W historii Polski po 4 czerwca 1989 r. obywatele wybierali prezydenta RP sześciokrotnie. Niemal wszystkie kampanie były zacięte i obfitowały w wiele dramatycznych momentów oraz zaskakujących decyzji wyborców.
Polska ma najdłuższą w Europie tradycję wolnych elekcji wybierających władcę; odbywające się przez niemal dwa stulecia były fenomenem nieobecnym w żadnym z krajów epoki nowożytnej. Krytyczna ocena tej praktyki oraz słabość pozycji politycznej prezydenta wg zapisów Konstytucji marcowej z 1921 r. sprawiły, że przyjęto zasadę wyboru głowy państwa przez Zgromadzenie Narodowe. Wzmocnienie roli prezydenta po 1926 r., a następnie uczynienie z tej funkcji organu nadrzędnego wobec pozostałych instytucji państwa nie zmieniły sposobu wyboru prezydenta. W 1947 r. komuniści, formalnie odwołujący się do zapisów Konstytucji marcowej, wybrali własnego „prezydenta Rzeczypospolitej”. Bolesław Bierut pełnił tę funkcję aż do jej likwidacji na mocy stalinowskiej konstytucji z 1952 r. Przez niemal cały okres PRL formalną głową państwa pozostawał Przewodniczący Rady Państwa.
5 kwietnia 1989 r. nastąpiło podpisanie porozumień i uroczyste posiedzenie plenarne zamykające obrady okrągłego stołu. Wśród zapisów układu znalazło się m.in. ustanowienie urzędu prezydenta wybieranego przez Zgromadzenie Narodowe, złożone z posłów i senatorów. Początkowo zakładano, że kadencja pierwszego obywatela będzie trwała siedem lat. Ostatecznie ograniczono ją do sześciu. Przyjęte w kwietniu 1989 r. zmiany konstytucyjne zapewniały głowie państwa nadrzędną pozycję w ustroju. Był zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, miał prawo desygnowania premiera, zwoływania rządu i przewodniczenia jego obradom, zarządzał wybory do parlamentu i rad narodowych; miał również prawo weta ustawowego, możliwego do odrzucenia większością 2/3 głosów.
Zapewnienie sobie przez komunistów i ich sojuszników 65 proc. miejsc w Sejmie oraz przynajmniej części mandatów senackich dawało dużą szansę na wybór na urząd prezydenta kandydata reprezentującego ich interesy. Przewidywania kierownictwa PZPR i otoczenia Jaruzelskiego wydawały się zagrożone po porażce wyborczej z 4 czerwca 1989 r. Klęska w wolnym głosowaniu do Senatu sprawiała, że opozycja przy „zdradzie” części posłów obozu rządowego mogła zablokować wybór kandydata PZPR.
3 lipca w „Gazecie Wyborczej” ukazał się słynny artykuł Adama Michnika „Wasz prezydent, nasz premier”: „Potrzebny jest układ nowy, możliwy do zaaprobowania przez wszystkie główne siły polityczne. Nowy, ale gwarantujący kontynuację. Takim układem może być porozumienie, na mocy którego prezydentem zostanie wybrany kandydat z PZPR, a teka premiera i misja sformowania rządu powierzona kandydatowi Solidarności” – podkreślał redaktor naczelny „GW”. Sam gen. Wojciech Jaruzelski, prawie do samego końca niepewny wyników głosowania, wstrzymywał się z decyzją. Ostateczną podjął dopiero 18 lipca.
Następnego dnia zebrało się Zgromadzenie Narodowe. Tuż przed głosowaniem posłowie Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego zaproponowali głosowanie tajne. Wielu „liberalnych” członków PZPR lub posłów partii satelickich mogłoby wówczas zagłosować przeciwko niemu. Spory regulaminowe trwały niemal dwie godziny. Ostatecznie ustalono, że głosowanie odbędzie się za pomocą imiennych kart.
Wojciech Jaruzelski został wybrany na prezydenta PRL większością jednego głosu. Za głosowało 270 posłów i senatorów, przeciw: 233, wstrzymało się: 34. Szesnastu posłów i senatorów nie wzięło udziału w głosowaniu. Generał został więc „uratowany” przez parlamentarzystów nie z PZPR, SD i ZSL, ale OKP.
Już wiosną 1990 r. pojawiły się pierwsze głosy domagające się „przyspieszenia” przemian, m.in. ustąpienia Jaruzelskiego. Zasadnicze dla dalszego biegu wydarzeń było dążenie przywódcy „Solidarności” Lecha Wałęsy do prezydentury z woli narodu. 18 września 1990 r., po spotkaniu z udziałem Jaruzelskiego, Wałęsy i Tadeusza Mazowieckiego zorganizowanym w Domu Arcybiskupów Warszawskich, generał ogłosił, że ustąpi ze stanowiska. Uzgodniono również projekt zmian w konstytucji dopuszczających wybór pierwszego obywatela w głosowaniu powszechnym.
Kampania wyborcza miała być krótka, a jej faworyt od początku oczywisty dla wszystkich sił politycznych. Zakładano, że Wałęsa zwycięży już w pierwszej turze. Od wiosny 1990 r. pogłębiały się jednak podziały wewnątrz obozu „Solidarności”. Konflikt między liderem NSZZ „S” a premierem Mazowieckim doprowadził do sytuacji, w której osią kampanii był spór pomiędzy zwolennikami „przyspieszenia transformacji” a obozem „spokoju” wokół szefa rządu.
W wyborach wystartowało jeszcze pięciu kandydatów. Wśród nich byli przewodniczący Konfederacji Polski Niepodległej Leszek Moczulski, Roman Bartoszcze z PSL oraz reprezentujący postkomunistów Włodzimierz Cimoszewicz. Wyniki pierwszej tury okazały się sensacją polityczną. Wałęsa zdobył 39, 96 proc. głosów. Drugie miejsce zajął Stanisław „Stan” Tymiński – zupełnie nieznany wcześniej polonijny biznesmen prowadzący interesy w Kanadzie i Peru. Dzięki poparciu ponad 23 proc. Polaków aż o 5 proc. wyprzedził premiera Tadeusza Mazowieckiego. Pozostali kandydaci zanotowali bardzo niskie poparcie. O sukcesie Tymińskiego zadecydowały jego wystąpienia telewizyjne, w których deklarował rozliczenie obozu solidarnościowego. Jego wyborcom imponowała także jego legenda self-made mana. Dowodem na rozczarowanie transformacją była też niska frekwencja, wynosząca zaledwie 60 proc.
Przed drugą turą wszystkie siły obozu „Solidarności” z konieczności wsparły Lecha Wałęsę. W mediach określano Tymińskiego jako nieobliczalnego „maniaka”, „terrorystę” i „peruwiańskiego szamana”. 9 grudnia Wałęsa zwyciężył przewagą ponad 50 proc. głosów (75 do 25). Było to zwycięstwo bardzo gorzkie, ponieważ do urn poszło tylko 53 proc. uprawnionych. 22 grudnia 1990 r. Lech Wałęsa został zaprzysiężony przed Zgromadzeniem Narodowym jako pierwszy prezydent RP wybrany w wyborach powszechnych.
W ciągu pięciu lat prezydentury Wałęsy polska polityka przeszła rewolucyjne zmiany. Obóz „Solidarności” był rozbity na wiele ugrupowań reprezentujących różny stosunek do transformacji ustrojowej. Zwycięstwo wyborcze SLD i PSL w 1993 r., całkowita klęska prawicy i coraz szybsza utrata poparcia społecznego przez Lecha Wałęsę sprawiły, że stawka wyborów jesienią 1995 r. była bardzo wysoka. Część środowisk prawicowych obawiając się zwycięstwa kandydata SLD Aleksandra Kwaśniewskiego, zaproponowała połączenie sił i wyłonienie wspólnej kandydatury. Próby te zakończyły się fiaskiem i jeszcze większym skonfliktowaniem obozu postsolidarnościowego. Na tle chaosu po prawej stronie sceny politycznej kampania lidera SLD wydawała się dobrze przygotowana i niezwykle nowoczesna.
Pierwsza tura wyborów 5 listopada 1995 r. przyniosła zwycięstwo Aleksandra Kwaśniewskiego (35,11 proc.), drugie miejsce zajął Lech Wałęsa (33,11). Dobry wynik zanotowali również kandydat Unii Wolności Jacek Kuroń (9,22 proc.) i były premier Jan Olszewski (6,86). Frekwencja była wysoka; sięgnęła prawie 65 proc.
Przed drugą turą starcie głównych konkurentów było niezwykle ostre. Odbyły się najważniejsze debaty telewizyjne w historii polskich wyborów prezydenckich. Zdaniem historyków i ówczesnych publicystów były czynnikiem przesądzającym losy elekcji. Podczas pierwszej debaty do historii przeszła wypowiedź Wałęsy, który stwierdził, że nie poda ręki swojemu konkurentowi, ale „może podać nogę”. Druga debata, w której Wałęsa wypadł znacznie lepiej, nie mogła doprowadzić do odrobienia gigantycznych strat wizerunkowych. Wybory zakończyły się nieznacznym zwycięstwem Kwaśniewskiego (51,7 proc.). Polaryzacja kandydatów przyniosła wysoką frekwencję, sięgającą 68 proc. W niektórych województwach do urn poszło prawie 3/4 wyborców. Sukces Kwaśniewskiego nie zakończył kampanii. Zwolennicy Wałęsy wskazywali, że lider SLD w jej trakcie podał nieprawdziwą informację o swoim wyższym wykształceniu. Sąd Najwyższy odrzucił kilkaset tysięcy protestów wyborczych i uznał wybór nowego prezydenta za ważny.
Klęska z roku 1995 przyniosła zjednoczenie sił prawicy, które w ramach koalicji Akcji Wyborczej Solidarność zwyciężyły w wyborach z 1997 r. i wraz z Unią Wolności stworzyły nowy rząd. Wewnętrzne konflikty, problemy z wprowadzeniem czterech wielkich reform oraz nie najlepsza sytuacja gospodarcza wskazywały na stosunkowo łatwe, ponowne zwycięstwo Kwaśniewskiego. Urzędujący prezydent mógł też pochwalić się znakomitymi wynikami w badaniach opinii publicznej i sukcesami w polityce zagranicznej.
Kwaśniewski miał dwóch głównych kontrkandydatów. Partię rządzącą reprezentował ówczesny przewodniczący „Solidarności” Marian Krzaklewski. Czarnym koniem wyborów okazał się jednak bezpartyjny były minister finansów i spraw zagranicznych Andrzej Olechowski. Własnego kandydata nie wystawiła Unia Wolności.
Zwycięstwu Kwaśniewskiego mogło zagrozić kilka czynników. Sztab Krzaklewskiego ujawnił nagranie, na którym minister w Kancelarii Prezydenta RP Marek Siwiec na polecenie Kwaśniewskiego parodiował gesty papieża Jana Pawła II. Na notowania urzędującego pierwszego obywatela wpłynęły także zastrzeżenia wobec prawdziwości jego oświadczenia lustracyjnego.
Ostatecznie Kwaśniewski zdobył w pierwszej turze ponad 53 proc. głosów i jako jedyny prezydent w dotychczasowej historii III RP zapewnił sobie reelekcję. Wygranym okazał się też Andrzej Olechowski (17,30 proc.). Zdobyta przez niego popularność była fundamentem powołanej w styczniu 2001 r. Platformy Obywatelskiej. Przegrana Krzaklewskiego (15,57 proc.) przyspieszyła rozpad AWS i powstanie m.in. Prawa i Sprawiedliwości.
Upadek pozycji politycznej SLD w latach 2003–2005 sprawił, że zdecydowanymi faworytami wyborów prezydenckich, które pierwszy raz przypadały w tym samym roku co prezydenckie, byli kandydaci opozycji. Początkowo dużym poparciem cieszyli się kandydaci bezpartyjni, m.in. prof. Zbigniew Religa. Latem 2005 r. swój start ogłosił marszałek Sejmu Włodzimierz Cimoszewicz. Prognozy wskazywały na możliwość jego wejścia do drugiej tury wyborów, w której zmierzyłby się z Lechem Kaczyńskim z PiS lub liderem Platformy Obywatelskiej Donaldem Tuskiem. We wrześniu Cimoszewicz wycofał się z wyborów m.in. na skutek śledztwa komisji ds. wyjaśnienia afery Orlenu, które ujawniło nieprawidłowości ze strony kandydata. Liderem sondaży został Tusk, którego notowania sięgały niemal 50 proc. poparcia. Przegrana PO we wrześniowych wyborach parlamentarnych spowodowała odwrócenie tej tendencji.
Pierwsza tura wyborów zakończyła się niemal remisem głównych kandydatów – 36 do 33 dla Donalda Tuska. Dobre wyniki dwóch pozostałych kandydatów – Andrzeja Leppera i Marka Borowskiego – sprawiły, że faworytem drugiej tury był Lech Kaczyński. Wysuwane przez niego hasła solidaryzmu społecznego cieszyły się większym poparciem elektoratu tych kandydatów niż liberalne postulaty Donalda Tuska. Te wartości stały się osią sporów podczas kilku debat telewizyjnych poprzedzających drugą turę. Nie zakończyły się one jednoznacznym zwycięstwem któregokolwiek z kandydatów. 23 października 2005 r. zwyciężył Lech Kaczyński (54,09 proc.). Frekwencja wyniosła niecałe 51 proc.
Śmierć prezydenta Lecha Kaczyńskiego w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r. doprowadziła do przejęcia jego obowiązków przez marszałka Sejmu Bronisława Komorowskiego. Był on jednocześnie kandydatem PO wyłonionym w wyniku wewnątrzpartyjnych prawyborów. Pozostałe formacje były nieprzygotowane do szybkiego wysunięcia kandydatów (w Smoleńsku zginął również kandydat SLD Jerzy Szmajdziński). Na start w wyborach zdecydował się brat prezydenta, prezes PiS Jarosław Kaczyński. Trzecim liczącym się kandydatem był, mimo wszystko, lider SLD Grzegorz Napieralski.
Ze względu na dramat z 10 kwietnia krótka kampania była mniej brutalna niż poprzednie starcia o najwyższy urząd. Na jej charakter wpłynęła także gigantyczna powódź. W czasie wizyty na zalanych terenach kandydat PO udzielił kilku niefortunnych wypowiedzi, które zostały wykorzystane przez jego konkurenta. Wyraźnego rozstrzygnięcia nie przyniosły debaty prezydenckie. Pierwszą z nich wygrał w ocenie obserwatorów Bronisław Komorowski, w drugiej nieco lepszy był prezes PiS.
Pierwsza tura zakończyła się zwycięstwem Komorowskiego (41,54 proc.) nad Jarosławem Kaczyńskim (36,46 proc.). Bardzo dobry wynik zanotował Napieralski – 13,68 proc. Frekwencja wyniosła niemal 55 procent. W drugiej turze 4 lipca 2010 r. zwyciężył kandydat PO (53,01 proc.) popierany m.in. przez wyborców Napieralskiego.
Na początku 2015 r. wydawało się, że wybory prezydenckie mogą zakończyć się zwycięstwem prezydenta Bronisława Komorowskiego już w pierwszej turze. Obóz Platformy był jednak coraz słabszy z powodu ujawnienia szeregu afer, włącznie z najgłośniejszymi z nich: aferą Amber Gold i tzw. aferą taśmową. PO nie pomagał również brak wyraźnego lidera po odejściu Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej.
Prawo i Sprawiedliwość przyjęło strategię prowadzenia bardzo długiej kampanii. Już 11 listopada 2014 r. prezes Jarosław Kaczyński ogłosił, że kandydatem PiS będzie stosunkowo wówczas mało znany europoseł Andrzej Duda. Ponadpółroczna, intensywna kampania zwiększyła rozpoznawalność kandydata PiS. Pierwsza tura zakończyła się zwycięstwem Dudy (34,76 proc.), drugie miejsce zajął urzędujący prezydent (33,77 proc.). Trzecie miejsce zdobył bezpartyjny muzyk Paweł Kukiz. Jego znakomity wynik (20,80 proc.) wskazywał, że to głosy jego sympatyków mogą zadecydować o losach prezydentury.
Przed drugą turą Bronisław Komorowski zintensyfikował swoją kampanię. Jedną z jego głównych inicjatyw było zwołanie referendum dotyczącego wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu, stosunku do dotychczasowego sposobu finansowania partii politycznych z budżetu państwa oraz interpretacji zasad prawa podatkowego w razie wątpliwości na korzyść podatnika. Była to próba zdobycia głosów wyborców Pawła Kukiza, który w swoim programie odwoływał się do tych samych postulatów. Zorganizowane przed drugą turą debaty zdaniem komentatorów zakończyły się zwycięstwem kontrkandydata urzędującej głowy państwa. 24 maja 2015 r. uzyskał on 51,55 proc. głosów. Frekwencja wyniosła 55,34 proc.
Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /