Kim jestem? Posiadam trzy różne imiona i cztery nazwiska. Dokładnej daty urodzenia nie znam. Prawdopodobnie latem, bo inaczej bym nie przeżyła - mówiła podczas obchodów 73. rocznicy wyzwolenia byłego niemieckiego obozu Auschwitz była więźniarka Maria Hoerl.
Kobieta pochodzi z Białorusi. Urodziła się w 1942 r. „Matka z pięciorgiem dzieci. Ojciec w partyzantce. Niemcy - według relacji matki - chcieli ją zmusić do kontaktu z ojcem. Ponieważ tego nie uczyniła, kazali jej wykopać grób dla niej i dzieci. Nie doszło do tego. Musiała z dziećmi żyć w ziemiance w lesie. Opowiadała, że na własnym ciele suszyła pieluchy. W zimie ją złapali i dostaliśmy się do obozu w Witebsku” – wspominała w sobotę.
Latem 1943 r. matkę z dziećmi Niemcy deportowali do obozu na Majdanku. Tu zostali rozdzieleni. Siostrę Walentynę i brata Kolę przewieziono do Łodzi. „Matka z Rają, Wołodią i mną - Galiną Bałuchową, pozostałyśmy w obozie do wiosny 1944 r. 15 kwietnia wysłano nas transportem do Oświęcimia. Brat dostał się do Monowitz. Matka, siostra i ja dostałyśmy numery wytatuowane na ręce” – mówiła Maria Hoerl.
Matkę widziała jeszcze 19 stycznia 1945 r. „Mogła nas widzieć tylko raz w tygodniu przez pół godziny. Potem została wysłana do Ravensbrueck. Stamtąd wróciła na Białoruś. (…) Było dla niej niemożliwe rozpocząć poszukiwania. Sytuacja zdrowotna, brak mieszkania, ciężar przeżyć w lagrze i po powrocie do kraju, wiadomość o śmierci męża, który zginął 4 kwietnia 1944 r.” – wspominała.
Mała Gala z obozu Auschwitz trafiła do sierocińca. Początkowo nie zdawała sobie sprawy z tego, kim jest. Prawdę poznała znacznie później. Sierociniec wspominała dobrze. Było ciepło i nie brakowało jedzenia. „Przypominam sobie osoby, które robiły nam zdjęcia numeru na ręce. Przypominam sobie też nasz chrzest w kościele organizowany przez siostry zakonne. Wówczas otrzymałam imię i nazwisko: Halina Zalewska” – powiedziała.
W 1947 r. została zabrana z sierocińca, a dziewięć lat później adoptowana przez rodzinę Dąbków z Krakowa. „Zmienili moje imię i nazwisko. Zostałam Marią Dąbek, urodzoną w Oświęcimiu” – dodała.
W 1960 r. usłyszała w radiu, że kobieta poszukuje swoich dzieci. Usłyszała swój obozowy numer. Powiedziała o tym swej polskiej babci. „Prosiłam, by zachowała to dla siebie, ale zrobiła inaczej. I tak się zaczęło. Mieć dwie matki nie jest łatwo” – wspominała.
Do Gali-Haliny-Marii po latach przyjechał brat Wołodia. Spotkali się w Krakowie. Nieco później jej przybrana polska mama zdecydowała się na wyjazd z dziewczynką do Witebska. „Na dworcu zdziwiona byłam tłumem ludzi. (…) Nie przypuszczałam, że oni wszyscy chcą nas przywitać. Wszystkie oczy skierowane na mnie. Jak ona zareaguje? Dwie Matki. Dobrze, że przynajmniej języki, które znam. Spojrzenia mówiły mi wszystko! Niestety, nie zostałam tam. Wróciłam do Polski” – powiedziała.
Po ukończeniu studiów kobieta wyjechała do Wiednia. Współpracowała z Caritasem. Poznała Josefa Hoerla, wyszła za mąż i pozostała w Austrii. „Odebrano mi obywatelstwo polskie, ale otrzymałam austriackie. Bez problemów mogłam jechać do Polski. (…) Z końcem lat 60. zmarła matka z Białorusi. W 2005 r. zmarł starszy brat, potem siostra. Pozostał tylko brat, ale ze względu na stan zdrowia nie mógł dziś przyjechać” – zakończyła opowieść. (PAP)
autor: Marek Szafrański
szf/ jbp/