Często myśląc o stratach wojennych sądzimy, iż szukać ich należy wyłącznie za granicą. Tymczasem gros zaginionych obiektów odnajduje się w kraju - powiedziała PAP Elżbieta Rogowska, zastępca dyrektora Departamentu Dziedzictwa Kulturowego za Granicą i Strat Wojennych MKiDN.
Polska Agencja Prasowa: Jak rok 2018 wypada w porównaniu z poprzednim, jeżeli chodzi o odzyskiwanie dzieł sztuki figurujących w bazie strat wojennych?
Elżbieta Rogowska: W tym roku udało nam się odzyskać blisko 130 zabytków. Są to obiekty wywiezione do Niemiec, Stanów Zjednoczonych, ale też odnalezione na terenie Polski. Wśród restytuowanych dóbr kultury są zarówno dzieła malarstwa, obiekty archeologiczne, ale również manuskrypt. Szczególnie cieszymy się z powrotu 124 zabytków etnograficznych do zbiorów Muzeum Etnograficznego i Archeologicznego w Łodzi. Obiekty te zwróciło Grassi Muzeum w Lipsku. Radość jest tym większa, iż jest to kolejny etap restytucji liczącej pierwotnie 1300 zabytków przedwojennej kolekcji afrykańskiej, azjatyckiej i południowoamerykańskiej, rozproszonej w czasie II wojny światowej przez niemiecką administrację. Przypomnę, że dwa lata temu odzyskaliśmy ponad 300 innych obiektów pochodzących z łódzkich zbiorów, które to odnalazły się na Uniwersytecie Georga Augusta w Getyndze. Zwrot tych zabytków pokazuje, jak dobrze – już od kilku lat – układa się nasza współpraca ze stroną niemiecką, zwłaszcza jeśli chodzi o zwroty obiektów z kolekcji publicznych.
Szczęśliwie zdarzają się też sytuacje, gdy utracone dzieło zwraca prywatny posiadacz. W listopadzie z Niemiec powróciło do Polski naczynie antyczne - lekyt czerwonofigurowy z IV w. p.n.e., służący do przechowywania wonności lub olejów, zrabowany w czasie wojny z Muzeum Narodowego w Warszawie. Obywatelka Szwajcarii, która wystawiła ten artefakt na aukcji, po kilku miesiącach negocjacji zdecydowała się na jego bezkosztowy zwrot. Powrót ten jest tym bardziej wyjątkowy, iż jest to pierwszy odzyskany przez Polskę zabytek archeologiczny. Takich przykładów życzylibyśmy sobie więcej.
PAP: Czy taki dobrowolny zwrot to sytuacja wyjątkowa?
E.R.: Takich przypadków jest coraz więcej i oprócz instytucji publicznych, co wydawałoby się naturalne, zwracają obiekty również osoby prywatne. Siedemnastowieczny obraz Melchiora Geldorpa "Portret damy", który dzięki działaniom amerykańskiej służby śledczej DHS/ICE – Homeland Security Investigations - został odnaleziony na terenie Stanów Zjednoczonych, także został zwrócony przez osoby, które były w jego posiadaniu. We wrześniu powrócił do Muzeum Narodowego w Warszawie.
PAP: W czerwcu 2017 r. weszła w życie ustawa o restytucji narodowych dóbr kultury. Czy dzięki niej odzyskiwanie dóbr kultury stało się szybsze i łatwiejsze?
E.R.: Zdecydowanie tak. Ustawa oczywiście obowiązuje na terenie kraju. Często bowiem myśląc o stratach wojennych sądzimy, iż szukać ich należy wyłącznie za granicą, w szczególności w Niemczech i Rosji. Tymczasem, jak pokazuje doświadczenie ostatnich lat, gros zaginionych obiektów odnajduje się w kraju. Często jest to pokłosie powojennego szabru, który wpisany był w polską powojenną rzeczywistość. Dziś te dzieła sztuki wypływają na rynku antykwarycznym, ponieważ często ich historia uległa już zatarciu.
W tych przypadkach ustawa daje narzędzia prawne do skutecznej i owocnej współpracy z organami ścigania w dziedzinie restytucji, jasno wskazując kto, w jaki sposób i w jakich przypadkach powinien działać. Efektem obowiązywania ustawy jest duży wzrost postępowań prowadzonych na gruncie krajowym.
PAP: A czy Polacy chętnie zwracają zabytki, które odnajdują się na terenie naszego kraju?
E.R.: To zwykle kwestia indywidualna. Zdarzają się przypadki zwrotów - np. brewiarz, który powrócił dwa lata temu do Biblioteki Uniwersyteckiej we Wrocławiu, został zwrócony przez osobę prywatną. Najczęściej jednak poszukiwane przez nas zabytki trafiły w czyjeś posiadanie w okolicznościach, które nie skłaniają do zwrotu, czyli zostały zakupione, odziedziczone albo "od zawsze były w rodzinie".
PAP: Z okazji 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości MKiDN przypomina o dziełach sztuki utraconych w wyniku II wojny światowej. Resort co piątek prezentuje w internecie obiekty, które ilustrują historię Polski bądź wiążą się z rodzimą tradycją i kulturą. Czy są już jakieś efekty tej akcji?
E.R: Ta akcja jest tylko drobnym elementem szerszych działań popularyzatorskich, prowadzonych przez nas przez środki masowego przekazu. Takie długoletnie projekty, jak na przykład "Muzeum Utracone" czy kalendarze prezentujące polskie straty wojenne, które rozsyłamy do muzeów, domów aukcyjnych, instytucji czy organizacji w Polsce i za granicą – służą systematycznemu zwiększaniu świadomości społecznej, pogłębianiu wiedzy i uwrażliwianiu na problem strat wojennych. Zależy nam, aby docierać do coraz szerszego grona odbiorców, różnych środowisk społecznych, by dzieła utracone przestały być kojarzone tylko z archiwami i magazynami muzealnymi. Każdy z nas powinien mieć świadomość, że czasami zupełnie przypadkowo, na przykład przeglądając katalogi wystaw czy aukcje internetowe, może natknąć się na dzieło, które jest polską stratą wojenną. I dlatego mówimy o tym, czym są straty wojenne oraz co trzeba robić w przypadku ich odnalezienia – to przynosi bardzo wymierne efekty.
PAP: Proszę przypomnieć – w jaki sposób rozpoznać, że posiadany przez nas obraz, mebel, porcelana są stratami wojennymi?
E.R.: Najprostszym sposobem jest kontakt z naszym departamentem. Można się z nami bez obawy skontaktować, by sprawdzić w bazie strat wojennych, czy dany zabytek w niej figuruje, można również przyjrzeć się historii tego zabytku. Badania proweniencyjne to obszar, który w Polsce jeszcze nie jest odpowiednio rozwinięty - kolekcjonerzy, muzea, przypadkowe osoby, które posiadają dzieła sztuki powinny zainteresować się ich pochodzeniem – sprawdzić, czy na obiekcie, np. odwrocie obrazu, nie znajdują się nalepki muzealne, znaki własnościowe. Najważniejsze jest to, żeby nie bać się takich dzieł sztuki ujawniać, pozwolić im wrócić na swoje miejsce, a konserwatorom przywrócić ich blask.
PAP: Czy w bazie strat wojennych figuruje cały czas 63 tys. obiektów?
E.R.: Liczba rekordów oscyluje w okolicy 63 tys. Baza jest stale weryfikowana, wiele zarejestrowanych w niej obiektów już się odnalazło, inne dochodzą, więc ta liczba jest płynna. Baza, odkąd powstała, pozostaje zbiorem otwartym. Trzeba natomiast mieć świadomość, że pełna skala strat w dziedzinie dóbr kultury nigdy nie będzie możliwa do oszacowania.
PAP: Wśród wszystkich odzyskanych przez MKiDN dzieł na pewno trafiły się przypadki wyjątkowe. Proszę o nich opowiedzieć.
E.R.: Bardzo ciekawe są historie obrazów odzyskanych ze Stanów Zjednoczonych – to dość nieoczywisty, ale częsty kierunek migracji polskich dzieł sztuki. Wiele zabytków było wysyłanych grupowo z Europy Wschodniej do Stanów Zjednoczonych i tam sprzedawanych w różnych domach aukcyjnych. Interesujące są sytuacje, gdy obiekty utracone odnajdują się w zupełnie przypadkowych miejscach, u przypadkowych osób. W 2015 r. odzyskaliśmy obraz "Portret mężczyzny" Krzysztofa Lubienieckiego datowany na około 1728 r. W 1945 lub 1946 r. został przywieziony do USA przez żołnierza amerykańskiej dywizji piechoty, stacjonującej w Austrii. Po jego śmierci obraz został sprzedany. Na zdjęcia obrazu, pośród rodzinnych pamiątek, natrafił syn żołnierza, który prowadził badania nad rodzinnym drzewem genealogicznym. Ustalił, że został zrabowany z Muzeum Narodowego w Warszawie i zwrócił się z tą informacją do MKiDN. Udało się dzięki niemu skontaktować z mężczyzną, który kupił obraz. Kiedy dowiedział się o jego pochodzeniu, zdecydował się go zwrócić Muzeum Narodowemu w Warszawie.
Niezwykle ekscytująca jest również historia obrazu Maksymiliana Gierymskiego "Zima w małym miasteczku", odnalezionego w Krakowie w 2017 r. przez małopolską policję. Obiekt ten, zdobiący do 1939 r. ekspozycję w Sukiennicach, w powszechnej świadomości uchodził za zniszczony w pożarze w czasie wojny. Tymczasem w listopadzie zeszłego roku do Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie zadzwonił anonimowy telefon z sensacyjną informacją, że obraz przetrwał wojnę i pozostaje w rękach rodziny tego mężczyzny. Wówczas w wyniku sprawnych działań organów ścigania w przeciągu pięciu dni udało się odnaleźć arcydzieło, które po szaleńczym pościgu zabezpieczono i przekazano do Muzeum Narodowego w Krakowie.
Wszystkich szczegółów procesu odzyskania obiektów nie możemy zdradzać, bo obowiązuje nas tajemnica śledztwa, negocjacji i postępowań sądowych, ale tak naprawdę każdy przypadek restytucyjny jest wyjątkowy.
PAP: Dzieła sztuki częściej udaje się odnaleźć przez przypadek czy dzięki mrówczej pracy?
E.R.: Najskuteczniejszą metodą poszukiwania dzieł sztuki jest publikowanie ich wizerunków, systematyczne monitorowanie aukcji internetowych czy przeglądanie zdigitalizowanych zbiorów muzealnych. I to jest codzienna, żmudna i mrówcza praca, bo ciężko odnaleźć dzieło sztuki po nitce do kłębka. Ślad się zazwyczaj urywa tuż po II wojnie światowej
Równolegle wiele dzieł sztuki odnajdujemy dzięki sygnałom pasjonatów, historyków sztuki oraz muzealników, których czujne oko potrafi wypatrzeć zaginione skarby w miejscach, gdzie urzędnicy resortu kultury nie mieliby dostępu.
PAP: Plany na najbliższy rok?
E.R.: Mamy nadzieję, że na początku 2019 r. zakończy się kilka dużych postępowań restytucyjnych. Prowadzimy także intensywne prace związane z przygotowaniem grupy wniosków restytucyjnych odnośnie obiektów, które znajdują się w różnych częściach świata, również w zbiorach publicznych. Na pewno wyzwaniem, które przed nami stoi, jest zagospodarowanie obszaru związanego ze współczesnymi kradzieżami dzieł sztuki. Czeka nas dużo pracy związanej z bazami danych, badaniami – takiej pracy u podstaw, której nie widać, a która stanowi podstawę wszystkich działań i widocznych efektów.
Warto zaznaczyć, że w naszą pracę wpisana jest nieprzewidywalność, trudno bowiem przewidzieć, że dane dzieło sztuki pojawi się na rynku antykwarycznym w konkretnym momencie.
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska (PAP)
autor: Katarzyna Krzykowska
ksi/ itm/