Film, który dał mu popularność, sprawił, że jego wyjątkowy talent nowelisty rozmył się na kolejnych planach zdjęciowych – mówi PAP Ernest Bryll o kamieniarzu, pisarzu, scenarzyście i aktorze Janie Himilsbachu, którego 30. rocznica śmierci mija w niedzielę.
Polska Agencja Prasowa: Kiedy poznał pan Jana Himilsbacha?
Ernest Bryll: To był 1953 rok. Rozpocząłem studia na polonistyce Uniwersytetu Warszawskiego, a ponieważ wcześniej, pracując w elektrowni w Porcie Gdyńskim, coś tam opublikowałem, więc w Warszawie zgłosiłem się do koła młodych Związku Literatów Polskich. I tam spotkałem Jasia – był ode mnie starszy, ale też "literacko młody". Ponadto - co wówczas było bardzo w cenie, był takim proletariackim prawdziwkiem - pracował jako palacz na wiślanym bocznokołowcu "Ludwik Waryński". Miał na tym statku służbową kabinę, w której pozwalał mi nocować na górnej koi, co było dla mnie bardzo ważne, bo nie miałem akademika, a na wynajęcie pokoju nie było mnie stać.
PAP: Robotnik piszący wiersze, tworzący literaturę był chyba dla ówczesnych władz PRL wymarzoną postacią wzorcową, co kłóci się z powszechnie zapamiętanym obrazem Himilsbacha, mającego wszystko gdzieś, pijanego abnegata?
Ernest Bryll: Rzeczywiście, większość z nas nie była ze środowisk inteligenckich – nie mówiąc już o Jasiu, ale ja też jestem jednym z pierwszych z wyższym wykształceniem w moim rodzie. Jasio jako prawdziwy robotnik budził z jednej strony zachwyt zawodowych pisarzy, zaś z drugiej – jako potencjalny pieszczoch władzy - działał tym wyedukowanym ludziom na nerwy; oni bratali się z marksizmem i marzyli o proletariackiej proweniencji - matka praczka, ojciec stróż, itp; no ale jej nie mieli. Bardzo daleko byli od tego opiewanego przez siebie ludu. Jasio – mając te wszystkie tak pożądane wówczas atrybuty – nie musiał nikogo udawać, przeciwnie częstokroć zdarzało mu się występować w roli autorytetu.
PAP: Na przykład?
Ernest Bryll: Napisałem kiedyś wiersz o knajpie na rogu Kijowskiej i Targowej, który po wydrukowaniu spotkał się z ostrą krytyką; zarzucano mi, że opisuję coś bez znaczenia. Jak wyjaśnił jeden z luminarzy literackich podczas spotkania poświęconego tej mojej publikacji, prawda nie polega na opisaniu tego co widać, chodzi o to by w opisie rzeczywistości dostrzec człowieka socjalistycznego. Broniłem się głupio, mówiąc, że akurat w tej knajpie go nie było. Z pomocą przyszedł Jasio, który w ten charakterystyczny dla siebie sposób - stękając i przerywając monolog - autorytatywnie stwierdził, że jego koledzy z portu piją tam często i żadnego socjalistycznego człowieka tam nie widzą. Choć przepijają tam wszystkie zarobione pieniądze.
PAP: Sam Himilsbach pracował ponoć nad powieścią o komunistycznym bohaterze Marianie Buczku?
Ernest Bryll: Owszem próbował napisać, ale kiedy czytał nam te swoje próby na zebraniach koła młodych – a takie prezentacje twórczości były wówczas na porządku dziennym, pracowało się nad dziełem kolektywnie – tośmy albo ryczeli ze śmiechu, bo socrealistyczna rzeczywistość w opisie Jasia wiała takim katastrofizmem, że w sumie wychodziła groteska; albo, gdy zdarzyło mu się za długo i mocno przynudzić, zapadaliśmy w sen.
PAP: Czy postać Buczka jako bohatera powieści została Himilsbachowi narzucona? Pisał to na polityczne zamówienie?
Ernest Bryll: Nie wiem, jaka była geneza tego pomysłu, ale uważam, że gdyby to sam Jasio wybrał bohatera swojej powieści, byłby to jeszcze jeden dowód, że miał wspaniały instynkt pisarski. Marian Buczek, o czym dziś mało kto pamięta, to była postać niejednoznaczna, dramatyczna i tragiczna – żołnierz Legionów, działacz komunistyczny, który siedział 16 lat – najdłużej ze wszystkich więźniów politycznych II Rzeczpospolitej – zwolniony po wybuchu wojny natychmiast zgłosił się do wojska; nieprzyjęty, podążył by wziąć udział w obronie Warszawy – nie dotarł do niej bo zginął pod Ożarowem, przedzierając się przez pierścień niemieckiego okrążenia.
PAP: W 2007 r. profesor Paweł Wieczorkiewicz przedstawił hipotezę, że Buczek mógł być agentem polskiego wywiadu.
Ernest Bryll: To też potwierdza instynkt Jasia – on wiedział o czym warto pisać. Był wielkim samorodnym talentem pisarskim, którego pełną realizację twórczą - paradoksalnie - uniemożliwił film; dał mu owszem wielką i do dziś żywą sławę, ale pozbawił też chyba uporu potrzebnego w pisaniu. W rezultacie Jasio stał się postacią znaną, bohaterem wielu anegdot – sam też lubił je o osobie opowiadać - ale przy okazji rozmył - przepił - wiele ze swego talentu; zapowiadał się bowiem na wybitnego nowelistę. Kiedy wpadł w objęcia filmu, zaczęły się rozchodzić nasze drogi. Granie, bywanie na planie, relatywnie łatwe i szybkie pieniądze, które zaczęły przepływać mu przez ręce – wszystko to sprawiło, że Jasio był na ciągłej bani, a ja - z przyczyn genetycznych chyba - nie znajdowałem takiej przyjemności w piciu. Nie upijałem się, tylko raczej odchorowywałem; o wprowadzaniu elementu baśniowego do szarej rzeczywistości nie było więc w mojej sytuacji mowy. Dlatego pewnie nie zostałem alkoholikiem jak wielu moich nieżyjących już przyjaciół.
PAP: Popularność Himilsbacha sprawiła, że trafił także – jako bohater - na łamy literatury. Maciej Rybiński i Janusz Płoński - twórcy scenariusza kultowego serialu "Alternatywy 4"- umieścili go w swym kryminale z kluczem "Balladyna superstar" nawet w dwóch postaciach; starsi wiekiem czytelnicy Andrzeja Pilipiuka w postaci ubranego w kufajkę egzorcysty i bimbrownika Jakuba Wędrowycza dostrzegają cień Jana Himilsbacha. Pan go chyba jednak nie sportretował w swojej twórczości?
Ernest Bryll: Ja nie, ale on mnie tak. W opowiadaniu "Droga kariery" opisał pół prawdziwą historię, której byłem uczestnikiem. Kiedy dzięki Igorowi Newerlemu Jasio dostał pokój w hoteliku ZLP, stałą pracę palacza w Domu Związków Zawodowych przy Trasie W-Z i pierwszy w życiu dowód osobisty, brakowało mu już tylko piżamy, pościeli i szczoteczki do zębów. Generałowa Zofia Szleyen - która przełożyła z hiszpańskiego m.in. Cervantesa, Lorcę, Lope de Vegę - załatwiła Jasiowi dofinansowanie na ten cel. Ja zostałem oddelegowany jako anioł stróż, by dopilnować prawidłowości zakupów. Skierowaliśmy się do czynnego już wówczas Centralnego Domu Towarowego w Alejach Jerozolimskich, ale po drodze z Belwederskiej - gdzie mieszkała generałowa - Jasio przekonał mnie, że wcześniej możemy coś wypić. W rezultacie w poincie jego opowiadania nad ranem na Chmielnej żądałem od panienek lekkich obyczajów pokwitowania za usługę, by rozliczyć się z zapomogi przed generałową. Być może rzeczywiście tak było… A jeśli nie było, to stanowi kolejny dowód fabularnego talentu Jasia. Talentu, który - powtórzę raz jeszcze - nie został w pełni wykorzystany. Każda jego nowela miała źródło w sytuacji życiowej, autentycznej, niewydumanej.
PAP: On sam ponoć najbardziej jednak cenił swoją pracę kamieniarza, mówiąc, że akurat tą częścią jego twórczości nikt sobie tyłka nie podetrze?
Ernest Bryll: To jeszcze jedna anegdota… Akurat dzięki tej "części jego twórczości" powstało jedno z najlepszych jego opowiadań: "Partanina" - przejmująca opowieść o nielegalnej renowacji grobu Piotra Wysockiego, jednego z inicjatorów powstania listopadowego. Mogłoby się z powodzeniem znaleźć w obowiązkowych lekturach szkolnych. Myślę więc, że nie za kamieniarstwo powinniśmy go cenić najbardziej.
Rozmawiał Paweł Tomczyk (PAP)
pat/ wj/