narodzin. W "Króla Rogera" wpisany jest pewien mistycyzm. To trudny grunt. Trzeba uważać, aby nie popaść w chaos albo pseudointelektualizm.
PAP: W jaki sposób opera, jako gatunek, zmieniła się w ostatnich latach i w jakim kierunku będzie ewoluować?
Mariusz Treliński: Trzeba traktować operę jako sztukę żywą. Jeżeli realizujemy utwór znany wszystkim, np. "Toscę" czy "Madamę Butterfly", zadajemy sobie pytanie o znaczenie tego dzieła tu i teraz. Tylko wtedy, gdy znajdziemy w tej opowieści mity, archetypy, znaki i sytuacje, przemawiające do nas dziś, jest ona w stanie spowodować w nas żywą reakcję. Tylko taka sztuka jest interesująca, w innym przypadku mamy do czynienia z muzealnością i martwotą. Musimy spojrzeć na przeszłość w kontekście teraźniejszości. By wskrzesić ją na nowo, trzeba być wiernym duchowi opowieści, natomiast jej litera musi uzyskać dzisiejszy kontekst, bo bardzo się zmieniamy. Czym innym są dziś miłość, wierność, nawet prawda. Opera - jeśli chce być sztuką autentyczną, współczesną - musi podążać podobną ścieżką jak współczesna literatura albo poezja. I takie opery staramy się robić.
Rodzi się rzeczywiście pytanie, dokąd zmierza opera, bo przecież wielokrotnie wieszczono jej śmierć. Okazuje się jednak, że ma nam nadal wiele do powiedzenia. Wchodzi w relację z publicznością, w tej wielkiej sali odbywa się coś na kształt greckiego święta, artyści i widzowie tworzą coś na kształt wspólnoty. W rytuale gongów, kurtyn publiczność jednoczy się w obliczu ceremonii. Tego nie zastąpi nam żadna działalność internetowa czy nawet teatralna, która odbywa się na mniejszą skalę, jeżeli chodzi o wielkość sceny. To wszystko razem czyni operę zjawiskiem efemerycznym, surrealistycznym, ale fascynującym.
PAP: Wspomniał pan o budynku TW - ON, jakie możliwości daje tak wielki gmach?
Mariusz Treliński: Jest tylko jedna większa opera na świecie - w Pekinie. Nasza jest naprawdę potężna, co niesie za sobą również negatywne skutki. Mamy kłopot z akustyką, ponieważ opera była budowana jako budynek teatru dramatycznego i głos nie przenosi się na widownię z taką siłą, jak byśmy chcieli. W TW - ON pracuje armia ludzi, a to dość kosztowne. Ważniejsze jednak, że miejsce to wyznacza trendy. Cieszymy się, że nasza opera, która nigdy wcześniej nie była elementem pejzażu scen światowych i europejskich, uzyskała taką silną pozycję.
PAP: Realizacja jakiego dzieła jest pana marzeniem?
Mariusz Treliński: Jestem w szczęśliwej sytuacji, bo będąc dyrektorem artystycznym, mogę realizować marzenia. Zanim podejmę decyzję, zastanawiam się, czy konkretny tytuł potrafi nawiązać relację z publicznością, czy będzie dla nas dzisiaj fascynujący. Jeżeli na te pytania odpowiadam pozytywnie, wtedy przystępuję do realizacji. W świat opery wszedłem wprost z kina. Zaprosiłem tutaj bardzo wielu twórców filmowych i teatralnych: reżyserów, dramaturgów, projektantów, a także ludzi, którzy zajmują się videoartem. Wszyscy oni automatycznie przyciągali swoją publiczność. Mam wrażenie, że dokonało coś w rodzaju osmozy - w tej chwili TW - ON łączy w sobie różne gatunki sztuk. Operze groziło niebezpieczeństwo stania się skansenem, gdzie ludzie żyją jak w osobnym świecie, a to nieuchronnie prowadzi do degeneracji.
PAP: Dlatego niektórzy wieścili jej śmierć?
Mariusz Treliński: Jest w operze coś bardzo surrealistycznego, niedzisiejszego. Umawiamy się, że będziemy śpiewem opowiadali rzeczywistość. Niektórzy widzą w tym wartość i siłę, a dla innych to zbyt dużo. Ta dziwność opery, jej umowność, mnie szalenie fascynuje. Kiedy robiłem filmy, interesowały mnie filmy kreacyjne, które nie odzwierciedlały rzeczywistości, ale stwarzały ją na nowo, dlatego być może w operze odnalazłem się jako kreator. Śpiew zamiast słów jest bardzo fascynującym, a jednocześnie tak dziwnym założeniem, że wiele osób może mieć z tym kłopot. I świetnie. Nie zamierzamy nikogo namawiać na operę, na szczęście mamy prawie 96 proc. frekwencji i na nasze spektakle trudno jest kupić bilety. Wiem, że dla wielu osób opera jest czymś pobocznym i nieistotnym, ale to właśnie jej postanowiłem poświęcić życie.(PAP)
rozmawiała: Olga Łozińska
autor: Olga Łozińska
oloz/ wj/