Biden nie będzie chciał antagonizować, ale sklejać kraje europejskiego filara NATO. Będzie chciał wyłagodzić występujące różnice – mówi PAP Jerzy Marek Nowakowski, dyplomata, historyk, prezes Stowarzyszenia Euro-Atlantyckiego.
Polska Agencja Prasowa: Czy za kilkadziesiąt lat historycy opisujący dzieje Europy i świata w latach dwudziestych XXI wieku uznają wizytę prezydenta Joe Bidena w Polsce za jeden z momentów przełomowych tego stulecia?
Jerzy Marek Nowakowski: To bardzo trudne pytanie i w jakiejś mierze uzależnione od tego, co powie Biden w swoim warszawskim przemówieniu. Mam nadzieję, choć nie jest to nadzieja przesadnie racjonalna, że amerykański przywódca zarysuje w swoim przemówieniu założenia nowej architektury bezpieczeństwa naszej części Europy, a nawet całego kontynentu. Jeśli tak się stanie, to można uznać ten moment za historyczny. Jeżeli nie, to bez wątpienia historycy będą o niej pisać, ale raczej ograniczą się do stwierdzenia, że jej celem było potwierdzenie amerykańskiego zaangażowania w regionie. Pamiętne przemówienie Churchilla w Fulton w 1946 r. nie zapisałoby się w historii, gdyby nie to, że wprowadził tam do języka politycznego określenie „żelazna kurtyna”. Podobnie jest z tą wizytą. Skoro prezydent USA zdecydował się na przyjazd, to można mieć nadzieję, że wizyta będzie miała w sobie elementy, które kiedyś zostaną uznane za historyczne.
PAP: Co zmieniło się w stosunkach polsko-amerykańskich w ciągu ostatnich 11 miesięcy? Czy można zaryzykować postawienie hipotezy, że ewoluują w stronę „specjalnych stosunków”, które charakteryzują sojusz amerykańsko-brytyjski?
J.M. Nowakowski: Nie liczmy na taki format stosunków. „Stosunki specjalne” to nieco odrębna historia. Zauważmy, że Amerykanie tworzą swego rodzaju wspólnotę anglosaską i utrzymują specjalne stosunki z krajami anglosaskimi, takimi jak Wielka Brytania, Australia, Nowa Zelandia. Myślę, że Polska może być jednak traktowana jako kraj kluczowy w Europie Środkowej, ale jeszcze nie w całej Europie.
Dodam, iż stawianie wyłącznie na Stany Zjednoczone to bardzo ryzykowna strategia. Powinniśmy stawiać na wschodnią flankę NATO, wzmacnianie sojuszu i wciąganie Amerykanów w trwałe zaangażowanie w naszej części świata. Bez takiego zakorzenienia stosunki amerykańsko-polskie mogą się bardzo łatwo zachwiać, jeśli dojdzie na przykład do gwałtownej eskalacji konfliktu na Pacyfiku. Tamten obszar okaże się dla Amerykanów znacznie ważniejszy od Europy Środkowej. Jeśli jednak Stany Zjednoczone będą zaangażowane w Europie Środkowej i nad Bałtykiem, to szybkie wycofanie ich potencjału nie będzie takie łatwe. W tym kontekście podkreśliłbym znaczenie Skandynawii. Powinniśmy być jednym z liderów grupy przekonującej Turków i Węgrów do jak najszybszego przyjęcia Finlandii i Szwecji do NATO. Myślę, że powinien to być jeden z kluczowych elementów warszawskich rozmów w ramach Bukaresztańskiej Dziewiątki. Będzie to dobry moment do powiedzenia premierowi Orbanowi, że jesteśmy świadomi, iż łączą go interesy gospodarcze z Moskwą, ale działanie w interesie rosyjskim, poprzez blokowanie akcesji tych krajów do NATO, to już o „jeden most za daleko”. Rola Polski może być tym istotniejsza ze względu na dobre w minionych latach relacje z Węgrami.
PAP: Skoro jesteśmy przy wiadomościach płynących z Warszawy do innych stolic Europy, to czy możliwe jest, że w przemówieniu Bidena pojawi się przesłanie skierowane do Niemiec i Francji – krajów, które wykazują się sceptycyzmem wobec zwiększania pomocy wojskowej dla Ukrainy?
J.M. Nowakowski: Zwróćmy uwagę na wypowiedź prezydenta Macrona z piątku, w której próbuje pozycjonować Francję w roli lidera Europy. Francuzi mówią wprost o możliwości dostarczania nowoczesnych samolotów bojowych. Z drugiej strony niepokojące jest powtarzanie Macrona, że nie wyobraża sobie Europy bez Rosji. Wśród polityków europejskich żywa jest obawa przed użyciem przez Rosjan broni atomowej i wymknięcia się konfliktu spod kontroli. Z naszego punktu widzenia jest oczywiste, że ewentualne ustępstwa wobec Moskwy zachęcą Kreml do dalszej eskalacji. Wydaje się, że Berlin ma inne spojrzenie na to zagrożenie, ale jego stanowisko ulega ewolucji.
Przesłanie Bidena dla Europy, szczególnie naszego regionu, będzie więc prawdopodobnie jasne i prezydent USA streści je w kilku punktach. Najważniejszym będzie podkreślenie, że musimy solidarnie pomagać Ukrainie, która musi tę wojnę wygrać, a nie tylko się obronić. To założenie samo w sobie jest rewolucyjne dla części elit europejskich, szczególnie południa Europy. Biden nie będzie chciał antagonizować, ale sklejać kraje europejskiego filara NATO. Będzie chciał wyłagodzić występujące różnice.
PAP: Co należy rozumieć przez „zwycięstwo Ukrainy”? Czy odzyskanie Krymu jest częścią planu USA i sojuszników?
J.M. Nowakowski: To Ukraińcy muszą wiedzieć i zdecydować, co uznają za zwycięstwo nad Rosją. Kijów mówi jasno, że chce odzyskania Krymu. Na ten punkt widzenia wskazują także badania opinii społecznej na Ukrainie, które pokazują bezkompromisową postawę obywateli tego kraju. Trudno powiedzieć, czy za zwycięstwo Ukraińcy uznają odbicie Krymu, czy raczej, tak jak proponowali to rok temu, pozostawienie półwyspu po rosyjskiej stronie granicy i odłożenie dyskusji na temat jego statusu o 15 lat. Na Zachodzie, również w USA, jest obawa przed zbyt wielkimi sukcesami Ukrainy, ale ważne jest, abyśmy jako kolektywny Zachód zrezygnowali z pokusy podyktowania Kijowowi warunków pokoju. Jeśli ten kraj nie będzie zadowolony z planu zawarcia pokoju, a raczej rozejmu, bo nie wierzę w możliwość zawarcia pokoju bez głębokiej zmiany politycznej w Moskwie, to pojawia się ryzyko, że za naszą granicą wschodnią będzie kraj pogrążony w syndromie weimarskim. Poczucie bycia zdradzonym było przecież fundamentem wszystkich niemieckich kompleksów międzywojnia. Zwycięstwo Ukrainy to więc takie zwycięstwo, które zostanie uznane za satysfakcjonujące w Kijowie.
PAP: W jaki sposób na zwycięstwo Ukrainy zareaguje Moskwa?
J.M. Nowakowski: Nie jesteśmy w stanie w pełni przewidzieć reakcji Moskwy, włącznie z teoretycznie możliwym użyciem broni atomowej. W przypadku porażki na froncie oceniam prawdopodobieństwo takiego wydarzenia na jakieś 30 procent. Oczywiście to zmieniłoby cały świat. Bardziej możliwe jest doprowadzenie do zmiany politycznej w Rosji. Zauważmy, że taka zmiana już wisiała w powietrzu. Pokolenie, które przyszło na Kreml wraz z Putinem, ma obecnie około 70 lat. Biologia wymusza transfer władzy. Oznacza to, że wewnątrz rosyjskich służb specjalnych trwa walka o władzę, która zintensyfikowała się po rozpoczęciu wojny. Trudno powiedzieć, czy byłaby to zmiana na lepsze, czy gorsze, ale bez wątpienia każda władza w Moskwie będzie musiała zmienić model relacji z Zachodem, aby odbudować relacje międzynarodowe. W przeciwnym wypadku władcy na Kremlu będą tylko gubernatorami ogromnej prowincji podległej Chinom.
Nie zapominajmy również, że polityczne rozstrzygnięcie przyszłości Rosji zapadnie na Białorusi. Na Ukrainie rozstrzygnie się konflikt militarny i to, czy Rosja się zmieni, ale kluczowe będą wydarzenia, które odpowiedzą na pytanie, czy Białoruś stanie się częścią Rosji, czy raczej będzie powoli ewoluowała w stronę Zachodu. Jeśli zrealizuje się ten drugi scenariusz, to będzie to najlepsza informacja dla Polski od 250 lat, bo będzie to równoznaczne z trwałym wyjściem Rosji z Europy. Jeśli Rosja przestanie dominować na Białorusi, to stanie się krajem eurazjatyckim, poza europejską przestrzenią polityczną. Rosja bywała traktowana w przeszłości jako kraj, z którym można robić różne interesy, ale była bytem zewnętrznym wobec Europy, której granice kończyły się na najdalszych kresach Rzeczypospolitej. Za panowania Piotra I Rosja weszła do Europy i swoją wielkością oraz odmiennością cywilizacyjną skutecznie zatruła politykę europejską. Popełnienie przez Rosję błędu, jakim była inwazja na Ukrainę, może być równoznaczne z przekreśleniem całego dorobku rosyjskiej polityki od czasów Piotra I i wyłączeniem jej z rodziny europejskiej. Taki powinien być cel polityczny Polski, którego nie powinniśmy raczej deklarować publicznie, ale przekonywać Bidena i innych partnerów zachodnich, że Europa bez Rosji będzie lepsza od Europy z jakąkolwiek Rosją. To nie będzie podobało się nikomu z Rosjan, ale po raz pierwszy od stuleci zbliżyliśmy się do stanu, w którym posiadamy narzędzia do osiągnięcia tak zarysowanego celu.(PAP)
Rozmawiał Michał Szukała
Autor: Michał Szukała
szuk/ skp/