Prezydent Bronisław Komorowski odznaczył we wtorek ambasadora USA w Polsce Stephena D. Mulla Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. "Dziękujemy za zasługi dla przyjaźni polsko-amerykańskiej, z całego okresu służby w Polsce" - podkreślił prezydent.
Mull, który kończy swoją misję w Polsce, został uhonorowany za "za wybitne zasługi w rozwijaniu polsko-amerykańskich przyjaznych stosunków i współpracy oraz "za zaangażowanie w działalność na rzecz bezpieczeństwa międzynarodowego".
Jak mówił prezydent, odznaczenie ma być podziękowaniem za "za wszystkie zasługi dla przyjaźni polsko-amerykańskiej, z całego okresu służby dla USA w Polsce". Służba ta - kontynuował Komorowski - "przyczyniała się do umacniania przyjaźni, zbudowanej na wspólnym podejściu do kwestii wolności".
"Serdecznie dziękuję w imieniu całej Polski za służbę Stanom Zjednoczonym w moim kraju" - powiedział prezydent. Były to działania - zaznaczył - na rzecz umacniania wolności na świecie i w Polsce, a także umacniania bezpieczeństwa naszego regionu i "wzmacnianie siły związków wewnętrznych całego świata zachodniego".
Komorowski zapewnił, że odznaczenie dla Mulla wręczył w imieniu całej Polski.
Amerykański ambasador zwrócił uwagę, że 29 lat temu polskie władze komunistyczne oskarżyły go o kierowanie siatką szpiegów NATO i prowadzenie wrogiej działalności. "Po tych oskarżeniach w 1986 roku wraz z żoną ze smutkiem przygotowywaliśmy się do opuszczenia Polski, sądząc, że będzie to nasz pierwszy i ostatni pobyt tutaj" - podkreślił. "Gdyby ktoś wtedy powiedział, że dzisiaj będziemy stali w Belwederze przed demokratycznie wybranym prezydentem Polski, odbierając to prestiżowe odznaczenie, w pomieszczeniu pełnym agentów NATO, nigdy bym w to nie uwierzył" - mówił Mull.
"To jest prawdziwy cud w moim życiu, którym jestem głęboko wzruszony" - zapewnił Mull. Jak dodał, kiedyś myślał, że Polska to kraj pełen cudów, taki jak zjednoczenie Polski po rozbiorach, wybór Karola Wojtyły na papieża, czy "cud elektryka, który obalił komunizm". "Po spędzeniu w Polsce 1/4 mojego dorosłego życia wiem, że nie są to cuda. Wydarzenia te są naturalnym rezultatem niebywale ciężkiej pracy, ogromnego poświęcenia, pasji, wytrwałości oraz odwagi Polaków" - powiedział.
Jak mówił, dla niego i jego żony jest "życiowym przywilejem, że przyszło im reprezentować USA w Polsce". "W tym niezwykłym miejscu rozpoczęliśmy nasze małżeństwo, tutaj zostaliśmy rodzicami naszego syna" - zaznaczył.
Ambasador USA podziękował prezydentowi Komorowskiemu za "przywództwo, polityczną dojrzałość i niesłabnącą przyjaźń z USA". Przedstawicielom polskich władz i biznesu dziękował za współpracę m.in. na rzecz bezpieczeństwa, na rzecz wzmocnienia więzi gospodarczych i za koordynację dyplomatyczną.
Stephen Mull pełni funkcję ambasadora USA w Polsce od listopada 2012 r. To 27. z rzędu ambasador USA akredytowany w Polsce od roku 1919. Na początku czerwca br. poinformowano, że Mulla na stanowisku ambasadora USA zastąpi mianowany przez prezydenta Baracka Obamę Paul Wayne Jones.
Mull w przeszłości dwukrotnie już pełnił służbę dyplomatyczną w Warszawie - w połowie lat 80., a następnie w połowie lat 90. Do służby dyplomatycznej wstąpił w marcu 1982 roku.
W jednym ze swoich wystąpień przed objęciem funkcji ambasadora w Warszawie Mull podkreślał, że Polska zajmuje ważne miejsce w życiu jego i żony. "Właśnie tam spędziliśmy pierwsze lata małżeństwa w latach osiemdziesiątych i tam też, w 1995 roku, zostaliśmy rodzicami naszego syna Ryana, z którego jesteśmy tak bardzo dumni" - wspominał.
Mull podkreślał, że przez 23 lata po odzyskaniu niepodległości Polska wielekroć udowodniła, iż jest niezłomnym sprzymierzeńcem USA. "Stoi z nami ramię w ramię na pierwszej linii od Iraku po Afganistan, niesie światło demokracji do najmroczniejszych zakątków świata, które nie wywalczyły sobie jeszcze wolności, sama też zgłosiła jako jeden z pierwszych krajów gotowość do wsparcia NATO w obronie przed pociskami balistycznymi" - mówił Mull.(PAP)
ajg/ mow/