
Prof. Witold Kulesza, były Dyrektor Głównej Komisji Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, uważa, że Grzegorz Braun podważył wyrok skazujący komendanta Auschwitz-Birkenau i dlatego powinien odpowiadać za obrazę narodu polskiego z artykułu 133 kodeksu karnego.
PAP: Jest pan współautorem projektu ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej i wprowadził pan do polskiego prawa karalność kłamstwa oświęcimskiego. Czy słowa Grzegorza Brauna „Auschwitz z komorami gazowymi to niestety fake” to kłamstwo oświęcimskie?
Prof. Witold Kulesza: Ta wypowiedź realizuje znamiona przestępstwa kłamstwa oświęcimskiego zawartego w artykule 55 ustawy o IPN. Moim zdaniem mamy tutaj równocześnie do czynienia z innym przestępstwem - opisanym w artykule 133 kodeksu karnego: „Kto publicznie znieważa Naród lub Rzeczpospolitą Polską podlega karze pozbawienia wolności do lat 3”.
PAP: Dlaczego?
W.K.: Słowa te znieważają polski Najwyższy Trybunał Narodowy, który w 1947 roku skazał na karę śmierci komendanta Rudolfa Hössa i 23 członków załogi Auschwitz-Birkenau. Sprawcy zostali skazani na podstawie dekretu z 31 sierpnia 1944 roku, który został zaprojektowany przez Mieczysława Siewierskiego, prokuratora Najwyższego Trybunału Narodowego. To szczególna postać prawnika, gdyż jest on również autorem opisu zbrodni niemieckich, który znalazł się w wydanym w Londynie dekrecie prezydenta RP z 30 marca 1943 roku o odpowiedzialności karnej za zbrodnie wojenne. Ten dekret ma wybitne znaczenie, gdyż za jego sprawą Polska stała się jedynym państwem alianckim, które wydało w tej sprawie akt legislacyjny przed powołaniem 20 października 1943 roku Komisji Narodów Zjednoczonych ds. Zbrodni Wojennych. Komisja wypracowała zasady działania Międzynarodowego Trybunału Wojskowego, przed którym zostały przeprowadzone procesy w Norymberdze. Dlatego wkład Polski do osądzenia ludobójstwa dokonanego w okresie II wojny światowej jest doniosły.
PAP: Czy Rudolf Höss przed Najwyższym Trybunałem Narodowym potwierdził istnienie komór gazowych w Auschwitz-Birkenau?
W.K.: Tak, Rudolf Höss potwierdził istnienie w Auschwitz-Birkenau komór gazowych i krematoriów, w których spopielano zwłoki ofiar zamordowanych cyklonem B. Powiedział, że po zagazowaniu ofiar „można było w ciągu 24 godzin spalić nie więcej niż dwa tysiące osób w każdym krematorium”. Zapewniał: „Ja to kilkakrotnie obserwowałem, ja to stwierdzenie wziąłem przecież za podstawę do planu całego problemu transportowego”. Były komendant Auschwitz-Birkenau ubolewał, że wydajność krematoriów nie była wystarczająca na potrzeby popielenia zwłok wszystkich uśmiercanych każdego dnia w komorach gazowych.
Ruiny komory gazowej i Krematorium III, Auschwitz II-Birkenau Fot. PAP/Jerzy Ochoński
PAP: Jakie byłyby prawne konsekwencje określenia, że komory gazowe to „fake”?
W.K.: Jeżeli ich istnienie zostało potwierdzone przed polskim Najwyższym Trybunałem Narodowym, to twierdzenie, że komory gazowe w Auschwitz to „fake”, musi prowadzić do wniosku, że Najwyższy Trybunał Narodowy skazał sprawców za niepopełnione przestępstwa.
Innymi słowy, musiałoby to prowadzić do wniosku, że na Rudolfie Hössie i 23 członkach załogi Auschwitz-Birkenau popełniono zbrodnię sądową, skazując ich za przestępstwa, których nie mogli popełnić, bo komory gazowe nie istniały.
PAP: Jak należy oceniać proces przed Najwyższym Trybunałem Narodowym?
W.K.: Wyroki przed Najwyższym Trybunałem Narodowym zapadły na podstawie polskiego prawa karnego zgodnego ze standardami międzynarodowymi o przeprowadzeniu uczciwego procesu. Polskie prawo karne ze swoimi rozwiązaniami stanowiło kamień węgielny dla alianckiego porządku prawnego określającego zasady odpowiedzialności karnej za zbrodnie wojenne. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że Najwyższy Trybunał Narodowy był emanacją suwerenności narodu polskiego, na podstawie której osądzono niemieckich nazistowskich sprawców ludobójstwa. Dlatego ten, kto swoją wypowiedzią kwestionuje istnienie komór gazowych, a zatem i zasadności skazania tych, którzy w popełnieniu tej zbrodni uczestniczyli, obraża polski sąd, a co za tym idzie naród polski, który określił zasady odpowiedzialności karnej sprawców zbrodni dokonanych w czasie II wojny światowej w okupowanej Polsce.
Posiedzenie Najwyższego Trybunału Narodowego w sali Muzeum Narodowego w Krakowie, 24 listopada 1947 r. Fot. PAP
PAP: Czy artykuł ustawy IPN o kłamstwie oświęcimskim jest skuteczny?
W.K.: Moim zdaniem przepis o kłamstwie oświęcimskim pełni funkcję prewencyjną. Zapobiega wypowiedziom osób, które kwestionują niemieckie zbrodnie i istnienie komór gazowych w Auschwitz-Birkenau. Nawet jeżeli neonazistowskie poglądy zaprzeczające ludobójstwu dokonanemu w okresie II wojny światowej są kolportowane, to dopóki czynione jest to niepublicznie, prawo karne nie wkracza. Myślę, że przepis spełnił swą rolę, powstrzymując takie osoby od wypowiedzi publicznych.
PAP: Jednak w przypadku Grzegorza Brauna przepis nie spełnił swojego zadania.
W.K.: Zgadzam się, że w stosunku do tego konkretnego sprawcy nie zadziałała funkcja powściągania przed popełnieniem przestępstwa. W tej sytuacji otwarta jest droga do oceny prawnokarnej tej wypowiedzi przez właściwy sąd, a treść wyroku będzie umacniała funkcję prewencyjną ustawy o IPN z jej artykułem 55.
PAP: Czy artykuł 55 ustawy o IPN powinien zostać zmieniony?
W.K.: Dla mnie jako autora projektu tego przepisu jest to trudne pytanie. Starałem się uwzględnić doświadczenia niemieckie i realia polskie.
W okresie, w którym przepis powstawał, panowało przekonanie, że najlepszą formą reakcji na kłamstwo oświęcimskie jest edukacja i powszechna dostępność do prawdy o zbrodniach popełnionych nie tylko w Auschwitz, ale w całej okupowanej Polsce.
Okazało się, że owa dostępność wiedzy o zbrodniach nie powstrzyma tych, którzy im zaprzeczają. Dlatego jestem przekonany, że przepis karny, a prawo karne stanowi środek ostateczny, jest potrzebny i niezbędny w demokratycznym państwie prawnym, choćby po to, by nie kwestionowano wyroków skazujących, które zapadły przed polskimi sądami ferującymi wyroki po II wojnie światowej.
PAP: Czy wyroki zapadały w zgodzie z zasadami państwa prawnego?
W.K.: W Polsce po zakończeniu wojny obok Najwyższego Trybunału Narodowego funkcjonowały sądy specjalne, które zajmowały się osądzeniem szeregowych sprawców zbrodni niemieckich. Z natury rzeczy jestem przeciwnikiem wszelkich sądów specjalnych, ale po przebadaniu ich orzecznictwa mogę stwierdzić, że podstawy prawne owych wyroków i sama procedura mieściły się w formule wymierzania sprawiedliwości w państwie prawnym. Sądy specjalne mogły ferować wyroki śmierci, ale czyniły to wyjątkowo, starając się przyjmować łagodniejszą kwalifikację prawnokarną zarzucanych czynów. Można było wtedy usłyszeć, że sądy kierują się daleko idącą wyrozumiałością, ale dzięki temu te procesy i ich wyroki bronią się do dziś.
PAP: Jaka była geneza powstania artykułu 55 w ustawie o IPN?
W.K.: Gdy w połowie lat 90. uczestniczyłem społecznie w działalności Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, zostałem poproszony o ocenę prawną wypowiedzi niemieckiego neonazisty, który stojąc przed bramą KL Auschwitz z napisem „Arbeit macht frei”, powiedział do kamery nagrywającej go na potrzeby filmu dokumentalnego: „To, co tu widzicie, to Disneyland dla Europy Wschodniej. Ja walczę o prawdę”. Idąc uliczką obozową, komentował: „To jest całkowite, olbrzymie zasraństwo. To, co się tu widzi, to jest po prostu absolutnie nic”. Powiedział również, że „Auschwitz nie był obozem zagłady”. To tylko niektóre z jego wypowiedzi. Niemiecka prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie tych wypowiedzi, bo w 1994 roku do niemieckiego kodeksu karnego wprowadzono paragraf 130 głoszący, że kto pochwala, neguje lub pomniejsza zbrodnie ludobójstwa dokonane w okresie rządów narodowego socjalizmu, ten podlega karze więzienia do lat pięciu lub karze grzywny. Prokuratura niemiecka spodziewała się, że obrona neonazisty będzie chciała dowieść, że czyn oskarżonego nie jest przestępstwem w Polsce, gdzie doszło do jego popełnienia. W tej sprawie zwróciła się do Komisji Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu, której byłem członkiem.
Teren byłego niemieckiego obozu nazistowskiego Auschwitz w Oświęcimiu. Fot. PAP/Leszek Szymański
PAP: Czy taki czyn był przestępstwem na gruncie polskiego prawa?
W.K.: Nie było w polskim prawie karnym przepisu odpowiadającego treściowo paragrafowi 130 niemieckiego kodeksu karnego. Nie taję, że wobec tego zastosowaliśmy wówczas w Komisji rozszerzającą wykładnię przepisu kodeksu karnego, który traktował o znieważeniu pomnika. Artykuł 284 paragraf 2 ówcześnie obowiązującego kodeksu karnego z 1969 roku mówił, że karze podlega ten, kto znieważa pomnik lub inne dzieło wystawione publicznie w celu upamiętnienia zdarzenia historycznego lub uczczenia osoby.
PAP: Na czym polegała wykładania rozszerzająca?
W.K.: Wykładnia rozszerzająca owego przepisu polegała na tym, że Auschwitz nie został wzniesiony ani wystawiony, lecz zachowany w stanie, w jakim się znajdował w czasie wyzwolenia obozu w styczniu 1945 roku, po to, żeby stanowił dowód dokonanego w nim ludobójstwa. Rozszerzająca wykładnia wiodła do tezy, że Auschwitz jest i dowodem ludobójstwa, i stał się w rozumieniu polskiego prawa pomnikiem, a więc to, co powiedział neonazista jest przestępstwem również w Polsce. To zdarzenie doprowadziło mnie do wniosku, że należy wpisać do polskiego prawa karnego odrębne przestępstwo, jakim jest zaprzeczenie zbrodniom ludobójstwa dokonanym przez niemieckich sprawców w okupowanej Polsce.
PAP: Dlaczego nie można było dalej powoływać się na znieważenie pomnika?
W.K.: Dlatego że wypowiedzi kwestionujące ludobójstwo dokonane w tym obozie zagłady nie zawsze miały charakter znieważający, jak w przypadku neonazisty, który powiedział, że „to jest całkowite, olbrzymie zasraństwo”. Były formułowane w postaci relacji z wyników rzekomo naukowych badań. Takim pseudonaukowym badaniem zakończyły się ustalenia Freda Leuchtera, amerykańskiego eksperta od wyroków śmierci wykonywanych w Stanach Zjednoczonych. Otóż Leuchter argumentował, że gdyby zbrodnie miały być dokonane w Auschwitz na podanej przez Polaków liczbie ofiar to, „egzekucje musiałyby trwać do 2006 roku”. Leuchter bowiem ustalił, ile czasu zajmuje uśmiercenie skazańca w amerykańskiej komorze gazowej, w których w ten sposób wykonywano karę śmierci w więzieniach, i pomnożył przez liczbę ofiar Auschwitz. Twierdził też, że „mała pojemność krematoriów w tych obozach pozwoliłaby spopielić tylko niewielką liczbę zwłok w porównaniu z podawaną przez Polaków liczbę ofiar”. W komentarzach niemieckich prawników dotyczących tej kwestii podkreśla się, że raport Leuchtera stał się „ulubionym dowodem na poparcie twierdzenia o naukowo-przyrodniczej niemożliwości masowego zagazowywania ludzi w komorach gazowych w Auschwitz”.
Jedyne zachowane drzwi komory gazowej z niemieckiego obozu Auschwitz II-Birkenau zaprezentowane po raz pierwszy podczas obchodów 67. rocznicy wyzwolenia byłego nazistowskiego obozu zagłady Auschwitz w Oświęcimiu w 2012 r. Fot. PAP/Jacek Bednarczyk
PAP: Czy artykuł 55 był wykorzystywany także w innego rodzaju sytuacjach?
W.K.: Artykuł 55 znajdował zastosowanie również w przypadkach wypowiedzi zawierających sformułowania o polskich obozach koncentracyjnych i polskich obozach zagłady. Ilekroć w prasie zagranicznej pojawiały się tego typu określenia, Główna Komisja, którą kierowałem od 1998 roku, uruchamiała postępowanie na podstawie artykułu 55 ustawy o IPN.
PAP: Co odpowiadały redakcje?
W.K.: Redakcje skonfrontowane z zarzutem odpowiadały, że publikacja została sformułowana „w gorączce pracy redakcyjnej”. Argumentowano, że był to skrót myślowy, a pisząc o polskich obozach koncentracyjnych, miano na myśli miejsce, w którym te obozy funkcjonowały, a nie narodowość sprawców. Innymi słowy, argumentowano, że przestępstwo nie zostało popełnione, dlatego, że ani autorowi tekstu, ani redaktorowi dyżurnemu, który dopuścił do publikacji, nie towarzyszył zamiar publicznego zaprzeczania zbrodniom nazistowskim. Wobec przeprosin w formule „palnęliśmy głupstwo, ale bez zamiaru zaprzeczania faktom” śledztwa przeciwko sprawcom nie były kontynuowane.
Równocześnie chcę podkreślić, że wypowiedź „Auschwitz z komorami gazowymi to niestety fake” stanowi de facto umniejszenie bezprawia frazy „polski obóz zagłady Auschwitz”. Jeśliby bowiem przyjmować, że zbrodni tej w Auschwitz w ogóle nie dokonano, posługiwanie się takim określeniem nie stanowi próby przeniesienia odpowiedzialności za nazistowskie ludobójstwo na Polaków.
Prof. Witold Kulesza podczas konferencji prasowej w IPN w 2005 r. Fot. PAP/Paweł Kula
PAP: Czy Grzegorz Braun może bronić się podobnie jak wspomniane redakcje?
W.K.: Tak, zarówno w niemieckim, jak i polskim prawie kłamstwo o Auschwitz jest przestępstwem umyślnym, zatem wymaga przypisania sprawcy zamiaru popełnienia przestępstwa polegającego na zaprzeczaniu zbrodni nazistowskich popełnionych w Auschwitz. Autor wspomnianej przez pana wypowiedzi może bronić się tak, jak jeden z wcześniej oskarżonych przed niemieckim sądem, mianowicie, że wypowiedział się „w uderzającym zaślepieniu”. Owo zaślepienie sprawiło, że nie można mu było przypisać zamiaru kwestionowania zbrodni ludobójstwa.
Rozmawiał: Igor Rakowski-Kłos
Prof. Witold Kulesza jest prawnikiem, profesorem w Katedrze Prawa Karnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Łódzkiego. Od ukończenia studiów współpracował społecznie z Okręgową Komisją Badania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Łodzi, od 1994 roku jako jej przewodniczący. W latach 1998-2006 był Dyrektorem Głównej Komisji Badania – a następnie – Ścigania Zbrodni Przeciwko Narodowi Polskiemu w Warszawie i jednocześnie Prokuratorem Krajowym – Zastępcą Prokuratora Generalnego, wiceprezesem Instytutu Pamięci Narodowej. Współautor ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej – Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu z dnia 18 grudnia 1998 r., którą wprowadził do polskiego prawa karnego pojęcie i karalność „kłamstwa oświęcimskiego“. (PAP)
irk/ dki/ lm/