
„Wszystko, co robiłem, miało być funkcjonalne, ale także piękne. Piękno było dla mnie integralną częścią funkcji”. Do 19 października w willi Gawrońskich w Warszawie można po raz pierwszy w Polsce oglądać prace Jerzego Jorge Zalszupina.
Zgodnie anegdotą kilkunastoletni Jurek, zamiast kierować jak zwykle się ku antykwariatom, po raz pierwszy wszedł do prawdziwej księgarni. „Podszedłem do dużego stołu pokrytego wspaniałymi wydaniami książek o sztuce – wspominał po latach.
– Nagle mój wzrok padł na tom w jutowej okładce z dwoma wytłoczonymi czarnymi literami «LC». Otworzyłem go i odkryłem niepowtarzalną linię Le Corbusiera. […] Tak odkryłem rysunki architekta Mendelsohna i kilku innych”. Wtedy też po raz pierwszy – jak mówił – pojawiła się ta pewność: „Będę architektem i tyle”.
Jerzy Zalszupin urodził się 1 czerwca 1922 roku w Warszawie. Jego rodzice, Ida z domu Siebert i Leopold Zalszupin, mieszkali przy ulicy Oboźnej, niedaleko zburzonego podczas wojny kampusu Uniwersytetu Warszawskiego i pomnika Mikołaja Kopernika.
Zalszupin niespecjalnie lubił opowiadać o swojej przeszłości. W jednym z nielicznych wywiadów dla polskiej prasy w 2012 roku, przeprowadzonym przez Dorotę Jarecką, wyznał, że dla jego ojca Polska zawsze była najważniejszym punktem odniesienia i wprost nie mógł ścierpieć, kiedy ktokolwiek ośmielał się twierdzić, że Niemcy mogą wygrać wojnę.
Dla przyszłego architekta konstytuujące było jednak inne wspomnienie – studentów w „czerwonych czapkach korporantów i ich lasek zakończonych żyletką”, których używali do atakowania Żydów. I choć sam, być może dlatego, że pochodził z bardzo zasymilowanej i dość zamożnej rodziny, nie miał takich doświadczeń, pozostał w nim na zawsze „strach przed Polakami”. Mimo to, jak wynika z jego wspomnień, nigdy nie wyrzekł się ojczyzny, choć relacja, jaka łączyła go z Polską, była bolesna i trudna.
Młody Zalszupin uczęszczał do warszawskiego Liceum im. Adama Mickiewicza, a wśród jego szkolnych kolegów nie brakowało wybitnych postaci, by wspomnieć tylko jednego z najważniejszych polskich historyków sztuki, Jana Białostockiego, czy poetę Mirona Białoszewskiego. Po maturze zamierzał zdawać na paryską École polytechnique i nawet zdążył przygotować już dokumenty. Wybuch wojny spowodował, że te plany legły w gruzach.
Rodzice Jerzego byli rozwiedzeni – jego matka została w Warszawie, a on z rodzeństwem i ojcem udał się początkowo w stronę Lublina, ale ostatecznie z tysiącami innych uchodźców dotarł do Rumunii. W Bukareszcie, choć nie znał rumuńskiego, zaczął studiować na wydziale sztuk pięknych. Kiedy zaś uzupełnił swoje braki językowe podjął studia architektoniczne i zdążył je ukończyć w 1944 r. Tuż po zakończeniu wojny przyjechał do Polski w poszukiwaniu matki. Gdy okazało się, że nie żyje, powrócił do Bukaresztu.
Nie na długo, bo w Rumunii podobnie jak w innych krajach zdominowanych przez ZSRR, umocniły się rządy komunistyczne i Zaluszpinowie postanowili poszukać innego, bezpieczniejszego miejsca. Początkowo ich wybór padł na francuską Dunkierkę. To właśnie tam Jerzy mógł w najbardziej praktyczny sposób wykorzystać swoją zdobytą na studiach wiedzę przy odbudowie miasta. Nie zamierzali jednak pozostawać na stałe w Europie i całą rodziną wysyłali m.in. do krajów Ameryki Południowej prośby o wizę; jeden z takich dokumentów, wystawiony na jego siostrę widnieje w zbiorach Amerykańskiego Żydowskiego Komitetu Rozdzielczego. Rozważali wyjazd do Nikaragui i Chile, ale ostatecznie zdecydowali się na Brazylię.
Tuż przed podróżą ktoś Jerzemu poradził, aby zaopatrzył się w perfumy, bo za oceanem miały być rzekomo najpewniejszą walutą. Po przepłynięciu Atlantyku Zalszupin na motocyklu, jako komiwojażer z walizką pełną pachnideł objechał Rio de Janeiro. Jak się okazało perfumy wcale nie miały takiego wzięcia, ale dzięki tej pracy na własne oczy zobaczył wszystkie niezwykłe budynki, które znalazły się w jego specjalnym wydaniu francuskiego czasopisma „L’Architecture d’Aujourd’hui”.
Po początkowym zachwycie Zalszupin nabrał dystansu do tych realizacji i już po latach mówił, że „podobały mu się plastycznie, funkcjonalnie – mniej”. Zanim jednak do tego doszedł, po przygodzie z handlem obwoźnym, wrócił do projektowania i przez kolejne lata szlifował swoje umiejętności w pracy architektonicznej. Najpierw, dzięki szczęśliwemu zrządzeniu losu, w São Paulo poznał polskiego architekta Lucjana Korngolda, który z Warszawy przeniósł swoje modernistyczne wizje na scenę międzynarodową i projektował m.in. w Tel Awiwie, Mediolanie i Brazylii. Jednak praca architektoniczna nie do końca zaspokajała ambicje Zalszupina. Okazja do zmiany zawodowego kierunku nadarzyła się znów przypadkiem – okazało się bowiem, że do budynków, które projektuje, zwyczajnie brakuje odpowiednich, dostosowanych do nich mebli. Wtedy Zalszupin odkrył wzornictwo, które pochłonęło go bez reszty do końca życia.
O swoich dawnych mistrzach – Le Corbusierze, Niemeyerze, Miesie van der Rohe – mówił, że „to nie są ludzie, którzy lubiliby przytulne mieszkania”, podczas gdy on w swoich projektach stawiał na prywatność i poczucie bezpieczeństwa mieszkańców. Tam, gdzie jego wielcy poprzednicy projektowali szklane połacie, on, choćby w swojej oddanej dla zwiedzających „Casa Zalszupin”, stawiał na kamień i zwłaszcza drewno. I właśnie ono stało się nośnikiem, wręcz symbolem zalszupinowskiej estetyki. Przy czym wybór drewna podyktowany był czynnikami praktycznymi.
Brazylia obfitowała w niezwykłe drzewostany i niektóre gatunki, w tym jakaranda (z rodziny bignoniowatych) zachwyciły Zalszupina pięknymi słojami i niepowtarzalnym charakterem drewna, w tym kolorystyką. I tak kontrastowe barwy materiałów stały się jedną z jego cech charakterystycznych.
Drugą było przeniesienie wzornictwa skandynawskiego modernizmu na warunki brazylijskie – stąd najsłynniejszy swój fotel nazwał Dinamarquesa, czyli „Dunka”. Inne jego najbardziej znane dzieła to stół w kształcie egzotycznego, choć zgeometryzowanego kwiatu Pétala („kwiatek”) oraz hołd złożony Polsce z czasów jego dzieciństwa, a więc mobilny stolik do herbaty „tea trolley” w kształcie dziecięcego wózka, zapamiętanego z warszawskich ulic.
Projekty Zalszupina szybko zasłynęły z niepowtarzalnej estetyki ale i wyróżniały się ergonomią. Specjaliści doceniają także jego podejście praktyczne i podkreślają, że starał się wykorzystać możliwie jak najmniej surowca, przy czym dbał, aby nic się nie zmarnowało. Można zatem powiedzieć, że był pionierem recyklingu we wzornictwie. Stał się też prekursorem technologicznym i kiedy w Brazylii pojawiła się możliwość używania na szerszą skalę tworzyw sztucznych, jako pierwszy opracowywał meble i przedmioty z użyciem autorskich metod wtryskowych.
Jerzy, zwany z portugalska Jorge Zalszupin pracował niemal do końca życia, wciąż projektując, tworząc i szukając jak najlepszych rozwiązań. Gdy na krótko przed śmiercią przyjechał z żoną i córkami do Polski, nie krył wzruszenia. Mówił jednak, że nie rozpoznałby ani jednego metra kwadratowego – nawet ulicy Oboźnej, przy której mieszkał.
Zmarł w São Paulo 17 sierpnia 2020 roku. (PAP)
Wystawę w Willi Gawrońskich (w Alejach Ujazdowskich 23) można zobaczyć bez biletu, ale należy się zapisać z wyprzedzeniem na określoną godzinę danego dnia na stronie fundacji visteriafoundation.pl.
Organizatorem wydarzenia jest Fundacja Visteria promująca polskie rzemiosło i design na arenie międzynarodowej. Wystawa została przygotowana we współpracy z brazylijską marką ETEL, która ma licencję na wykorzystywanie projektów Jerzego Zalszupina, przekazaną marce bezpośrednio przez architekta.
Marta Panas-Goworska
Mpg/