Stacha Wokulskiego stworzył Bolesław Prus, Bracia Jabłkowscy „wymyślili się" sami – mówi PAP historyk dr Wojciech Stanisławski, przypominając książkę Cezarego Łazarewicza pt. „Sześć pięter luksusu”. Minęło 110 lat od otwarcia Domu Towarowego Braci Jabłkowskich w Warszawie.
„Ta książka mogłaby traktować o dziejach jednej rodziny i jej fortuny. Może nawet – zmierzchu fortuny, bo i tak bywa, wnuki self-made-manów często uciekają od rodzinnych brzemion. Ale bracia Jabłkowscy to nie Buddenbrookowie, pierwszy nowoczesny dom handlowy w Warszawie doświadczał innych wyzwań niż rodzinna firma w Lubece – i dlatego stanowi świetną, bo z nieoczekiwanego punktu widzenia, skreśloną panoramę ostatnich polskich 120 lat” – wyjaśnia Stanisławski. „Ciągle potrzebne są Polakom +historie sukcesu+, bardziej współczesne niż dokonania Hipolita Cegielskiego i stwarzające większe pole do samorealizacji niż kariery korporacyjne” - dodaje.
Dla klientów wejście do domu towarowego braci Jabłkowskich to wyprawa na obcą planetę. Nie tylko dlatego, że wnętrze było oszałamiające, ozdobione pięknymi witrażami. Każdy klient dostawał instrukcję obsługi i dowiadywał się, że w domu towarowym może chodzić, oglądać i dotknąć wszystkiego, bez proszenia subiekta.
Tę potrzebę i w pewnym sensie tęsknotę za przedwojenną solidnością, uczciwością i przyzwoitością przypomniał Jan Jabłkowski we wstępie do książki swego ojca Feliksa (1899-1984) pt. „Dom Towarowy Bracia Jabłkowscy. Romans Ekonomiczny” (Iskry, 2005). „To pan jest synem braci Jabłkowskich? – upewnia się urzędniczka w magistracie, przeczytawszy złożone dokumenty, i sprawa jest załatwiana z mniejszą niż zwyczajowa zwłoką. Wyższy urzędnik (wcześniej mi nieznany) niegdysiejszego Ministerstwa Budownictwa o wydaniu oczekiwanej przez nas decyzji wyszedł na korytarz i zaczął wspominać: babcia żyjąca przed I wojną światową w majątku pod Sanokiem chętniej wybierała się na eleganckie zakupy do Braci Jabłkowskich niż do Wiednia, mimo że odległość była podobna, a do Warszawy trzeba było pokonać granicę” – napisał. „Kiedy tłumaczyłem taksówkarzowi (w 2005 roku!), gdzie chcę dojechać - tam, gdzie ulica Zgoda łączy się z Bracką – potwierdził po swojemu: znaczy pod Braci Jabłkowskich” – dodał Jan Jabłkowski.
Zanim 7 listopada 1914 roku o godzinie 13 otwarły się przed publicznością drzwi nowoczesnego domu towarowego, musiało się wydarzyć znacznie więcej. Początek wziął się z upadku: nestor rodu Józef Jabłkowski (1817-89), wzięty przedsiębiorca, założyciel domu handlowo-rolniczego w Kaliszu, współpracownik finansisty multimilionera Jana Gottlieba Blocha (1836-1902), został przez nieuczciwych wspólników wyzuty z dorobku życia: ziemiańska dawniej rodzina przeniosła się do Warszawy, gdzie Józef znalazł zajęcie dzięki znajomości z Wilhelmem Rauem, współwłaścicielem fabryki Lilpop, Rau i Loewenstein.
Historia najbardziej znanego domu towarowego w Hollywood zostałaby opowiedziana w co najmniej kilku kasowych filmach fabularnych – jesteśmy jednak w Polsce, cieszmy się więc książkami Jabłkowskiego i Łazarewicza. Pierwszy sklepik, a właściwie kramik, założyła w 1884 r. przy ul. Widok w Warszawie Aniela Jabłkowska (1867-1939) córka Józefa. W 1888 roku, jednoosobowe przedsiębiorstwo Anieli przekształcone zostało w spółkę pod nazwą Bracia Jabłkowscy. Ona sama do szyldu w tamtym czasie nie pasowała – kobiety nie powinny się zajmować interesami.
„Powiedzmy sobie wprost - upodmiotowienie kobiet nie było wtedy największe. Ale to Aniela będzie założycielką rodzinnej fortuny. Pierwsza nazwa firmy to przecież Aniela Jabłkowska i Spółka” - powiedział Cezary Łazarewicz w rozmowie z Pauliną Dudek (Gazeta.pl, 2020). „Jak mówi jedna z bohaterek mojej książki - wyrugowano ją z tej historii. Aniela umarła w 1939 roku jako stara panna bez dzieci, nie miał kto pielęgnować jej pamięci. W rodzinnej opowieści Jana i Tomasza Jabłkowskich zawsze była +ciotką Anielą+. Nie prowadziła żadnych zapisków, najwięcej przeczytałem w jej nekrologu. Starałem się ją przywrócić w tej historii” – wyjaśnił.
W 1900 r. firma ulokowała się w obszernym sklepie w eklektycznej kamienicy Bronisława Żochowskiego (1836-1911) przy Brackiej 23 i rychło zamieniła się w mały dom towarowy, szybko rozrastający się – dzięki m.in. handlowi wysyłkowemu, który dzisiaj nie wzbudza wielkich emocji, jest rzeczą powszechnie stosowaną, ale wówczas był pionierskim przedsięwzięciem. Przesyłki z gotową konfekcją, zabawkami, artykułami domowymi wędrowały pocztą na Krym i do Władywostoku. Technikę, która do polskiego handlu wróciła w drugiej połowie lat 90., Jabłkowscy rozwijali 90 lat wcześniej. Katalogi, sala zabaw dla dzieci, podarunki, darmowe poczęstunki, rozbudowywane stale systemy punktów, zniżek i bonusów – to wszystko było rozwiązaniem nowatorskim. „Jak się o tym czyta u Łazarewicza, to z rozczuleniem człowiek myśli, że ledwie kilkanaście lat wcześniej powołany do życia przez Prusa Stach Wokulski rewolucjonizował marketing w sklepie Minclów, ustawiając na wystawie kilka zabawek” – mówi Wojciech Stanisławski.
Subiekci mieli szczegółowe wytyczne, jak rozpoznać i ocenić klienta, jak go uszczęśliwić najlepiej dobranym towarem - który potem pakowano i wysyłano mu do domu na koszt firmy. Można w tym niewątpliwie dostrzec wpływ literatury - tak przecież postępował Wokulski ze swoimi klientami. Pierwszy odcinek „Lalki” Prusa ukazał się wszak 29 września 1887 roku na pierwszej i drugiej stronie porannego dodatku warszawskiego „Kuriera Codziennego”.
Działania takie rozsadzały skromny metraż kamienicy Żochowskiego. W 1913 roku podjęto więc decyzję o budowie nowoczesnego domu towarowego - pierwszego w Warszawie. Do sfinansowania przedsięwzięcia powołano spółkę akcyjną, w której rodzina Jabłkowskich miała większościowy, 60-procentowy pakiet. Budynek zaprojektowany przez Karola Jankowskiego (1868-1928) i Franciszka Lilpopa (1870-1937) wzniesiono na sąsiedniej posesji – Bracka 25 – w ciągu roku.
Bracia Jabłkowscy (z siostrą Anielą w tle) wybudowali sześciopiętrowy dom pełen luksusowych towarów. Budynek miał nowoczesną, żelbetową konstrukcję, która pozwalała na swobodne ukształtowanie wnętrz - konstrukcja została wyeksponowana. Centrum gmachu zdominował ciągnący się przez wszystkie kondygnacje i przykryty przeszklonym dachem hol z klatką schodową, otoczony galeriami na wszystkich piętrach. Frontowa ściana od Brackiej była największą wystawą sklepową w stolicy. Dekoracje wnętrza ze wspaniałym witrażem prezentującym modnie ubrane damy na czele zaprojektował artysta grafik Edmund Bartłomiejczyk (1855-1950).
Na parterze znalazł się dział z bielizną, krawatami, kapeluszami, swetrami, parasolami męskimi i drobną galanterią. Pierwsze piętro to włóczki, jedwabie, wykroje, zabawki, papeteria, materiały bieliźniane białe i pościelowe, bielizna damska, sprzęt sportowy. Drugie piętro zdominowała konfekcja damska, futra, trykotaże, kapelusze, szaliki i parasolki. Trzecie piętro wypełniła moda męska, obuwie, meble, porcelana, szkło i kawiarnia. Na piętrze czwartym były biura. Na piątym zaś pracownie konfekcji damskiej, męskiej, bielizny i letnia przechowalnia futer, w której - w przeciwieństwie do domowej szafy - nie groziło im spożycie przez mole.
„Dla klientów wejście do domu towarowego to wyprawa na obcą planetę. Nie tylko dlatego, że wnętrze było oszałamiające, ozdobione pięknymi witrażami. Każdy klient dostawał +instrukcję obsługi+ i dowiadywał się, że w domu towarowym może chodzić, oglądać i dotknąć wszystkiego, bez proszenia subiekta. Nikt go nie będzie nagabywał. Tego wcześniej nie było” - przypomniał Cezary Łazarewicz. Dodał, że Jabłkowskim „zawsze chodziło o coś więcej niż tylko o biznes i pieniądze”. Ocenił, że „to byli strasznie skromni ludzie”, niewindujący sobie prezesowskich zarobków, uważający, „że każdy pieniądz, który nie idzie na rozwój firmy, jest zmarnowany”.
Autor „Sześciu pięter luksusu” podkreślił, że Jabłkowscy traktowali swój personel „z honorem”. Józef junior nigdy nie mówił o nich „pracownicy”, tylko „współpracownicy”. Traktował ich jak rodzinę.
„W czasach, gdy wszyscy zaciskali pasa i panował straszny wyzysk człowieka przez człowieka, Jabłkowscy wyrzucali pieniądze - jak byśmy dziś powiedzieli - w błoto: budowali stołówkę dla pracowników, dom wczasowy, finansowali im wakacje. Tak się nawet w Ameryce nie robiło! Jabłkowscy uważali, że pracownik jest największym dobrem firmy. I to miało sens” - wyjaśnił.
Zorganizowany i zarządzany wedle takiej filozofii Dom Towarowy Braci Jabłkowskich przetrwał pierwszą i drugą wojnę światową, Wielki Kryzys, niemiecką okupację, Powstanie Warszawskie i, na dobrą sprawę, peerelowski socjalizm - choć ten ostatni okres jedynie w ludzkiej pamięci. Gmach przy Brackiej 25 przetrwał nawet jeszcze blisko 20-letnią reprywatyzację, by wrócić wreszcie do prawowitych rąk.
Przetrwała chyba również sama filozofia. „Nie każdy kąt tego budynku musi zarabiać na wypłatę dywidendy dla akcjonariuszy” - powiedział Cezaremu Łazarewiczowi Jan Jabłkowski, syn Feliksa i wnuk Józefa juniora, prezes zarządu spółki akcyjnej „Dom Towarowy Bracia Jabłkowscy” („Rodzinna Rzeczpospolita”, Media Rodzina 2015). „Chcemy żyć w symbiozie z Warszawą, bo coś jej jesteśmy winni za te lata, gdy o nas pamiętała wtedy, gdy firma nie istniała i nikt nawet nie marzył, że kiedykolwiek się odrodzi. Warszawiacy przez cały ten czas zachowywali pamięć o Domu Braci Jabłkowskich, wspominali, co robiliśmy, a w tych wspomnieniach nasza firma rosła nawet ponad miarę” - dodał.
autor: Paweł Tomczyk (PAP)
top/ miś/