
To była moja największa, najwspanialsza życiowa przygoda - mówią PAP, niezależnie od siebie, bo w odrębnych rozmowach, reżyser Radosław Piwowarski i odtwórca głównej roli Piotr Siwkiewicz. 10 czerwca 1985 roku na ekrany polskich kin wszedł film „Yesterday”.
Był to czwarty na świecie kinowy film fabularny z piosenkami Beatlesów. I pierwszy bez ich udziału… We wcześniejszych o 20 lat „A Hard Day’s Night” (1964) i „Help!” (1965) John Lennon, Paul Mc Cartney, Ringo Starr i George Harrison byli aktorami grającymi samych siebie. Natomiast w animowanej „Żółtej Łodzi Podwodnej” (1970) osobiście – nie narysowani - pojawili się tylko w finale.
„Yesterday” wzięło się też trochę z uporu władz peerelowskiej kinematografii, które przez pięć lat konsekwentnie ignorowały scenariusz filmu pt. „Passe-partout”. „To był chyba najlepszy scenariusz jaki w życiu napisałem” – ocenia Radosław Piwowarski. „Cały film dział się w kolejce. Cały naród stoi w kolejce, rodzą się dzieci, wszystko się tam załatwia… Ta kolejka nie ma ani początku, ani końca. Tekst był na tyle dobry, że nie dało się go odrzucić, ale nie można było też pozwolić, by powstał. Kolejne komisje przez dwa lata odsyłały go do poprawek, a w końcu dano mi do zrozumienia, żebym przyniósł cokolwiek innego, to od ręki dostanę zgodę na debiut” – opowiada reżyser.
Przyniósł więc scenariusz „Yesterday” - pod tytułem na pierwszej stronie, na wszelki wypadek, w nawiasie napisał „Wczoraj”. „Mam ten egzemplarz do dzisiaj” – mówi PAP Piwowarski.
Realizacja filmu obyczajowego w reżyserii Radosława Piwowarskiego pt. "Yesterday". Na zdjęciu: Radosław Piwowarski (3L) oraz aktorzy, m.in. Anna Kaźmierczak jako Ania (2L) i Waldemar Ignaczak jako George (P). Fot. PAP/Afa Pixx/Krzysztof Wellman
Opowieść o uczniach prowincjonalnego technikum zafascynowanych muzyką Beatlesów rzeczywiście przeszła wówczas szczęśliwie przez cenzorskie sita. „To miał być film o przyjaźni i wolności” – wspomina reżyser. „To, co się działo w Polsce w latach 80. i później zaczęło się od Beatlesów i Rolling Stonesów. Ta muzyka była wolna i można było grać, co się chce – bez orkiestry, tylko gitary i garnki. A długie włosy to była wtedy wolność. Jak jeździłem później z tym filmem po świecie, to niemal na każdym spotkaniu znalazł się ktoś, kto mówił - to jest film o mnie!” – dodaje.
Piotr Siwkiewicz poszedł na zdjęcia próbne, by zarobić 20 złotych. „Tyle płacili, pamiętam - kwota nieduża, ale dla studenta III roku PWST mieszkającego w Dziekance liczył się każdy grosz” – wspomina odtwórca roli Ringa. „Zjawiłem się w hotelu Solec, gdzie w takiej większej sali były już ustawione instrumenty. I jeden facet z piórami na wszystkie strony - wyglądający nieco na szaleńca, ale wszyscy go słuchali, więc domyśliłem się, że to reżyser – kazał mi grać na perkusji. Zatkało mnie, bo jak to?!… Ja tu studiuję, jak być Hamletem, Makbetem, Bóg wie kim na scenie, a on mi każe walić w bębny. Absurd tej sytuacji sprawił, że zacząłem się podczas tego grania śmiać na całe gardło” – mówi PAP Siwkiewicz. „No, ale zadanie wykonałem, forsę zainkasowałem i poszedłem zapomnieć o całej sprawie” – dodaje.
Kilka dni później w telefonie na korytarzu w Dziekance usłyszał głos reżysera: „Proponuję panu główną rolę w moim filmie”.
„Kiedy Siwkiewicz na zdjęciach próbnych przewrócił się przed kamerą, pomyślałem: O! To jest Ringo, safandułowaty perkusista lokalnych niby-Beatlesów” - wspomina Piwowarski.
O swej życiowej szansie Siwkiewicz poinformował opiekuna roku Piotra Cieślaka (1948-2015), który jednak nie zgodził się na grę podopiecznego w filmie i zagroził skreśleniem z listy studentów. „Bijąc się z myślami, nie mogąc zasnąć, roztrzęsiony, zadzwoniłem w nocy do Piwowarskiego: Panie reżyserze, co mam zrobić?” – wspomina aktor. „Piotrek, nie rozstrzygnę tego za ciebie, bo to jest decyzja na całe życie – usłyszałem w słuchawce” - dodaje.
„Nad ranem zadzwonił ponownie i powiedział, że wybiera film – dodał, że tak poradził mu jego dziadek, rolnik, prosty chłop” - mówi Piwowarski. Za rolę Ringa Siwkiewicz otrzymał nagrodę aktorską na festiwalu w San Sebastian. Za dwie kolejne kreacje u Piwowarskiego – w „Yesterday” i „Pociągu do Hollywood” – Nagrodę imienia Zbyszka Cybulskiego.
„Chyba po pół roku Piotr Cieślak zaproponował mi powrót na studia, co przyjąłem z wdzięcznością” – wspomina Siwkiewicz. „A 20 lat temu, gdy wróciłem z Francji, zaangażował mnie do Teatru Dramatycznego, w którym pracuję do dzisiaj” – dodaje.
By w polskim filmie zabrzmiały piosenki Beatlesów, trzeba było załatwić do nich prawa autorskie. „Dostałem jakiś namiar w Londynie, na który wysłałem list, że jestem młodym reżyserem, który będzie robił film itd. I że potrzebuję pięć piosenek. Odpisano: OK - ile możecie zapłacić?” – opowiada Piwowarski. „Wtedy poszedłem do ZAIKS-u gdzie usłyszałem, że płacą 400 złotych za piosenkę, ale że jeśli muzyków jest dwóch, to mogą wyjątkowo zapłacić 800. Udałem się więc do Naczelnego Zarządu Kinematografii. Przyjął mnie jakiś dyrektor, któremu opowiedziałem, że robię debiut i że musimy zapłacić Beatlesom. Ten dyrektor się zmartwił, wezwał księgową i zapytał, ile możemy zapłacić. Stanęło na tysiącu dolarów za piosenkę. W porównaniu z ZAiKS-em to była już suma bardzo poważna, choć oczywiście dalej śmieszna. Napisałem to tym facetom z Londynu, a oni przestali się w ogóle odzywać” – wspomina reżyser. „Czas uciekał, zbliżała się realizacja filmu, więc napisałem jeszcze raz z prośbą o odpowiedź. I wtedy napisali mi takie pisemko… no dobra rób!” – dodaje.
„Informujemy uprzejmie, że związek angielski MCPS wyraził zgodę na wykorzystanie utworów spółki autorskiej Lennon/MacCartney w waszym filmie” – poinformował reżysera ZAiKS.
W „Yesterday” słychać zarówno oryginalne głosy Beatlesów, jak i polskie wersje wykonywane przez amatorski zespół The Beateels, który tworzyli Robert Piechota, Waldemar Ignaczak, Marek Korbecki i Sławomir Cieślak. „Ci chłopcy z Domu Kultury na Żoliborzu tak kopiowali piosenki czwórki z Liverpoolu, że potem, jak się w postprodukcji pomyliły taśmy, to nie za bardzo było wiadomo, która jest Beatlesów, a która ich” – opowiada Piwowarski. „Ostatecznie w filmie znalazło się pięć piosenek, z czego dwie w wykonaniu tych chłopaków, a trzy Beatlesów” - wyjaśnia.
Piechota i Ignaczak wystąpili zresztą w „Yesterday” jako „Paul” i „George” - natomiast „Johna” zagrał Andrzej Zieliński - popularny obecnie aktor, dla którego była to druga rola filmowa.
Swoistym aktorskim „odkryciem” Piwowarskiego była też Krystyna Feldman grająca rolę ciotki Ringa. „Dobiegała siedemdziesiątki, ale dopiero po tym filmie stała się powszechnie rozpoznawalna. Wcześniej występowała głównie w epizodach” – mówi reżyser. „Uwielbialiśmy się nawzajem. Mam po niej najpiękniejszy list, jaki kiedykolwiek dostałem od aktorki. Napisała, że dla mnie jest gotowa wyskoczyć z helikoptera” - wspomina.
W „Yesterday” wystąpili też m.in. Anna Kaźmierczak, Stanisław Brudny, Krzysztof Majchrzak, Henryk Bista i Zdzisław Kuźniar.
Anna Kaźmierczak jako Ania w filmie "Yesterday" w reżyserii Radosława Piwowarskiego. Fot. PAP/Afa Pixx/Krzysztof Wellman
Zrealizowany w zespole „Rondo” Wojciecha Jerzego Hasa film pojechał na Festiwal do Wenecji, gdzie dostał nagrodę FIPRESCI, a Frederico Fellini się nim zachwycił. „Czytałem o tym w gazecie, bo mnie tam nie wysłano” – mówi Piwowarski.
W San Sebastian „Yesterday” zdobyło Grand Prix „Złotą Muszlę” a Siwkiewicz nagrodę dla najlepszego aktora. „To było coś nieprawdopodobnego” – wspomina Piwowarski. „Wieczorem na bankiecie siedzę przy stole po prawej ręce króla Juana Carlosa, a kilka godzin później ze Złotą Muszlą w bagażu jadę nocnym pociągiem – na stojąco, bo był tłok – do Madrytu, by wrócić samolotem do Polski. Ale tak te wyjazdy festiwalowe wówczas władze kinematografii nam organizowały” – wyjaśnia.
Siwkiewicz był w San Sebastian, ale nagrody osobiście nie odebrał – termin gali kolidował z gościnnym występem „Złego zachowania” w Sztokholmie, w którym grał, by zdobyć dyplom PWST, a reżyser przedstawienia Andrzej Strzelecki nie wyobrażał sobie jego absencji. „Kombinując najtańsze połączenia, za własne pieniądze, przez prawie trzy dni podróżowałem pociągami i samolotami trasą San Sebastian – Madryt – Budapeszt – Kopenhaga – Sztokholm, by tam wystąpić” – mówi Siwkiewicz. „Na szczęście, gdy okazało się, że dostałem nagrodę, to mi koszt tej eskapady zwrócono” – wspomina.
„Tę nagrodę z San Sebastian ostatecznie wręczył mi w gmachu Komitetu Centralnego PZPR ówczesny sekretarz od kultury Waldemar Świrgoń” – dodaje aktor. „Jako partyjny opiekun zgodnie z tradycją takich jubli zapytał: czego wam trzeba?… Na co Piwowarski powiedział: Piotrek kończy studia, a nie ma mieszkania. To on pokiwał głową: pomyślimy. Ale nic widać nie wymyślił i wyjechałem do Francji” – dodaje Siwkiewicz.
„Dla pana reżysera też coś mam” – Piwowarski widząc, że Świrgoń otwiera szafę pancerną, pomyślał, że dostanie talon na malucha. „A on wyciąga jakąś kopertę, daje mi i mówi: Nasłuchy o panu z Wolnej Europy, na pamiątkę” – wspomina filmowiec.
Nagrodzony w Hiszpanii film odniósł sukces w Ameryce Łacińskiej. „W pewnym momencie w jakimś meksykańskim rankingu byłem wyżej od Spielberga” – mówi Piwowarski.
Chwilę później pojawił się w Warszawie człowiek z Londynu, Richard Winkler, by kupić „Yesterday” od przedsiębiorstwa Film Polski. „To był fenomen, że ktoś chce kupić polski film do normalnej dystrybucji na Zachodzie. Mało tego, że kupił, to zrobił taką amerykańską wersję filmu” – wspomina reżyser. „Trochę go na początku podciął, ale bardzo mało. Natomiast zrobił do niego taki dubbing, że to był murowany kandydat do Oscara jako film anglojęzyczny. I Winkler był pewien, że zdobędzie statuetkę. Ale gdy chciał zgłosić film do Oscarów, to zapytano go o prawa do Beatlesów. I tu się dopiero zupa wylała. Nikt w Filmie Polskim nie wiedział, że istnieje coś takiego, jak prawa wykonawcze. Dostałem od tych ludzi z Londynu prawa autorskie do pięciu piosenek, ale prawa wykonawcze miał ktoś zupełnie inny. Film ma mieć za chwilę pokazy promocyjne w Nowym Jorku, a tu się okazuje, że trzeba go zakopać głęboko w piasku, bo jest afera na dwadzieścia cztery fajerki” - wyjaśnia.
„Afera wybuchła również u nas, bo on wystąpił z pozwem o wielomilionowe odszkodowanie do Filmu Polskiego. Zaraz potem upadł rząd Messnera i wszyscy mówili, że to przeze mnie” – dodaje Piwowarski. „A mnie przecież polityka w kinie zupełnie nie interesuje, co chyba udało się już dostatecznie wykazać” – podsumowuje reżyser.
„Yesterday” pomagał jednak zrozumieć ludziom z Zachodu ówczesną Polskę. „W roku 1985 udało mi się poznać Polaka z krwi i kości. Był to pewien reżyser filmowy - bardzo sympatyczny, zwłaszcza podczas zakrapianych wieczorów. Nazywał się Radosław Piwowarski, miał wtedy 37 lat, pracował dla telewizji i prezentował na festiwalu w San Sebastian swój pełnometrażowy debiut. Jego mały film zatytułowany z angielska +Yesterday+ pokazywał zadziwiający wizerunek Polski lat 60” – napisał hiszpański krytyk filmowy José-Maria Riba, prezes francuskiego Stowarzyszenia Lumieres of Europa. „Obraz na pozór wesoły, beztroski - jowialny jak sam reżyser. A w istocie film słodko-gorzki, który zaskoczył wszystkich, sięgając po główną nagrodę festiwalu. Ten sympatyczny facet i jego mały film pozwolili mi znaleźć furtkę do kina, które okazało się niezbędne, by zrozumieć życie katolików, praktykujących w kraju rządzonym przez ortodoksyjnych komunistów” - wyjaśnił.
Paweł Tomczyk (PAP)
top/ dki/