Stanisław August Poniatowski miał trzy pogrzeby. Pierwszy i ostatni były iście królewskie, ale środkowy odbył się w całkowitej tajemnicy. 80 lat temu, 14 lipca 1938 r., prochy ostatniego króla Rzeczypospolitej Obojga Narodów złożono w kościółku w Wołczynie.
Ostatni król Polski zmarł 12 lutego 1798 r. w Petersburgu. Car Paweł I podejrzewając, że Poniatowski mógł być jego biologicznym ojcem, wyprawił mu iście królewski pogrzeb. W kaplicy żałobnej wystawiono doczesne szczątki w mundurze oficerskim, oficerowie też pełnili przy zwłokach wartę, był honorowy salut, a trumnę na miejsce pochówku odprowadzał sam car, jadący konno na czele żałobnego orszaku między ustawionymi po obu stronach drogi szpalerami żołnierzy oddzielającymi kondukt od zgromadzonego tłumu.
Było to 5 marca 1798 r., a ciało Poniatowskiego złożono w kościele katolickim pod wezwaniem św. Katarzyny. Po raz pierwszy grobowiec otwarto pół wieku później, słusznie podejrzewając, że mógł on ulec zniszczeniu, kilkakrotnie zalewany wodą Newy. Ciało króla podobno całkiem dosłownie przez ten czas obróciło się w proch. To, co pozostało, złożono do dwóch urn – osobno złożono kości i osobno to, co, jak sądzono, jest pozostałością serca.
Kilkadziesiąt lat później, w 1938 r., grobowiec został otwarty ponownie. Tym razem nie tyle w trosce o szczątki monarchy, ile z powodów praktycznych. Bolszewicy planowali rozbiórkę kościoła i przy tej okazji zdobyli się na zaskakujący gest – postanowili zwrócić prochy Stanisława Augusta Polakom. Kłopot w tym, że Polacy nie bardzo ich chcieli.
Niechciany monarcha
W najwyższych kręgach sanacyjnych władz Ignacy Mościcki, Felicjan Sławoj Składkowski, Józef Beck i Edward Rydz-Śmigły zdecydowali, że ten akurat monarcha nie powinien spocząć na Wawelu. Przede wszystkim dlatego, że od trzech zaledwie lat leżał tam Józef Piłsudski. Ale też z powodu samej postaci Stanisława Augusta – monarchy ocenianego w tych kręgach jednoznacznie źle. Nie wyglądał również dobrze pod względem propagandowym sam gest – zwracania przez bolszewików Polakom ich króla, niechcianego w Petersburgu. Z tych samych powodów nie wyrażono zgody na pochówek króla w Warszawie.
Z drugiej jednak strony jakaś decyzja była konieczna – nie można było pozwolić, by koronowany król Polski został przez bolszewików po prostu sprofanowany. Sprawę zdecydowano się przekazać urzędnikowi Ministerstwa Spraw Zagranicznych, Stefanowi Zbiełło, który zdecydował, że Poniatowski spocznie w kościele św. Trójcy, w swoim rodzinnym majątku Wołczynie (dziś na terenie Białorusi).
Sprawę z przyczyn wizerunkowych postanowiono utrzymać w tajemnicy. 14 lipca 1938 r. trumnę oraz urny z prochami zawieziono do Wołczyna niezabezpieczonym w żaden sposób pociągiem. Na miejscu urny umieszczono w krypcie kościoła, zabezpieczono ją kratą i opieczętowano. Podczas drugiego pogrzebu króla obecni byli jedynie Zbiełło, kilku policjantów, przedstawiciele lokalnych władz i miejscowy proboszcz. Nie była to w żadnym stopniu uroczystość. Nie odbyła się ceremonia. Nie było modlitwy za duszę zmarłego. Jego prochy po prostu umieszczono w krypcie i o całej sprawie postanowiono zapomnieć.
Być może udałoby się ten zupełnie niekrólewski pogrzeb ukryć, gdyby nie sami Rosjanie, którzy po prostu poinformowali o zwrocie prochów monarchy. Po tym fakcie zaczęła się rozpętywać informacyjna burza. Dziennikarze przyjeżdżali do Wołczyna, przeprowadzali śledztwa, ale afera wybuchnąć nie zdążyła, ponieważ wcześniej zdążyła wybuchnąć II wojna światowa.
Tylko ślady
W czasie wojny Wołczyn kilkakrotnie zmieniał okupanta, ale szczątki Stanisława Augusta spoczywały najprawdopodobniej w krypcie kościoła nie niepokojone ani przez Niemców, ani przez Rosjan. Zniszczeniu uległa tylko królewska trumna, która nie zmieściła się w krypcie i pozostawała ustawiona w jednej z naw.
Po zakończeniu całej sprawy nikt nie zainteresował się sprowadzeniem prochów, choć wspominano o tym parokrotnie, m.in. podczas obchodów tysiąclecia Chrztu Polski w roku 1966 r. i u progu epoki Władysława Gomułki. Choć dyskusja o ostatnim królu wkroczyła już na zupełnie inny etap i postrzegany był on teraz jako monarcha kontrowersyjny, lecz nie jednoznacznie zły, komunistycznym władzom także nie był propagandowo na rękę. Dyskwalifikował go choćby fakt bycia kochankiem carycy Katarzyny. Nie wiadomo właściwie, dlaczego urny z jego prochami zdecydowano się sprowadzić do kraju dopiero w roku 1988.
Sprawa od początku budziła spore wątpliwości. Co prawda komisja polskich badaczy pod kierownictwem prof. Aleksandra Gieysztora z całą pewnością stwierdziła, że w Wołczynie znajdują się szczątki Stanisława Augusta, ale prawdą jest, że kiedy pod koniec lat 80. eksperci przyjechali do Wołczyna, kościół od ponad trzydziestu lat był zdesakralizowany i mieścił się w nim magazyn nawozów. Jedynym, co potwierdzało królewskość znaleziska, były znaleziony fragment złoconej korony, szpady i srebrne galony. To jednak zaświadczało tylko o tym, że leżał tam ktoś znaczący.
Tym, co niepokoi szczególnie, jest nieodnalezienie samych urn. Być może w którymś momencie zostały skradzione. Być może zabrał je z sobą proboszcz, gdy wyjeżdżał z Wołczyna. Odpowiedzi nie da się już znaleźć. Tym, co ostatecznie w 1995 r. pochowano uroczyście w warszawskiej katedrze św. Jana, są pozostałości wspomnianego wyposażenia grobu, a także ziemia zebrana w miejscu pochówku w Wołczynie.
wlo / skp /