Gdy po zakończeniu bolszewickiej rewolucji Rosja stanęła w obliczu klęski głodu żywność dla ponad dziesięciu milionów ludzi przysłali Amerykanie. Lenin pomoc przyjął, ale był nieufny: „musimy ich pilnie śledzić, to jest wojna” – instruował tajne służby. Zapomnianą historię w książce „Rosyjska misja. Jak Amerykanie uratowali Związek Sowiecki przed upadkiem” opublikowanej przez Wydawnictwo Literackie opisał Douglas Smith.
Klęskę głodu w 1921 roku wywołała wojna domowa i związany z nią chaos, dodatkowo spotęgowany przez suszę, która nawiedziła dorzecze Wołgi i Ukrainę. Obydwa te regiony były przed rewolucją spichlerzem imperium. Jakby na ironię śmierć głodowa milionów ludzi nie przeszkodziła bolszewikom w eksportowaniu zboża. Nie osłabiła też ich władzy, choć kilka lat wcześniej – w lutym 1917 roku – kłopoty z nabyciem świeżego chleba i podwyżki cen sprowokowały robotnice piotrogrodzkich fabryk do protestu i doprowadziły po kilku dniach do obalenia caratu.
Inaczej niż dekadę później w trakcie wielkiego głodu na Ukrainie, gdy Stalin wszystkiemu zaprzeczał i nie przyjął oferowanej mu pomocy zagranicznej, Lenin zgodził się wpuścić nie tylko transporty żywności ale także przedstawicieli amerykańskiej organizacji, którzy całą akcję prowadzili i koordynowali.
Lenin do tajnych służb o wysłannikach ARA: Musimy ich pilnie śledzić i powinniśmy złapać i usidlić, by wywołać wokół nich skandal. To wymaga wojny, brutalnej, nieubłaganej wojny
Twórca rewolucji nie kierował się jednak dobrodusznością, ale własnym interesem: chleb był mu potrzebny do wyżywienia miast, bo losem chłopów, których traktował jak wrogów się nie przejmował.
„Bolszewicy od samego początku wiedzieli, że chleb ma zasadnicze znaczenie dla ich przetrwania. Gdyby nie rozwiązali problemu żywności, rewolucja poniosłaby fiasko” – podkreśla w książce „Rosyjska misja. Jak Amerykanie uratowali Związek Sowiecki przed upadkiem” Douglas Smith. Ten historyk (w Wydawnictwie Literackim ukazały się już dwie inne jego książki poświęcone Rosji: „Rasputin” oraz „Skazani. Ostatnie dni rosyjskiej arystokracji) był osobistym tłumaczem Ronalda Reagana.
Na dowód, że Związkowi Sowieckiemu (oficjalnie powstał w 1922 roku – przyp. PAP) rzeczywiście groził upadek Douglas Smith przytacza informacje o zamieszkach, które w Piotrogrodzie – „kolebce rewolucji” – wybuchły na początku 1921 roku, gdy wściekli robotnicy wyszli na ulice po okrojeniu racji chleba o jedną trzecią. Jeszcze większym zagrożeniem dla władzy bolszewickiej było powstanie chłopów w guberni tambowskiej. Lenin wysłał przeciwko nim Michaiła Tuchaczewskiego, nakazał strzelać bez uprzedzenia, brać zakładników, deportować całe wioski, a nawet użyć gazów trujących. „Należy dokonać starannych obliczeń, żeby mieć pewność, że chmura duszącego gazu rozejdzie się po całym lesie i zabije wszystkich, którzy się tam chowają” – instruował Lenin Tuchaczewskiego.
O tym, że Leninowi zależało tylko na utrzymaniu władzy, a nie na losie ludzi świadczy inna jego, odnotowana przez Smitha wypowiedź.
„Jeśli będą plony, to wszyscy trochę pogłodują, a władza zostanie uratowana” – taką bezduszna uwagą Lenin zareagował na wiadomość o tym, że trzynastu milionom mieszkańców środkowej Rosji grozi śmierć głodowa.
Aż do lipca 1921 roku, gdy z dorzecza Wołgi próbowały uciec rzesze uchodźców, jakiekolwiek wzmianki o głodzie były zakazane przez cenzurę. „Prawda” – organ partii bolszewickiej – pisała w „iście orwellowskim języku” – jak to określił Smith - o tym, że wystąpił „problem żywnościowy na froncie rolniczym”, a mieszkańców dotkniętych tym „problemem” terenów wzywała, żeby nie ulegali panice i pozostali na miejscu.
Jednak już w tych samych dniach na Zachód przesłano dwa odrębne apele o pomoc. Jeden został wystosowany do światowych przywódców religijnych (wśród których nie został pominięty też papież) przez zwierzchnika rosyjskiej Cerkwi, patriarchę Tichona. Pod drugim apelem – „do wszystkich uczciwych ludzi” podpisał się Maksim Gorki, ale wiele wskazuje na to, że inspiracja, a może też zlecenie na jego napisanie wyszła od samego Lenina.
22 lipca 1921 roku ten drugi apel trafił na biurko Herberta Hoovera, sekretarza handlu w ekipie prezydenta Warrena Hardinga.
Hoover był jednocześnie założycielem i szefem Amerykańskiej Administracji Pomocy (American Relief Administration, ARA), która w 1919 roku zdobyła dużą renomę w wyniszczonej przez I wojnę światową Europie. ARA, działając jako półrządowa organizacja charytatywna dostarczała żywność i pomagała w odbudowie infrastruktury. Dysponowała pieniędzmi publicznymi, ale nie podlegała bezpośrednio rządowi. Dzięki temu nie musiała się liczyć z biurokracją.
Choć Hoover do końca życia był nieprzejednanym wrogiem komunizmu, postanowił odpowiedzieć na apel Gorkiego. „Uważam, że mamy ludzki obowiązek tam wejść, o ile oni [rząd Lenina – przyp. PAP] spełnią przedstawione wymagania” – argumentował w liście do sekretarza stanu, czyli szefa amerykańskiej dyplomacji, Charlesa Evansa Hughesa.
Te wymagania, czyli warunki, od których uzależnił udzielenie pomocy, wyłożył w liście do Gorkiego. Rząd w Moskwie musiał natychmiast wypuścić na wolność wszystkich przetrzymywanych na swoim terytorium obywateli amerykańskich i miał oficjalnie poprosić ARA o udzielenie pomocy. Co więcej, po przyjeździe wszyscy pracownicy ARA mieli mieć całkowitą swobodę podróżowania, a rząd w Moskwie miał pokryć koszty związane z transportem, magazynowaniem i obsługą dostaw ARA. Ze swojej strony Hoover zapewnił, że jego podwładni powstrzymają się od wszelkiej działalności politycznej.
Z powodu swojego listu Hoover spotkał się z krytyką zarówno w Stanach Zjednoczonych jak i w Moskwie. Amerykańska prawica zarzucała mu, że klęska głodu to okazja do pozbycia się bolszewików, a z pomocy skorzysta przede wszystkim rząd Lenina. Z kolei liberałom nie podobało się stawianie Rosjanom jakichkolwiek warunków. Na Kremlu dla odmiany uważano, że za ofertą pomocy kryje się chęć obalenia rządu Lenina. Sam wódz rewolucji zdawał sobie jednak sprawę z tego, że jego administracja nie poradzi sobie z „problemem żywnościowym”. W efekcie już 28 lipca Lew Kamieniew, w tamtym czasie jeden z najbliższych współpracowników Lenina (zgładzony w czasach czystek stalinowskich), wysłał do Hoovera depeszę z zapewnieniem, że wszystkie jego warunki zostaną spełnione.
Przy ustalaniu szczegółów – w trakcie negocjacji w Rydze – doszło jednak do przepychanek. Powodem była podejrzliwość Lenina. „Bądźcie ostrożni. Spróbujcie przewidzieć ich zamiary. Nie pozwólcie, by zachowywali się wobec was bezczelnie” – instruował wysłanego do Rygi Maksima Litwinowa, zastępcę komisarza (wiceministra) w resorcie spraw zagranicznych.
Doszło do schizofrenicznej sytuacji, w której to ofiarodawca pomocy (Amerykanie) musiał prosić beneficjenta (rząd Lenina) o jej przyjęcie. Wysłannik Hoovera w końcu zgodził się na większość warunków Litwinowa. ARA mogła zatrudniać tylko takich obywateli sowieckich, którzy dostali zgodę władz, a przyłapani na działalności politycznej Amerykanie mieli zostać natychmiast wydaleni. W zamian rząd sowiecki zobowiązał się tylko do sfinansowania całej operacji, co Litwinow skomentował dużo mówiącą o realnej wartości rubla nonszalancką uwagą: „Pieniędzy, panowie, dam wam całą furę; jeśli będzie trzeba, możemy uruchomić prasy drukarskie na dodatkową zmianę”.
Lenin przygotowywał się na przybycie ARA jakby nie chodziło o pomoc charytatywną, ale wstęp do militarnej inwazji. „Musimy ich pilnie śledzić i powinniśmy złapać i usidlić, by wywołać wokół nich skandal. To wymaga wojny, brutalnej, nieubłaganej wojny” – pisał do tajnych służb.
W takiej atmosferze pierwsi wysłannicy ARA dotarli 27 sierpnia 1921 roku do Moskwy. W sumie w trakcie całej, niespełna dwuletniej misji, ze Stanów Zjednoczonych przyjechało dwieście osób. Niektórzy z nich traktowali to jako przygodę, inni kierowali się pobudkami humanitarnymi. Do dowodzenia całą misją Hoover wyznaczył pułkownika Williama Haskella, absolwenta West Point, bo jego oficerskie doświadczenie mogło się przydać zarówno przy kontaktach z władzami sowieckimi jak i przy zarządzaniu zespołem amerykańskich ochotników.
Jedną z niewielu osób w tym gronie, które dobrze znały Rosję i język rosyjski był urodzony w Odessie Frank Golder, który ćwierć wieku wcześniej emigrował z rodzicami za ocean po krwawych antyżydowskich pogromach. W Stanach Zjednoczonych zrobił doktorat z historii i został profesorem na Uniwersytecie Stanforda. Ten 44-letni naukowiec był o całe pokolenie starszy od większości pozostałych uczestników ekspedycji. Do jego współpracowników należał Rives Childs, 28-letni weteran niedawno zakończonej wojny, który w liście do matki tak opisywał swoje pierwsze wrażenia po przyjeździe do Moskwy:
„Przypomina jakieś wielkie miasto, które opanowała zaraza i w którym ludzie poruszają się, oczekując co godzinę śmierci”. Wszędzie widniały ślady ostrzału artyleryjskiego i ognia karabinów maszynowych (po starciach sprzed kilku lat, które zakończyły się zwycięstwem bolszewików). Na ulicach zalegały śmieci, w miejscach po budynkach ziały kratery, a wszystkie luksusowe dawniej sklepy były zabite deskami. Najmocniej jednak Amerykaninem wstrząsnął widok mieszkańców. „Najkrótsza charakterystyka Moskwy sprowadza się do stwierdzenia, że jest to miasto bez miłości” – pisał Childs w liście do matki.
Frank Golder: Głód jest niewyobrażalnym złem. To najbardziej rozdzierająca serce sytuacja, jaką kiedykolwiek widziałem. Miliony ludzi są skazane na śmierć i patrzą jej spokojnie w twarz. Widząc Rosję, człowiek ma ochotę też umrzeć
Z powodu swojej niespożytej energii Childs był jednym z najaktywniejszych uczestników misji, ale pod sam jej koniec stał się bohaterem skandalu, na wywołaniu którego tak zależało Leninowi. W jego bagażu odsyłanym do Stanów Zjednoczonych sowieckie służby odkryły bowiem różne złote i srebrne przedmioty, diamenty, futra i obrazy. Childs niektóre z tych przedmiotów kupił na bazarach, ale ich wywiezienie za granicę było nielegalne. W rezultacie władze sowieckie dostały argument do twierdzeń, że Amerykanami wcale nie kierowała chęć pomocy, ale tylko żądza zysku.
Zanim jednak doszło do tego skandalu już w pierwszych dniach września 1921 roku z Hamburga do Piotrogrodu, a stamtąd do Moskwy nadszedł pierwszy, zawierający siedemset ton żywności pakiet ze Stanów Zjednoczonych. Golder z pomocą Childsa uruchomił natychmiast darmową kuchnię w dawnej luksusowej restauracji Ermitaż i rozpoczął żywienie wygłodzonych mieszkańców stolicy. W dawnej stolicy – Piotrogrodzie – podobna kuchnia powstała w dawnym pałacu carskim w Carskim Siole. Do jej prowadzenia Amerykanie zatrudnili jednego z byłych kucharzy Mikołaja II oraz kilku jego służących. W szczytowym momencie akcji ARA miała do dyspozycji pięć budynków na moskiewskim Arbacie, w tym przerobiony przez żonę Lwa Trockiego na muzeum pałac z obrazami Picassa, Moneta i Matisse`a na ścianach.
Największe wyzwanie czekało ochotników z ARA jednak nie w dwóch największych i stosunkowo nieźle zaopatrzonych miastach, ale na prowincji. Przekonali się o tym zaraz po przyjeździe do Kazania, oddalonej o siedemset kilometrów na wschód od Moskwy stolicy Tatarskiej Republiki Autonomicznej. „Na stacji tłoczyli wygłodniali uchodźcy z okolicznych wiosek, wszyscy zbici w zwartych grupach niczym kolonia, matki i młode blisko siebie” – opisywał ten widok Golder w swoim dzienniku i podkreślał, że jeszcze gorsze wrażenie zrobił na nim tamtejszy szpital: „brud, brak podstawowych leków, sale przepełnione chorymi na gruźlicę i tyfus, a do tego żebrzące dzieci i lamentujący rodzice”.
Im bardziej na wschód tym było gorzej. W sierocińcu w Samarze znaleziono 450 dzieci w budynku, w którym przewidziano miejsca dla 30. Wyprawa do Samary przez Kazań była tylko wstępnym rekonesansem. Gdy Amerykanie ruszyli w drogę powrotną do Moskwy o mało nie doszło do tragedii, bo na ich pociąg wspiął się tłum zdesperowanych ludzi. Trzymali się dachów, a niektórzy zderzaków, w nadziei, że uda im uciec od głodu. Gdy milicja siłą takich desperatów odciągała zaraz na ich miejsce pojawiali się następni.
„Głód jest niewyobrażalnym złem. To najbardziej rozdzierająca serce sytuacja, jaką kiedykolwiek widziałem. Miliony ludzi są skazane na śmierć i patrzą jej spokojnie w twarz. Widząc Rosję, człowiek ma ochotę też umrzeć” – opisywał swoje wrażenia Golder w liście do przyjaciela z Uniwersytetu Stanforda.
Po tym rekonesansie ustalono, że obszar objęty głodem rozciągał się 1300 kilometrów z północy na południe (od Wiatki do Astrachania) i niewiele mniej z zachodu na wschód – od Wołgi aż po okolice miasta Ufa. Jeden tylko okręg wokół Kazania miał powierzchnię większą niż dwie trzecie dzisiejszego terytorium Polski, a mieszkało na nim około 4,5 miliona ludzi, których musieli wykarmić Amerykanie, bo władze sowieckie nie potrafiły, a czasami nie chciały. W szczytowym momencie Amerykanie żywili aż 10 milionów Rosjan. Skończyli misję, choć nie od razu, gdy się zorientowali, że rząd sowiecki ma nadwyżki zboża, ale zamiast je dostarczać na dotknięte głodem tereny, wysyła je na eksport.
Zanim do tego odkrycia doszło, Amerykanie zauważyli, że w wielu odwiedzanych przez nich punktach nie brakowało miejscowych produktów rolnych. Na targowiskach chłopi wystawiali jajka, masło, mleko i mięso, ale uchodźcy z regionów objętych głodem nie mieli czym za to zapłacić. Problem z dystrybucją mogłyby rozwiązać lokalne władze, ale bez wytycznych z góry nikt się za to nie brał.
Z drugiej strony wielu dotkniętych głodem ludzi było zbyt przestraszonych po rewolucyjnym terrorze poprzednich kilku lat, żeby wyjść z jakąkolwiek inicjatywą, która by mogła odmienić ich los. Jedyny ratunek upatrywali w darach, ale czasami nawet z nich nie korzystali.
Childs przeżył szok, gdy w pewnej nadwołżańskiej wiosce zobaczył tłum tak osłabionych głodem ludzi, że biernie przyglądali się przywiezionej do nich olbrzymiej sterty żywności. Transportu pilnował tylko jeden żołnierz, który nie wyglądał na gorliwca, a mimo to nikt nie zrobił kroku by sięgnąć po jedzenie.
W Orenburgu – mieście na granicy Azji i Europy – zobaczył ludzi, którzy „stracili ostatki sił, przewracali i umierali. Niektórzy nie są w stanie znieść męczarni Cara-Głodu, całkiem tracą rozsądek i popadają w obłęd. Widzi się małe dzieci rezygnujące ze swoich racji i proszące, żeby pozwolono im dać je matkom. Ale są też przypadki, kiedy matki tuż przed śmiercią duszą własne dzieci, by położyć kres ich cierpieniom”.
Misja ARA dotarła również do takich miejsc, gdzie dochodziło do kanibalizmu. Wygłodzeni ludzie zjadali części ciał swoich zmarłych krewnych, a czasami wykradali zwłoki z cmentarza. Żeby temu zapobiec milicja pilnowała kostnic, ale wobec kanibali była często bezradna: w kodeksie karnym nie było na to żadnego paragrafu.
Zachód był dość dobrze poinformowany o skali głodu, bo wysłannikom z ARA towarzyszyli dziennikarze. Za ocean docierały też listy samych pracowników misji. Wszyscy mieli w większym lub mniejszym stopniu oznaki wyczerpania nerwowego. „Ta rosyjska misja wnosząc z nieoficjalnych osobistych relacji wywołała wśród pracowników szok głodowy, jakiego nie doświadczyliśmy podczas żadnej innej operacji i który powoduje, ze skądinąd wyjątkowo silne jednostki stają się nieefektywne”.
Tego typu doniesienia sprawiały, że wielu Amerykanów – paradoksalnie - opowiadało się nie za zakończeniem misji, ale za zwiększeniem zakresu pomocy. Życzył sobie tego również Lenin, ale szykujący się do objęcia schedy po umierającym wodzu Józef Stalin uznał, że byłaby to kapitulacja przed kapitalistami.
Na przekór Stalinowi pomoc jednak płynęła – poza Rosją objęta nią została też Ukraina. W czarnomorskim porcie w Noworosyjsku amerykański statek ze zbożem był witany przez orkiestrę Armii Czerwonej i miejscowych dygnitarzy.
Przeważnie jednak pomimo takich jak w Noworosyjsku gestów Amerykanie musieli się mierzyć ze służbami Czeka (poprzedniczki NKWD), które śledziły każdy ich krok, aresztując od czasu do czasu kogoś z towarzyszącego im rosyjskiego personelu. Lenin, gdy się o tym dowiedział, był wściekły. Na przekór swoim wcześniejszym zaleceniom, by wysłanników ARA „śledzić i usidlić” wydał rozkaz, by zbyt gorliwych czekistów aresztować i rozstrzelać. Żeby zaś nikt nie próbował sabotować pracy Amerykanów, nakazał, by każde żądanie ARA spełniać najdalej w ciągu czterdziestu ośmiu godzin.
Klęskę głodu postanowił wykorzystać do rozprawy z Cerkwią. Władze zarządziły konfiskatę wszystkich kościelnych kosztowności pod hasłem pomocy dla głodujących. O tym, że to był tylko pretekst Lenin napisał bez ogródek do Mołotowa: „Właśnie teraz, i tylko teraz, kiedy w rejonach objętych głodem ludzie jedzą ludzkie mięso, a drogi są zasłane tysiącami trupów, możemy, a nawet musimy przeprowadzić konfiskatę kosztowności kościelnych z najbardziej brutalną i bezlitosną energią”.
Douglas Smith w książce „Rosyjska misja” prześledził również losy wielu osób, które wzięły udział w wydarzeniach z lat 1921-1923. O ile większość Amerykanów po powrocie za ocean ułożyła sobie jakoś życie, a Hoover – główny inicjator całej misji – został nawet prezydentem Stanów Zjednoczonych w latach 1929-1933, to Rosjanie, którzy pracownikom ARA pomagali, padli ofiarami represji. Najczęściej byli oskarżani o szpiegostwo i w najlepszym wypadku skazywani na zesłanie. W ZSRR epizod prawie dwuletniej amerykańskiej pomocy był przemilczany lub przeinaczany. Według Wielkiej Encyklopedii Radzieckiej ARA została stworzona wyłącznie po to, żeby „stworzyć w Rosji Radzieckiej aparat służący działalności szpiegowskiej i sabotażowej oraz wspieraniu elementów kontrrewolucyjnych”. Taką wersję utrzymywał nie tylko Stalin, ale też jego następcy. Gdy goszczącego w 1958 roku w Stanach Zjednoczonych o tę sprawę zapytano Nikitę Chruszczowa, ten zareagował drwiną: „Amerykańska pomoc? Musisz sprzedać duszę, żeby ją otrzymać”.
Douglas Smith, Rosyjska misja. Zapomniana opowieść o tym, jak Amerykanie uratowali Związek Sowiecki przed upadkiem, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2024
PAP
Autor: Józef Krzyk