
Stanowisko w sudańskiej Starej Dongoli to jeden z flagowych projektów polskiej archeologii, miejsce odkryć na skalę światową i „inkubator” archeologicznych talentów. Choć pracujemy tam już 60 lat, to oceniam, że poznaliśmy ok. 2 proc. tego miasta - powiedział PAP kierownik badań, prof. Artur Obłuski.
Stara Dongola to stanowisko archeologiczne położone w Sudanie, na wschodnim brzegu Nilu. W średniowieczu Stara Dongola była stolicą Makurii, jednego z najważniejszych państw afrykańskich. Znajdowało się ono w krainie historycznej nazywanej Nubią. Od nieco ponad 60 lat polscy archeolodzy i historycy badają dzieje i rozwój tego ośrodka, codzienne życie mieszkańców na przestrzeni wieków. Tylko w ostatnich latach odkryli m.in. ruiny prawdopodobnie największego kościoła średniowiecznej Nubii czy malowidła ścienne, uznawane za jedno z najważniejszych na świecie odkryć archeologicznych w 2023 roku.
O polskich pracach w Starej Dongoli opowiada PAP prof. Artur Obłuski, dyrektor Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW i kierownik badań od 2018 roku.
PAP: Na ile w ciągu 60 lat badań poznaliście Starą Dongolę?
Prof. Artur Obłuski: Rzadko zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielkim i bogatym stanowiskiem jest Stara Dongola, ponieważ Afryka stereotypowo kojarzy się z cywilizacjami słabo rozwiniętymi i właściwie pozbawionymi miast. Otóż Stara Dongola w średniowieczu była stolicą olbrzymiego królestwa Makurii, które było wielkości mniej więcej połączonych Francji i Hiszpanii. Samo miasto w swoim szczytowym okresie w XI w. miało około 200 hektarów powierzchni, czyli zajmowało obszar wielkości ówczesnego Paryża.
Choć pracujemy tam już 60 lat, to oceniam, że poznaliśmy może między 1 a 2 proc. tego miasta. Dlatego że poza samą powierzchnią mamy też warstwy osadnicze, czyli nagromadzone pokłady budynków, śmieci, pozostałości zostawione przez człowieka. Te warstwy w niektórych miejscach sięgają 15 metrów. Czyli oprócz 200 hektarów powierzchni w niektórych miejscach musimy odkopać 15 metrów w dół. Żartuję czasem, że jeśli ktoś będzie w połowie odsłaniania tego średniowiecznego miasta, to natrafi na pozostałości pierwszych archeologów, bo myślę, że to będzie za jakieś 200-300 lat.
PAP: Jakie znaczenie ma to stanowisko dla polskiej archeologii i archeologów?
A.O.: To jest jeden z flagowych projektów polskiej archeologii w regionie i w ogóle. Zawdzięczamy je, jak wiele innych stanowisk, profesorowi Kazimierzowi Michałowskiemu, który zaczynał ekspedycję w tym miejscu. Później tymi badaniami przez wiele lat kierował prof. Stefan Jakobielski, który niestety zmarł w ubiegłym roku. Po nim przez 10 lat profesor Włodzimierz Godlewski. Ja jestem trzecim pokoleniem, które kieruje pracami.
Dongola jest flagowcem i perłą w koronie polskiej archeologii, a jednocześnie „inkubatorem” naszych archeologicznych talentów, bo nowe pokolenie też już powoli stawia samodzielne kroki. Mamy m.in. dr Dorotę Dzierzbicką, dr. Macieja Wyżgoła i dr Agatę Deptułę czy dr Katarzynę de Lellis-Danys, którzy są już pokoleniem niżej ode mnie, zrobili doktoraty i mają świetne publikacje.
PAP: Trwają starania, aby Stara Dongola znalazła się na liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Czy polscy archeolodzy uczestniczą w tym procesie?
A.O.: Oczywiście. Sama procedura formalnie jest po stronie władz Sudanu, natomiast my wspieramy Sudańczyków merytorycznie. Przygotowujemy dossier, jednak na podstawie wyników naszych badań chcemy zmienić trochę koncepcję tego wpisu. Wcześniej Dongola miała być wpisana jako stolica królestwa chrześcijańskiego. Nasze badania udowodniły, że był to bardzo silny ośrodek nie tylko chrześcijański, ale także muzułmański. Odegrał bardzo istotną rolę w przyjmowaniu islamu przez tamtejsze społeczności. Dlatego chcemy zgłosić Dongolę jako ciągły krajobraz kulturowy dwóch istotnych religii monoteistycznych, które odcisnęły piętno nie tylko na samym stanowisku, ale na całym regionie.
Na razie Stara Dongola jest na liście projektów oczekujących na wpis. Prace nad tym zaczęliśmy już kilka lat temu, natomiast w 2023 r. konflikt zbrojny w Sudanie przerwał to wszystko na dwa lata. Oczywiście chcemy teraz do tego wrócić.
PAP: Jak bardzo sytuacja polityczna, związana z wojną domową, wpływa na prace badaczy?
A.O.: Ostatni sezon wykopaliskowy skończyliśmy w marcu 2023 roku. Nie było nas w Dongoli w roku 2024. Był pierwszy rok od 60 lat, kiedy zabrakło polskich archeologów w Sudanie. Wcześniejsze przewroty, które miały miejsce w Sudanie, nie miały wpływu na naszą współpracę, mogliśmy tam jeździć i było bezpiecznie. Natomiast byłem w Sudanie w lutym 2025 roku z krótką wizytą, żeby zobaczyć, jak wygląda Dongola, kiedy wojska rebeliantów zostały odrzucone na teren Darfuru. Stanowisko wygląda dobrze. Mamy szczęście w tym wielkim nieszczęściu, że Dongola leży na terenie prowincji północnej, która nie była objęta działaniami zbrojnymi, więc nasze stanowisko nie zostało w żaden sposób uszkodzone. Mam nadzieję, że jesienią tego roku lub zimą 2026 roku uda się ponownie tam wrócić i prowadzić już badania.
PAP: Jak można chronić to dziedzictwo i jak w tym kontekście współpracujecie z lokalną społecznością? W specjalnym konkursie European Research Council otrzymał pan przecież nagrodę za działania na rzecz angażowania społeczności spoza świata nauki.
A.O.: Taka współpraca jest jednym z filarów prowadzenia badań. Nie tylko na tym stanowisku, ale generalnie dla Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej UW. Jeżeli chcemy, żeby lokalne społeczności rozumiały wagę i znaczenie dziedzictwa, obok którego mieszkają.
Bardzo często jest tak, że archeolodzy, zwłaszcza zagraniczni, prowadzą badania i właściwie tych kontaktów z lokalną społecznością nie ma. Poza tym, że robotnicy mają zatrudnienie na wykopaliskach przez dwa miesiące w roku. Ludzie jednak nie wiedzą, dlaczego archeolodzy kopią w danym miejscu. Zresztą z tego powodu wynikały różne nieporozumienia nawet w samej Dongoli. Społeczeństwo sudańskie jest muzułmańskie. Myśmy prowadzili przez pięćdziesiąt parę lat badania tylko i wyłącznie nad dziedzictwem chrześcijańskim, więc to nie było za dobrze postrzegane.
PAP: Jak więc udało się te problemy zażegnać?
A.O.: Kiedy zaczęliśmy uwzględniać zainteresowanie lokalnej społeczności, to, czego oni by się chcieli dowiedzieć o stanowisku, i zaczęliśmy badać ostatnią epokę funkcjonowania miasta, to naprawdę mamy fantastyczne efekty. Połączyliśmy nasze wysiłki badawcze. My dzielimy się wiedzą z tego, co odkopujemy, a oni udostępniają nam swoje własne archiwa. Myśmy na przykład znaleźli w czasie wykopalisk list króla Dongoli Kaszkasza z XVII w. i okazało się, że rodzina tego króla cały czas zamieszkuje pobliskie okolice. W sąsiednich wsiach mieszkają trzy gałęzie tej rodziny. Pokazaliśmy im ten list i te przeżycia, radość lokalnej społeczności były fantastyczne. Zaczęli czuć, że coś ich łączy z tym stanowiskiem.
Korzystamy też z wiedzy mieszkańców, bo znajdujemy czasami całe przedmioty albo fragmenty przedmiotów, które nie wiemy do czego służyły. A jak pokażemy je Sudańczykom, to nagle okazuje się: moja babcia korzystała z tego typu naczynia, bo ucierała w nim ziarna albo używała do fermentacji czegoś.
PAP: W jakiś sposób wspieracie jeszcze mieszkańców Starej Dongoli?
A.O.: Sudan jest jednym z ośmiu najbiedniejszych krajów na świecie. Możliwe, że spadł na jeszcze niższą pozycję z powodu konfliktu zbrojnego, który wywołał ogromny kryzys humanitarny. Uważam, że lokalne społeczności muszą mieć też jakieś namacalne efekty ekonomiczne naszej obecności.
Zaczęliśmy prowadzić działania z władzami sudańskimi w tym zakresie, np. rewitalizować stare rzemiosła. Zaczęliśmy od tradycji wyplatania koszyków z trzciny i traw, która zaczęła wymierać, bo wszyscy kupowali tanie, plastikowe koszyki chińskie. Namówiliśmy stowarzyszenie kobiet w jednej z wiosek, żeby wyprodukowały jedną partię koszyków, a my spróbujemy sprzedać je turystom odwiedzającym Starą Dongolę. Projekt zakończył się wielkim sukcesem. Panie zaczęły zarabiać tyle samo, co ich mężowie pracujący razem z nami na wykopaliskach. To wywołało też od razu pewną presję na zwiększenie zarobków panów, ale myśmy się z tego strasznie cieszyli, bo ludzie zobaczyli, że można na tym zarobić.
Dogadaliśmy się też z jedną z rodzin w miejscowości Ghaddar co do stworzenia, nazwijmy to, sudańskiej agroturystyki. Wiedzieliśmy, że do Dongoli przyjeżdżają wycieczki turystyczne, ale nigdy się tu nie zatrzymują. Jadą zawsze do odległego o 150 km ekskluzywnego hotelu włoskiego, który kosztuje 200 euro za dobę. Ta rodzina miała opuszczony dom i my zainwestowaliśmy kilka tysięcy dolarów, żeby go wyremontować. Powiedzieliśmy im tak: wyremontujemy go, wy go wyposażycie, skontaktujemy was z firmami turystycznymi i zobaczymy, co z tego wyniknie, czy ludzie zaczną się tu zatrzymywać.
Okazało się, że na sezon turystyczny 2022/23, czyli mniej więcej cztery miesiące - listopad, grudzień, styczeń, luty - gdy w Sudanie można w miarę komfortowo podróżować i zwiedzać, oni mieli pełne obłożenie. Jeśli ktoś jedzie do Sudanu, to świadomie wybiera przygodę, a nie pięciogwiazdkowy hotel. Chce spróbować lokalnego jedzenia, posłuchać lokalnej muzyki, lokalnych artystów, przejść się po wiosce nubijskiej, która jest przepiękna - to są domy z cegły suszonej, położone w gaju palmowym. Wygląda to prześlicznie, trzeba pojechać, przejść się o świcie albo tuż przed zachodem słońca. Trzeba podkreślić, że Sudańczycy są bardzo kreatywni w tym wszystkim, tylko trzeba stworzyć warunki, dać im impuls, co udało nam się zrobić przed wojną i mam nadzieję uda się nam kontynuować.
***
Z okazji jubileuszu 60-lecia badań w Starej Dongoli na Krakowskim Przedmieściu 32 w czwartek, 18 września, otwarta zostanie wystawa plenerowa poświęcona badaniom.
Ewelina Krajczyńska-Wujec (PAP)
ekr/ bar/ ktl/