80 lat temu, 4 marca 1939 r., rozpoczęto przygotowywanie planu działań na wypadek wojny z III Rzeszą, tzw. planu operacyjnego „Zachód”. Wcześniej spodziewano się wyłącznie uderzenia ze wschodu.
Zwycięstwo nad bolszewikami w 1920 r. miało ten skutek, że marszałek Józef Piłsudski bardzo uwierzył w swój geniusz strategiczny. Nie tylko zresztą on – skuteczne wypromowanie tego faktu sprawiło, że wierzono w niego powszechnie, co dawało mu niemal całkowicie wolną rękę w kwestiach wojskowych. Z tego zaś wynikało to, że nie cenił i nie ufał swojej generalicji, wszystkie więc plany strategiczne musiały być opracowywane z mocy jego decyzji i pod jego kierunkiem. Obsesją Marszałka były zaś nie Niemcy, lecz Rosja i to na niej skupiła się jego uwaga jako Naczelnego Wodza, a że raz już ją pokonał, nabrał przekonania, iż dokona tego w razie potrzeby po raz kolejny. Przekonanie to rosło wraz z wiekiem Piłsudskiego i postępami jego choroby. Kiedy umierał w maju 1935 r., Polska nie posiadała zupełnie żadnych planów obrony przed napaścią zza którejkolwiek granicy.
Kto jest wrogiem?
Po śmierci Piłsudskiego jego następca Edward Śmigły-Rydz zlecił swoim sztabowcom analizę porównawczą polskiej armii na tle europejskim. Wynik był katastrofalny. W fatalnym stanie były lotnictwo i flota, szwankowały łączność i nowoczesne wykształcenie kadry oficerskiej. Piłsudski miał być może intuicję wodza na polu bitwy, ale była to intuicja tkwiąca jeszcze w XVIII stuleciu i wyrosła na studiowaniu strategii Napoleona Bonapartego. Dość wspomnieć, że największą wagę przykładano do działań kawalerii, co nawet wówczas musiało się wydawać romantycznym dziwactwem.
Śmigły-Rydz zdawał sobie z tego sprawę i przystąpił do modernizacji armii z dużym rozmachem. Potencjał był. II Rzeczpospolita nie szczędziła pieniędzy na zbrojenie, a bazy surowcowej i wytwórczej dostarczał zorientowany właśnie na zbrojeniówkę Centralny Okręg Przemysłowy. W Sztabie Głównym opracowano teoretycznie sześciu-, w praktyce dziesięcioletni plan modernizacyjny, w którego wyniku Polska miała osiągnąć europejskie standardy w roku 1946. Trzeba przyznać, że do jego wdrażania przystąpiono z energią. Do wybuchu II wojny światowej całkiem dobrze prezentowała się polska artyleria, skutecznością zaskakiwała broń przeciwpancerna – o jej walorach przekonała choćby późniejsza bitwa pod Mokrą, gdzie zniszczono sześćdziesiąt niemieckich czołgów i tyle samo innego sprzętu ciężkiego wroga. Niestety naszej broni pancernej nie zdołano odpowiednio unowocześnić i rozbudować, podobnie jak lotnictwa.
Już samo to narzucało koncepcję walki defensywnej, opartej na dobrze umocnionych pozycjach. Pozostawało pytanie, przeciwko komu toczyć się będzie ta walka. I w tym miejscu znów pojawił się duch Piłsudskiego. Kolejnym rocznikom oficerów bowiem Marszałek tłumaczył:
„My na dwa fronty wojny prowadzić nie możemy, więc ja was wojny na dwa fronty uczyć nie będę”.
Wychodząc z tego założenia, w 1936 r. Śmigły-Rydz zlecił Sztabowi Głównemu przeprowadzenie kolejnej analizy, tym razem mówiącej, z której strony uderzenie jest bardziej prawdopodobne. Analitycy nie potrafili udzielić precyzyjnej odpowiedzi, dokument nie zawiera jednoznacznych ocen. Wiele wskazuje jednak na to, że Marszałek jeszcze przed wydaniem polecenia sam podjął decyzję. Jak wspominał syn ówczesnego szefa Sztabu Głównego Wacława Stachiewicza, Bogdan Stachiewicz:
„Marszałek Śmigły albo z własnej inicjatywy podawał dyrektywy, albo przedstawiane mu projekty przyjmował, zmieniał lub odrzucał. W dyskusje jednak się nie wdawał”.
Zdaniem Stachiewicza postawa Śmigłego-Rydza była ogólnie pełna sprzeczności. Z jednej strony przywrócił on rangę Sztabowi Głównemu, z drugiej wstrzymywał się przed jego rozbudowaniem, co odbijało się niekorzystnie na siłach planistycznych. Trochę tak, jakby wychowany w cieniu Piłsudskiego koniecznie chciał nadać sobie porównywalny z nim prestiż – ambicjonalnie obawiał się pojawienia się silniejszych osobowości. Jak było w przypadku wyboru bardziej prawdopodobnego wroga, nie mamy stuprocentowej pewności. Wiadomo jednak, że podjął decyzję, iż przede wszystkim należy obawiać się Rosjan, i zlecił przygotowanie planu operacyjnego „Wschód”. W ciągu trzech lat wykonano ogromną pracę i 4 lutego 1939 r. Polska była w zasadzie gotowa na przyjęcie pierwszego uderzenia ze wschodu. Powstały umocnienia, zbudowano magazyny, ustalono pozycje konkretnych jednostek, trasy ich przemarszów, wdrożono zabezpieczenia logistyczne.
Na granicy zachodniej nie wykonano zaś zupełnie żadnych działań, choć groźba konfliktu nadchodząca z tamtej strony wydawała się nieunikniona co najmniej od 1938 r., a co światlejsze umysły dostrzegały ją już kilka lat wcześniej. Marszałek Sejmu Kazimierz Świtalski przytaczał swoją rozmowę ze schorowanym już mocno Piłsudskim, który miał ocenić, że okres przyjaznych stosunków z III Rzeszą nie potrwa dłużej niż cztery lata. A mówił to w roku 1934.
Spóźnione przygotowania
Nie wiadomo, dlaczego zwlekano. W październiku 1938 r. Joachim von Ribbentrop przekazał polskiemu ambasadorowi w Berlinie propozycję uznania zachodniej granicy i nawiązania korzystnych dla obu stron stosunków gospodarczych w zamian za zrzeczenie się praw do Wolnego Miasta Gdańska i zgodę na budowę eksterytorialnej autostrady przez Pomorze. Szef polskiego MSZ Józef Beck nakazał utrzymanie tej propozycji w tajemnicy i przez kilka kolejnych miesięcy prowadził z Berlinem dyplomatyczną grę, z której jednak nie mogło nic wyjść, i istotnie nie wyszło. W styczniu 1939 r. Adolf Hitler postawił sprawy jasno – albo Polska zgodzi się na wcześniejsze warunki i przystąpi do sojuszu przeciwko Rosji w zamian za określone (i dość hojne) gratyfikacje terytorialne na wschodzie i południu, albo wszystkie dotychczasowe układy stracą znaczenie.
Tym razem Beck nie miał wyjścia i drogą służbową przekazał te warunki prezydentowi Ignacemu Mościckiemu i Śmigłemu-Rydzowi, zaznaczając, że groźba wojny jest bardzo realna. Mimo to znów zwlekano. Decyzję o podjęciu prac nad planem operacyjnym „Zachód” wydano dopiero 4 marca, w dodatku prace te już na starcie spowolniono, postanawiając zachować Sztab Główny w jego pokojowej, nie zaś wojennej strukturze. Co więcej, kiedy już plan „Zachód” formalnie powstawał, nie mógł być precyzyjny, co wynikało z chaosu informacyjnego. Śmigły-Rydz usiłował pociągać za wszystkie sznurki jednocześnie, nie zwracając uwagi na strukturę dowodzenia armią. Bogdan Stachiewicz zwracał np. uwagę, że praktycznie nie istniał bezpośredni kontakt między Sztabem Głównym a dowództwem poszczególnych armii i z tego powodu sztabowcy często nie wiedzieli, gdzie konkretnie powstają fortyfikacje i jakie są lokalne plany operacyjne. Ta wiedza przekazywana była bezpośrednio Śmigłemu-Rydzowi i tylko od niego zależało, czy przekaże ją dalej Sztabowi. Gen. Wacław Stachiewicz usiłował podobno dowiadywać się tych szczegółów na własną rękę. Jak wspominał Bogdan Stachiewicz:
„Śmigły w bardzo taktowny sposób zwrócił uwagę gen. Stachiewiczowi, że w sprawach operacyjnych z inspektorami [dowódcami – przyp. red.] rozmawia tylko on. To zupełne odseparowanie Sztabu Głównego od prac nad koncepcją planów operacyjnych i brak jakiejkolwiek wymiany myśli czy poglądów na te sprawy stwarzały duże trudności generałowi”.
Licząc na sprzymierzeńców
Mimo tych problemów plan „Zachód” powstawał, i to bardzo intensywnie. Generałowie Tadeusz Kutrzeba, Juliusz Rómmel, Władysław Bortnowski i Leon Berbecki pracowali bez przerwy, a zadanie mieli dodatkowo utrudnione, gdyż sytuacja była dynamiczna. 15 marca Niemcy zajęli Czechosłowację, na północy zaś 23 marca niemiecka flota na Bałtyku zajęła Kłajpedę – pętla wyraźnie się zaciskała. Z tego powodu koncepcja obrony zmieniała się. Początkowo założono, że niemieckie uderzenie nadejdzie z Prus Wschodnich i posuwać się będzie w kierunku Warszawy. Jednak po zajęciu przez Niemcy Sudetów za bardziej prawdopodobne uznano uderzenie ze Śląska.
Od początku zakładano, że w momencie wybuchu wojny potencjał wojskowy Niemiec będzie trzykrotnie większy niż Polski, siły niemieckie rzucone do ataku zaś co najmniej dwukrotnie większe. Cała koncepcja obrony opierała się więc na sojuszu z Wielką Brytanią i Francją, które miały uderzyć na zachodnią granicę III Rzeszy, odciążając w ten sposób polską obronę. Jeśli chodzi o konkretne działania polskiej armii, to z najeźdźcą bitwy graniczne miały stoczyć przebywające w tym rejonie jednostki, w wypadku zaś przegranej – co z góry założono – miało nastąpić przegrupowanie na linię Wisły, Sanu i Narwi, gdzie stacjonować miały główne siły, a rzeki miały być naturalną linią obrony. Prof. Paweł Wieczorkiewicz zwracał niegdyś uwagę, iż liczono tak naprawdę na to, że Niemcy zadowolą się okupacją zachodnich terytoriów, resztę zaś kraju da się uratować dzięki mediacji sprzymierzonych mocarstw.
„Koncepcja ta przewidywała stoczenie bitwy obronnej na głównej linii oporu, biegnącej w pobliżu granic z Niemcami i Słowacją, przy czym oparciem miały być na północnym wschodzie i północy rzeki Biebrza, Narew, Bug oraz Wisła do ujścia Brdy, dalej linia Chojnice–Bydgoszcz, na zachodzie od Żnina linia Noteci i Warty do Śląska, Żywca i Karpat” – precyzowali w jednej z książek na ten temat Czesław Brzoza i Andrzej Leon Sowa.
Plan ten przedstawiono 22 marca, a już następnego dnia dowódcy otrzymali konkretne rozkazy. Samodzielna Grupa Operacyjna „Narew” dowodzona przez gen. Czesława Młot-Fijałkowskiego miała walczyć na Podlasiu, Armia „Pomorze” lub „Toruń” pod dowództwem gen. Władysława Bortnowskiego miała bronić Pomorza, Armia „Modlin” gen. Emila Krukowicza-Przedrzymirskiego osłaniać Warszawę od północy, Armia „Poznań” gen. Tadeusza Kutrzeby walczyć o Wielkopolskę, a Armia „Łódź” gen. Juliusza Rómmla osłaniać kierunki operacyjne ze Śląska na Łódź i Warszawę. W odwodzie miała pozostawać Armia „Kraków” gen. Antoniego Szyllinga.
Rzecz ciekawa, nie było najmniejszej możliwości zweryfikowania tych planów, gdyż założenia niemieckiego natarcia nie zostały jeszcze w tamtym momencie opracowane. Choć 4 marca 1939 r. wydaje się bardzo późnym terminem rozpoczęcia prac nad zabezpieczeniem od strony Niemiec, to warto pamiętać, że plan niemieckiej agresji zaczął powstawać dopiero 11 kwietnia, a więc dwa tygodnie od momentu, kiedy strona polska wydała już stosowne rozkazy swoim dowódcom. Paradoksalnie stawiało to Rzeszę w znacznie lepszej sytuacji. Posiadała nie tylko wielokrotnie większe siły, znała datę i godzinę, ale też dzięki działaniu wywiadu teoretycznie mogła poznać polskie plany obronne.
Na podstawie:
C. Brzoza, A. L. Sowa, „Historia Polski 1918–1945, Kraków 2009
B. Stachiewicz, „Gen. Wacław Stachiewicz. Wspomnienie”, Warszawa 2005
T. Kmiecik, „Sztab Generalny Wojska Polskiego 1918–1939”, Warszawa 2012
A. Garlicki, „Józef Piłsudski”, Kraków 2008
jiw / skp/