Sto lat po tym, gdy Niemcy stracili swoje kolonie w Afryce, Afrykanie domagają się od Berlina odszkodowań za zbrodnie, jakich padli ofiarą.
W zeszłym tygodniu minister obrony Tanzanii Hussein Mwinyi oznajmił w parlamencie, że jego rząd będzie się domagał odszkodowań za zbrodnie, jakich Niemcy dopuścili się w tym kraju, gdy w latach 1890-1919 władali nim jako mocarstwo kolonialne. Lądowa część Tanzanii nosiła wtedy nazwę Tanganiki (Tanzanią stała się dopiero w 1964 r., gdy niepodległa od 1961 r. Tanganika zjednoczyła się z niepodległym od 1963 r. Zanzibarem) i po podziale Afryki między europejskie mocarstwa w XIX wieku i kongresie berlińskim (1884 r.) przypadła Niemcom wraz z dzisiejszymi Rwandą i Burundi jako Niemiecka Afryka Wschodnia. Innymi zdobyczami cesarskich Niemiec w Afryce były dzisiejsze Namibia, Togo i część Kamerunu. Niemcy straciły swoje posiadłości na Czarnym Lądzie po I wojnie światowej, gdy ich kolonie zostały przejęte przez Ligę Narodów i przekazane Wielkiej Brytanii, Francji, Belgii i Unii Południowoafrykańskiej, poprzedniczce RPA.
Zapowiadając roszczenia wobec Niemiec, tanzański minister Mwinyi przypomniał, że w ciągu trzech dekad niemieckiego panowania nad Tanganiką w wyniku krwawych operacji pacyfikacyjnych, tłumiących zbrojne powstania, prześladowań, tortur, chorób i głodu zginęło kilkadziesiąt tysięcy Afrykanów. Występując o odszkodowania za przeszłe zbrodnie, rząd Tanzanii chce wziąć przykład z sąsiedniej Kenii, która w 2013 r. wymusiła na Wielkiej Brytanii wypłatę odszkodowań za tortury i więzienie dla weteranów antykolonialnego powstania Mau Mau z lat 50. Każdy z ok. 5 tys. byłych partyzantów otrzymał od londyńskich władz po ok, 2,5 tys. funtów odszkodowania. Podając Niemcy do sądu, Tanzania wzoruje się też na Namibii, która od lat domaga się od Berlina odszkodowań za pogrom ludów Herero i Nama, uznawany za pierwsze ludobójstwo XX wieku.
Dzisiejsza Namibia jako Afryka Południowo-Zachodnia była najcenniejszą z niemieckich kolonii i jedyną, na której Berlin prowadził akcję osadnictwa. I właśnie pojawienie się niemieckich osadników, którzy odbierali tubylczym pasterzom i rolnikom ziemię, wywołało zbrojne powstanie, które w 1904 r. wzniecili pasterze Herero. Rok później do rebelii przyłączyli się Namowie.
Powstańcy zabili ponad stu niemieckich osadników. W odwecie niemieckie wojska, dowodzone przez przysłanego specjalnie z Berlina gen. Lothara von Trothę, w ciągu następnych czterech lat stłumiły krwawo rebelię, dokonując faktycznej zagłady ludów Herero i Nama. Stosując taktykę spalonej ziemi, niemieckie wojska mordowały wioski Herero i Namów, niszczyły ich pola i pastwiska, truły studnie, wypędzały uciekinierów na pustynię Kalahari, a pojmanych do niewoli osadzały w obozach koncentracyjnych, w których jeńcy byli mordowani, torturowani, gwałceni, przymuszani do niewolniczej pracy. W rezultacie w pięć lat zginęło ponad 100 tys. Ludzi – trzy czwarte wszystkich Herero (ich liczebność szacowano na ok. 100 tys.) i połowa Namów.
W 1990 r. po trwającej ćwierć wieku wojnie wyzwoleńczej przeciwko apartheidowskiej RPA Nambia zdobyła niepodległość, a władzę w kraju przejęła dawna lewicowa partyzantka SWAPO (Organizacja Ludu Afryki Południowo-Zachodniej). Zdominowana przez Ovambów, stanowiących ponad jedną trzecią liczącej ok. 2,5 mln ludności Namibii (Herero stanowią 10 proc. ludności, a Namowie są zaledwie garstką), przez wiele lat nie upominała się o odszkodowania od Niemców za krzywdy Herero i Namów. Przywódcy SWAPO byli zazdrośni o tytuł jedynych bojowników o wolność, a dodatkowo dbali o przyjaźń z Niemcami, będącymi największym inwestorem, partnerem handlowym i darczyńcą. O odszkodowaniach i zbrodniach, mających znamiona ludobójstwa, nie chcieli też przez długie lata rozmawiać przedstawiciele niemieckich rządów. Przyznając się do odpowiedzialności za krzywdy i cierpienia Herero i Namów, twierdzili jednocześnie, że ponieważ prawo nie może działać wstecz, konwencje ONZ z 1948 r. w sprawie ludobójstwa nie mają zastosowania w przypadku Namibii. Niemcy odmawiali też rozmów o odszkodowaniach i wykluczali płacenie ich potomkom ofiar, natomiast chętnie i szczodrze łożyli na pomoc i programy rozwojowe dla Namibii – zwłaszcza na infrastrukturę, energetykę i edukację.
Ta forma zadośćuczynienia za dawne krzywdy nie odpowiada jednak przywódcom Herero i Namów. Twierdzą, że niemieckie pieniądze, płacone rządowi Namibii, są przezeń zawłaszczane, a nierzadko marnowane i tylko niewielka ich część trafia do Herero i Namów. Ich przywódcy domagają się, żeby dopuścić ich na równych prawach do rozmów w sprawie odszkodowań, toczonych od kilku lat między Berlinem i Windhoekiem.
Rozmowy między Niemcami i Namibią w tej sprawie rozpoczęły się w zeszłym roku. W tym roku Berlin ma wystąpić z oficjalnymi przeprosinami za ludobójstwo (w 2015 r. Berlin uznał tę zbrodnię) i ustalić w namibijskim rządem sposób, w jakim ma wypłacić mu odszkodowania. Nie mogąc doprosić się zgody na bezpośredni udział w rozmowach, na początku stycznia przywódcy Herero i Namów wystąpili przeciwko Niemcom z pozwem do nowojorskiego sądu, w którym przed nimi sprawiedliwości dochodzili m.in. potomkowie ofiar Holokaustu i apartheidu w Południowej Afryce.
Przebiegowi negocjacji między Namibią i Niemcami oraz dalszym losom pozwu złożonego w Nowym Jorku przeciwko Niemcom przez przywódców Herero i Namów przyglądają się nie tylko władze Tanzanii, ale także rządy innych dawnych metropolii, które nie rozliczyły się z kolonialną przeszłością. O odszkodowania wobec Francji może wystąpić choćby Algieria, a Kongo może domagać się reparacji od Belgii. Belgia nie tylko nie zapłaciła Kongu odszkodowań za zbrodnie, w wyniku których zginęło około 10 mln ludzi, ale nigdy się nawet do nich nie przyznała.
Wojciech Jagielski (PAP)
wjg/ mc/