Pierwszy raz zobaczyłem Tadeusza Mazowieckiego w listopadzie 1977 r. na pamiętnej sesji „Chrześcijanie wobec praw człowieka”. Sala Klubu Inteligencji Katolickiej była wypełniona po brzegi. Można było rozpoznać twarze wielu postaci opozycji, kilkudziesięciu członków i współpracowników KOR oraz pisarzy i naukowców, którzy kilka tygodni potem stworzą Towarzystwo Kursów Naukowych.
Mazowiecki wygłosił pierwszego dnia tytułowy referat „Chrześcijaństwo a prawa człowieka”, ale chyba jeszcze większym rezonansem odbiło się jego wystąpienie w zamykającej obrady „dyskusji «okrągłego stołu»”.
Jest taki naród!
Mazowiecki odniósł się do rozpoczętego procesu rewindykacji praw obywatelskich, a więc mówił o tych, którzy od kilkunastu miesięcy rozwijali jawną działalność opozycyjną, walcząc o uwolnienie represjonowanych po Czerwcu 1976 robotników, a po wygranej batalii rozpoczynali aktywność jeszcze szerzej zakrojoną. Mówił, że chrześcijanin nie może „tam gdzie wolność i godność ludzka jest uciskana i gdzie toczy się walka o prawa człowieka, pozwalać sobie na gest Piłata”. Podkreślał znaczenie tworzenia infrastruktury dla obrony praw. Tworzy taką infrastrukturę Kościół.
"Tworzą ją od lat pisma i środowiska, takie jak nasze. Tworzą ją środowiska i indywidualni ludzie w nauce, w kulturze, tam wszędzie, gdzie jest to działanie autentyczne, prawdziwe, jeśli nawet cenzurowane i nie całkiem wolne zewnętrznie, to poczęte z wewnętrznej wolności i pozostające jej wyrazem. Takie działanie tworzy infrastrukturę".
Tadeusz Mazowiecki jako jeden z przywódców ruchu „Solidarności”, a od września 1989 r. pierwszy niekomunistyczny premier rządu tworzącego zręby demokratycznego państwa, był jednym z głównych współtwórców tej drogi przemian i słusznie uznawany jest za jednego z ojców Trzeciej Rzeczypospolitej.
Mówił dalej, że przeciw prawu niesłusznemu "trzeba walczyć, trzeba je zmieniać. Ale istnieje także problem […] czy prawo jest prawem, czy przywilejem udzielanym lub nieudzielanym obywatelowi. Wychowanie społeczne, kultura polityczna jest odzyskiwaniem poczucia praw. […] I wiemy, że rewindykacja tych praw nie dokona się prosto, bezkonfliktowo i łatwo. […] +Jest taka partia!+ – wykrzyknął Lenin, kiedy pytano, kto ma program realizacji rewolucji w Rosji. I od tego czasu rządzące partie komunistyczne powołują się na to zdanie, z którego wywiodły zasadę, że istnieje tylko jeden program, jedna oficjalna myśl, ba – jedna oficjalna wersja troski o to, co jest dobre dla społeczeństwa, narodu, państwa. Otóż chciałoby się powiedzieć – bez żadnej złośliwości ani ironii – jest taki naród, który nie oczekuje i nie żąda rzeczy niemożliwych, który – posądzany o niepohamowany romantyzm – w ciągu tych 30 lat dowodził w ciężkich i dramatycznych chwilach, że wie, gdzie w istniejących warunkach jest granica możliwego i niemożliwego. A posądzany o skłonność do jałowego anarchizmu, zwierał się i zawierzał – wbrew zawodom – każdej lepszej szansie. […] Jest ten naród; temu narodowi potrzeba nowego otwarcia, potrzeba oddechu, potrzeba rzeczywistego traktowania go jako podmiotu praw, jako podmiotu współodpowiedzialności za jego losy, za wspólne losy kraju".
Dreszcze szły po plecach, gdy słuchało się tych słów. Wypowiadanych niskim, ciepłym, ale dobitnym głosem. I gdy Mazowiecki kończył przywołaniem słów Zbigniewa Herberta: „Wstań i idź prosto. Czuj się wolny!”.
Tak w legalnym życiu publicznym nikt nie mówił. Za oknem panowała gierkowska stabilizacja, poczucie braku alternatywy dla tego co jest – i tylko garstka opozycjonistów je naruszała. Ale oni byli poza legalnością, do dyskusji pozostawały im prywatne mieszkania, narady we własnym kręgu. Tylko sala KIK przy Kopernika 34 mogła być miejscem spotkania. I tylko tam mogły paść takie słowa.
Po właściwej stronie
Mazowiecki od dawna był postacią znaną publicznie, miał za sobą wówczas dwadzieścia lat kierowania redakcją „Więzi”, miał zakończony siedem lat wcześniej dziesięcioletni okres zasiadania w Sejmie PRL. Dla mojego pokolenia była to wówczas odległa historia, której szczegółów nikt nie znał. Niektórzy pamiętali jednak, że w marcu 1968 r. był jednym z pięciu posłów Koła Znak, którzy wystąpili w obronie bitych i znieważanych studentów. Dla takich jak ja – ludzi wtedy bardzo młodych i z krytycznym nastawieniem do otaczającej rzeczywistości – była to pozytywna legenda, ówczesne zaangażowanie i podjęte wówczas ryzyko budowało autorytet.
Kiedy w 1976 r. czytaliśmy krążące w maszynopisach listy przeciw poprawkom do konstytucji, był wśród nich list prezesów KIK-ów i redaktorów naczelnych pism ruchu Znak, w tym Mazowieckiego. Budziło to radość i nadzieję. Oni też byli po właściwej stronie. Potem to poczucie jeszcze się umacniało, kiedy powstał KOR, a następnie gdy w maju 1977 roku Tadeusz Mazowiecki został rzecznikiem głodujących w kościele św. Marcina. Nie była to zwykła rzecz. Nienawiść do KOR, towarzysząca aresztowaniom, sączyła się z partyjnej prasy, z radia i telewizji, przypominając – wielu z nas tak to odbierało – marcową kampanię. Zorganizowanie przez grupę tych korowskich „wyrzutków” głodówki w warszawskim kościele zostało nazwane w partyjnych gazetach ekshibicjonizmem, sugerowano zamach niewierzących, po części Żydów – co wytykali partyjni propagandyści – na Kościół. Towarzyszyła temu nadaktywność bezpieki, aresztowania, rewizje, rosło poczucie zagrożenia. I Mazowiecki, naczelny redaktor legalnie wydawanego pisma, stanął jako rzecznik tych głodujących „wyrzutków”. Każdy realnie oceniający sytuację musiał przyznać, że ryzykował wtedy pozycję swoją i byt wydawanej przez siebie „Więzi.” Wiadomo było, że nie można spodziewać się sukcesów politycznych. Ściślej, jedynym możliwym sukcesem będzie zwolnienie uwięzionych. To budziło najwyższy szacunek.
Wiele lat potem, przeglądając dokumentację Urzędu do Spraw Wyznań z tego czasu, znalazłem notatkę szefa tego urzędu Kazimierza Kąkola do wiceministra spraw wewnętrznych, gen. Stachury, z 6 lipca 1977 r. zawierającą „propozycje w sprawie położenia kresu dalszemu sprawowaniu funkcji redaktora naczelnego przez B. Cywińskiego i T. Mazowieckiego”. Niestety, zachował się tylko taki krótki list przewodni, rozwinięcia tych propozycji jak dotąd nie odnalazłem. Z pewnością podejmowane wówczas starania były związane z zaangażowaniem w sprawę głodówki. Cywiński, redaktor krakowskiego „Znaku”, był jej uczestnikiem, Mazowiecki rzecznikiem. Działania władz zostały wyhamowane zapewne po amnestii z 22 lipca 1977 r., na mocy której zwolniono aresztowanych korowców i ostatnich wiezionych za czerwiec robotników.
Niezłomność
Zaraz potem Mazowiecki zorganizował wspomnianą sesję o prawach człowieka w warszawskim KIK. Lata dalsze to zaangażowanie w Towarzystwie Kursów Naukowych, gdzie był nawet członkiem Rady Programowej, czyli kilkuosobowego prezydium, liczne kontakty z przywódcami opozycji, ale też od czasu do czasu spotkania z młodzieżą w Sekcji Kultury KIK. Osobiście poznałem Tadeusza Mazowieckiego wiosną 1978 r., kiedy Kazimierz Wóycicki, wówczas redaktor „Więzi”, zorganizował kilkudniowe seminarium w Laskach. Było nas parę osób, bliżej zainteresowanych KIK-iem studentów historii, przyjechał też z Wrocławia Krzysztof Turkowski. Każdego dnia odwiedzał nas ktoś na parogodzinne dyskusje. Byli Tadeusz Mazowiecki, Zdzisław Szpakowski i Adam Michnik. Wtedy, w tych swobodnych, ale konkretnych rozmowach o historii i polityce, zadzierzgnęły się znajomości trwające potem dziesięciolecia.
Pytania o historię dotyczyły całego okresu PRL. Co naturalne, nie było jeszcze żadnej syntezy tego czasu. Interesował nas Październik i Marzec, ale też Koło Znak, sięgaliśmy również do pierwszych lat powojennych. Dyskusje o historii powiązane były z dyskusjami o polityce: czy były szanse innego rozwoju zdarzeń, wybicia się jeśli nie na wolność, to na większą autonomię. Podobne pytania zadawano współczesności: czy działania opozycji mogą przynieść zmianę i jak daleko idącą? Na te pytania nie było prostych ani pewnych odpowiedzi. Wszyscy mieli świadomość stabilizacji ZSRR i jego gwarancji dla ustroju PRL, a z drugiej strony wielkiego sukcesu opozycji, jakim było jej powstanie, wydawanie kilku pism, ale przecież był to margines. Nikt z naszych rozmówców nie namawiał do działań radykalnych, daleko idących zaangażowań. Rozmowy nie miały nic wspólnego z agitacją. I to było ich wielką wartością. Poczucie powinności rodziło się w nas samych, i każdy określał je w sposób dla siebie właściwy.
Nie pytaliśmy wtedy Mazowieckiego, ani potem przy innych okazjach też go nie pytałem, czy myśli o tworzeniu ruchu typu chrześcijańsko-demokratycznego. Było oczywiste, że tak nie myśli. Konflikt między Mazowieckim a Januszem Zabłockim w środowisku „Więzi” w latach sześćdziesiątych dotyczył tego, czy pismo będzie zalążkiem nowego ugrupowania katolickiego w PRL, czy też utrzyma wspólnotę z krakowską grupą „Tygodnika Powszechnego”. Zabłocki dążył do samodzielności, którą chciał zdobyć przez uzyskanie wsparcia „narodowej” frakcji w PZPR, już w 1965 r. zgłaszał władzom projekt utworzenia tygodnika katolickiego w Warszawie, który byłby przeciwwagą dla „Tygodnika Powszechnego”. Mazowiecki nie popierał tej orientacji, nie chciał sojuszów z „narodowymi” partyzantami Moczara, zacieśniał kontakty z krakowianami, a także lewicowymi intelektualistami, którzy odchodzili z PZPR rozczarowani zrywaniem przez partię z nadziejami Października. Jak sam pisał, przekraczał „kredowe koła”, próbując dialogu humanistów katolickich z humanistami odchodzącymi od marksizmu. Trwało to lata, ale w 1968 roku płaszczyzna zrozumienia była duża, a na łamach „Więzi” pojawiły się teksty m.in. profesora Edwarda Lipińskiego i Antoniego Słonimskiego. Trzeba znać silne uprzedzenie do religii i Kościoła tej formacji przedwojennej inteligencji, by zrozumieć, jakim wydarzeniem było opublikowanie ich tekstów w katolickim miesięczniku. Ten dialog, a potem zbliżenie i alians, doprowadzą stopniowo do opisanych już zdarzeń lat 1976-1977, a jeszcze potem współdziałania w ramach „Solidarności”.
Mazowiecki konsekwentnie, od pierwszego spotkania w gdańskiej stoczni, popierał Lecha Wałęsę. Widział w nim autentycznego przywódcę robotniczego, zdolnego do panowania nad masami, zarazem rozsądnego, mającego duże wyczucie wagi spraw i ciążącej na nim odpowiedzialności.
Po drodze był jednak Marzec 1968 roku. Wówczas, po złożeniu interpelacji w obronie studentów, w sali plenarnej Sejmu odbył się trwający wiele godzin pokaz nienawiści. Począwszy od premiera i wicemarszałka Sejmu, aż po lokalnych I sekretarzy, w wielu przemówieniach lżono posłów Znaku, odmawiając im patriotyzmu, przywiązania do państwa, nazywając „resztówką reakcji”, informatorami Wolnej Europy, sojusznikami syjonizmu itd. W moczarowskim MSW gromadzono dokumentację mającą skompromitować posłów jeszcze bardziej. Szczególną nienawiścią darzyli oficerowie SB Tadeusza Mazowieckiego i Stanisława Stommę, zmierzając prostą już – zdawało się – drogą do ich eliminacji z życia publicznego, w tym albo przejęcia „Więzi” przez inne osoby, albo likwidacji miesięcznika. Jednym z elementów tej akcji było przesłanie do redakcji oficjalnego pisma z pytaniem, czy na jej łamach drukowali pod pseudonimami Karol Modzelewski, Jacek Kuroń, Adam Michnik i parę innych osób, siedzących wówczas w więzieniu, oczekujących procesu i uważanych za jądro antypaństwowej rebelii.
Niedawno czytałem materiały MSW z tego czasu dotyczące KIK i „Więzi”. Oficerowie SB rozmawiali z kilkunastoma osobami, zbierając opinie, a czasem planując wspólnie działania, które miały doprowadzić do zmiany w „Więzi” i eliminacji Mazowieckiego. Niestety, jednym z rozmówców był Janusz Zabłocki, a także kilku jego bliskich współpracowników.
„Więź” jednak przetrwała, Mazowiecki pozostał jej redaktorem, choć nie zmienił linii, nie dał władzy żadnej satysfakcji. Ryzykował wtedy wszystkim. Okazał jednak niezłomność. Dlaczego nie doszło do zmian? Nie ma odpowiedzi wprost. Zapewne Gomułce nie opłacało się dalsze rozgrywanie środowisk katolickich, zmiany personalne, które by wzmocniły wpływy Moczara.
Zabłocki otrzymał jedynie swój ośrodek ODiSS i możliwość wydawania własnego miesięcznika, w którym będzie sygnalizował potrzebę tworzenia orientacji chrześcijańsko-demokratycznej, całkowicie odrębnej od linii „Więzi” i „Tygodnika Powszechnego”, szukającej natomiast wsparcia u biskupów. Wbrew mylnym wyobrażeniom niektórych dzisiejszych publicystów i historyków stawką w tej grze nie było utworzenie wielkiego ruchu politycznego, ale małego ugrupowania, podobnego do Stronnictwa Demokratycznego, oczywiście sojuszniczego wobec PZPR.
Kompromis, nie poddaństwo
Batalia ta miała jeszcze dwie odsłony. W 1972 r. przeprowadzone zostały wybory do Zarządu warszawskiego KIK, które – mimo przeciwdziałania i dużej mobilizacji władz bezpieczeństwa i wyznaniowych – wygrali zwolennicy nieangażowania się w struktury polityczne PRL. Z kierownictwa KIK odeszli zwolennicy i sojusznicy Zabłockiego. Ostatecznie z Klubu i z ruchu odejdą w 1976 roku, po sporze konstytucyjnym.
Tadeusz Mazowiecki, obok prezesa Andrzeja Święcickiego i sekretarza Andrzeja Wielowieyskiego, był główną postacią warszawskiego KIK. Ten zespół nadal Klubowi, a w konsekwencji całemu ruchowi Znak, kierunek prowadzący do sojuszu z rodzącą się opozycją demokratyczną – takimi inicjatywami jak KOR, TKN, DiP czy PPN – a w konsekwencji prowadzący środowisko do współtworzenia „Solidarności” i udziału w jej życiu i działaniach przez całe lata osiemdziesiąte. Działo się to właśnie w myśl słów wypowiedzianych przez Mazowieckiego na sesji w Klubie jesienią 1977 roku.
Dlaczego nie chadecja? Mazowiecki wiele razy powtarzał, że nie ma katolickiej polityki, jest natomiast chrześcijańska odpowiedzialność w polityce. Nie były to tylko deklaracje. Czyny, zachowania i posunięcia Mazowieckiego zawsze cechowało poczucie ogromnej odpowiedzialności, świadomości możliwych skutków społecznych, ale zarazem odwaga, której dowiódł wiele razy, także w momentach tu opisanych. Do cech chrześcijańskiej odpowiedzialności w polityce należała rezygnacja z narzędzi działania, które prowadzą do rozbudzania nienawiści, także nieużywania takich słów i retoryki. Chrześcijanin nie może bowiem z zasady odwoływać się do uczuć nienawiści, wywoływać nienawiść do drugiego człowieka, zawsze powinien pozostawić szansę rozmowy, dialogu, a więc zdolności zrozumienia nie swoich racji, a także szukać kompromisu zgodnego z zasadniczymi wartościami.
Mając świadomość chrześcijańskiej odpowiedzialności w polityce, nie zamierzał zarazem Mazowiecki przyczynić się do tworzenia podziału na wierzących i niewierzących; na katolików, którym należne są szczególne prawa, i innych – a na tym musiałaby polegać chadecja w PRL. Na pytanie jednego z uczestników dyskusji w Sekcji Kultury KIK w październiku 1978 roku, jak zareagowałby gdyby w istniejących warunkach pojawiły się większe możliwości działania dla katolików, odpowiedział: „Jeśli całe społeczeństwo otrzyma liberalniejsze warunki rozwoju, to i katolicy na tym skorzystają. Nie widzę możliwości zajęcia przez katolików pozycji uprzywilejowanej. Prawa muszą być dla wszystkich obywateli”. Ta zasadą kierował się konsekwentnie jako doradca „Solidarności” i potem jako jeden z twórców Trzeciej Rzeczypospolitej.
Powróćmy raz jeszcze do wypowiedzi na pamiętnej sesji o prawach człowieka. Mazowiecki mówił wówczas:
"Kompromis między rządzonymi a rządzącymi nie jest poza granicą naszych rozważań o prawach człowieka i obywatela, i o procesie rewindykacji tych praw. Ale chodzi o kompromis, a nie o poddaństwo myśli i postaw ludzkich. Wiemy jednak, że taki kompromis, który nie jest poddaństwem, musi być wywalczany. Tylko społeczeństwo, które okazuje swą zdolność do samoobrony w proteście i w budowie owej społecznej infrastruktury, o której mówiłem, tylko społeczeństwo, które w sobie zachowuje zdolność bycia podmiotem, może w ogóle coś ocalać i coś wywalczać".
Te słowa oddawały głębokie przekonanie, które Mazowiecki realizował w następnych latach, gdy w sierpniu 1980 r. wraz z Bronisławem Geremkiem udał się do strajkującej Stoczni Gdańskiej, a potem w żmudnych negocjacjach budował kluczowe zapisy porozumień sierpniowych. Zajął – jak inni eksperci – pozycję nie mediatora między stronami, ale doradcy strajkujących, przyczyniającego się do wynajdywania formuł i zapisów możliwych do przyjęcia dla obu stron, ale gwarantujących niezależność i samorządność tworzącego się Związku.
Nie tylko epizod
Miałem okazję obserwowania Tadeusza Mazowieckiego jako redaktora naczelnego „Tygodnika Solidarność”. Cechowało go ogromne poczucie odpowiedzialności za słowo, za ton, w jakim mówi się do milionów czytelników, członków Związku. Bywał krytykowany (a dziś chyba jeszcze bardziej) za zbyt poważny i trudny charakter pisma, za unikanie sensacji, za niechęć do analizowania trwających w Związku konfliktów. Była to jednak postawa przemyślana. „Tygodnik” był jedynym docierającym masowo pismem, a więc miał kształtować postawy, sposób myślenia, służyć namysłowi, budowaniu zdeterminowanego, ale odpowiedzialnego ruchu.
Mazowiecki mówił potem wielokrotnie, że starał się, aby „Solidarność” nie była epizodem polskiego losu, fajerwerkiem, który przeminie, ale stała się ruchem trwałym, zmieniającym społeczeństwo polskie i Polskę, prowadzącym do odbudowania podmiotowości. Słowo „podmiotowość” w jego języku było bardzo ważne. Oznaczało zdolność do stawania się podmiotem, zatem nabierania poczucia odpowiedzialności za siebie i wspólnotę, rozumienia i tworzenia rzeczywistości społecznej. „Tygodnik Solidarność” miał się do tego przyczynić, wydobywając treści najważniejsze z ruchu „Solidarności”, budując horyzont programowy i demokratyczną refleksję. W tej koncepcji niepożądane były konfrontacje, gwałtowne wstrząsy, gdyż prowadziły do ryzykowania trwałości polskiego eksperymentu. Niepożądany był też radykalizm, gdyż napędzał radykalizm drugiej strony. Mazowiecki dobrze zdawał sobie sprawę, że rozwój „Solidarności” i nabieranie przez Polaków podmiotowości wywołują wrogość Moskwy i groźba położenia kresu temu procesowi przez Armię Sowiecką jest całkowicie realna. Im dłużej jednak polski eksperyment trwa, im bardziej „Solidarność” staje się wyrazem polskiej rzeczywistości, tym trudniej proces ten przerwać, tym bardziej niemożliwe staje się „odwrócenie biegu zdarzeń”.
Mazowiecki konsekwentnie, od pierwszego spotkania w gdańskiej stoczni, popierał Lecha Wałęsę. Widział w nim autentycznego przywódcę robotniczego, zdolnego do panowania nad masami, zarazem rozsądnego, mającego duże wyczucie wagi spraw i ciążącej na nim odpowiedzialności. Był jego najbliższym doradcą także po Sierpniu, dzieląc tą rolę z Bronisławem Geremkiem, myślącym o Wałęsie identycznie.
13 grudnia polski eksperyment został przerwany. Mazowiecki przez rok był internowany. Mimo starań generałów i sekretarzy, Polska pozostała jednak inna, niż była przed Sierpniem. Inna przede wszystkim była świadomość milionów, a różnorodne inicjatywy podziemne skupiały dziesiątki tysięcy ludzi. Postawy w podziemnej „Solidarności” były różne, istniał też nurt de facto rewolucyjny, oczekujący jednorazowego uderzenia, zmiany, która przyniesie całkiem nową Polskę. Były to nadzieje czerpane z głębokiego poczucia zawodu i swoistej zdrady drugiej strony, całkowicie jednak nierealne jako droga możliwych zmian politycznych. Mazowiecki oczywiście nie mógł ich podzielać. Z zasadniczych przyczyn nie mógł zaakceptować pomysłów rewolucyjnych, wiedział, że lepszej przyszłości nie można budować przez pogłębianie dramatycznego rozdarcia społeczeństwa.
Wyeliminowany z życia publicznego, pozostawał na uboczu. Nie był już redaktorem naczelnym „Więzi”, gdyż od czasu objęcia redakcji „Tygodnika Solidarność” przekazał tę funkcję swemu wieloletniemu zastępcy Wojciechowi Wieczorkowi. Nie mógł rozwinąć prawdziwej aktywności w KIK. Utworzenie przez niego w 1983 r. Rady Społecznej i przygotowanie analizy, w której dowodzono, że „Solidarność” była trwałym i nieusuwalnym doświadczeniem, spowodowało gwałtowną reakcję władz, obcięcie Klubowi budżetu, kontrolę NIK, a także rozważanie przez władze możliwości likwidacji Klubu. Załagodzenie dramatycznej sytuacji wziął na siebie sekretarz Episkopatu abp Bronisław Dąbrowski, który prowadził rozmowy z władzami.
Mając świadomość chrześcijańskiej odpowiedzialności w polityce, nie zamierzał zarazem Mazowiecki przyczynić się do tworzenia podziału na wierzących i niewierzących; na katolików, którym należne są szczególne prawa, i innych – a na tym musiałaby polegać chadecja w PRL.
Mazowiecki należał do środowiska doradców zdelegalizowanej „Solidarności”, które prowadziło dyskusje, próbowało jakichś działań, pozostawało w kontakcie z Wałęsą. Efektem był raport Polska – 5 lat po Sierpniu ogłoszony przez Wałęsę w 1985 roku. Była to analiza kryzysu w wielu wymiarach – ekonomicznym, społecznym, politycznym – zakończona pisaną wspólnie przez Mazowieckiego i Geremka konkluzją o niezbędności powrotu do porozumień sierpniowych i wznowienia procesu reform. Koncepcję tę rozwijało pismo „Dwadzieścia jeden”, w którym Mazowiecki był członkiem wąskiego zespołu redakcyjnego.
Nie może być walka silniejsza
Potem już była geneza Komitetu Obywatelskiego, czyli zebrania doradców zwoływane przez Lecha Wałęsę, doradzanie strajkującym stoczniowcom w maju 1988 roku, i znów w sierpniu tego roku, przygotowania do Okrągłego Stołu i kluczowy w nim udział.
Odwołać się należy do kolejnych pytań i kontrowersji, które powracają w debatach dotyczących tego czasu. Czy kompromis z PZPR był potrzebny? Czy nie lepiej było czekać na masowe wystąpienia, które zmuszą władze do kapitulacji? Można na to odpowiedzieć, że wystąpienia i strajki lata 1988 r. były stosunkowo niewielkie. Można powoływać się na badania socjologów, także „naszych”, że społeczeństwo jest podzielone: mniej więcej ¼ sympatyzuje z „Solidarnością”, ¼ z władzami, około połowy nie wie, kto ma rację. Trzeba przypomnieć, że dominowało zmęczenie trwającym od wielu lat kryzysem, wielką inflacją, deficytem podstawowych towarów, dług wobec zagranicy sięgał 40 miliardów dolarów, a dekapitalizacja majątku trwałego zrujnowała blisko połowę maszyn, urządzeń i budynków w polskich fabrykach. Czy masowe wystąpienie było realne? I czy mogłoby być konstruktywne, służyć poprawie polskiego losu? Kompromis był jedyną rozsądną drogą prowadzącą do odbudowywania kraju.
A był to kompromis zgodny z wartościami, obejmował uznanie praw obywatelskich, prawa do zrzeszania się, zapewniał wolność głosowania, powrót „Solidarności” do legalnego działania i zakończył się przejęciem przez nią władzy. Dał też stabilizację międzynarodową dla procesu reformowania kraju, a w krajach sąsiednich pobudził dążenia wolnościowe. Uznawanie tego za porażkę świadczy jedynie o zaślepieniu.
Tadeusz Mazowiecki jako jeden z przywódców ruchu „Solidarności”, a od września 1989 r. pierwszy niekomunistyczny premier rządu tworzącego zręby demokratycznego państwa, był jednym z głównych współtwórców tej drogi przemian i słusznie uznawany jest za jednego z ojców Trzeciej Rzeczypospolitej.
Chrześcijańska odpowiedzialność w polityce zakłada zgodność działania z wartościami chrześcijańskimi, a także dążenie do przełamywania barier, szukania tego, co wspólne, dbałości o los wspólnoty narodowej i państwowej. Konflikt i spór jest nieunikniony, ale nie znosi znaczenia słów, które przypomniał na progu polskich przemian, w czerwcu 1987 r. Jan Paweł II: „jeden drugiego brzemiona noście” oraz „nie może być walka silniejsza od solidarności. Nie może być program walki ponad programem solidarności.” Takim politykiem, otwartym na różne racje, szukającym rozwiązań służących jednoczeniu w oparciu o wartości zasadnicze, jest Tadeusz Mazowiecki.
Prof. Andrzej Friszke
***
Prof. Andrzej Friszke, wybitny historyk, znawca najnowszych dziejów Polski, jest członkiem Rady Muzeum Historii Polski. Niniejszy tekst w obszerniejszej wersji ukaże się w kwietniowym (4/2012) numerze miesięcznika „Więź”.
Źródło: Muzeum Historii Polski