Prymas Stefan Wyszyński był kimś więcej niż głową Kościoła w Polsce. Był interreksem sprawującym władzę w czasie bezkrólewia. Bo „bezkrólewiem” były rządy komunistów – mówi w rozmowie z PAP Ewa K. Czaczkowska, dziennikarka „Rzeczpospolitej” i autorka książki "Kardynał Wyszyński".
PAP: O kardynale Stefanie Wyszyńskim mówi się „Prymas Tysiąclecia”. Czym sobie zasłużył na ten tytuł? Jaką rolę odegrał w historii Polski?
Ewa K. Czaczkowska: Kardynał Wyszyński był kimś więcej niż głową Kościoła w Polsce, niż prymasem Polski. Był interreksem, sprawującym władzę, jak to było w tradycji I Rzeczpospolitej, w okresie bezkrólewia. Bo „bezkrólewiem” były rządy komunistów, które nie pochodziły z mandatu wyborczego, ale zostały narzucone przez sowietów. Wyszyński nie rządził, oczywiście, jak dawni prymasi - interreksi w sposób dosłowny. Jego rządy były „rządami dusz”, to było występowanie w imieniu narodu.
Wielką zasługą prymasa było, iż podjął to zadanie i tak dobrze je realizował. Trzeba pamiętać, że komunizm zagrażał nie tylko fizycznej egzystencji Kościoła, ale i tożsamości narodu budowanej na chrześcijaństwie. Po raz pierwszy bodajże w całej tysiącletniej historii państwa i Kościoła zagrożenie było tak poważne. Prymas przygotował program duchowej ofensywy - Wielką Nowennę - która była czasem odnowy religijnej i moralnej. W ten sposób ocalił wiarę i tożsamość Polaków, stąd w pełni zasłużył sobie na ten tytuł - Prymasa Tysiąclecia, który pierwszy użył Jan Paweł II.
PAP: Kiedy ogląda się zdjęcia kard. Wyszyńskiego, to rzeczywiście można odnieść wrażenie, że jest tym historycznym interreksem, twardym i nieustępliwym wobec przeciwnika.
Ewa K. Czaczkowska: Gdy mówimy prymas, to często myślimy „non possumus” (łacińskie „nie możemy” – PAP), przywołujemy słynny fragment z memoriału biskupów do władz z 1953 r., w którym episkopat kierowany przez Wyszyńskiego jednoznacznie oznajmił, że nie podporządkuje się komunistom chcącym decydować o obsadzaniu stanowisk kościelnych. Trzeba pamiętać, że była to sytuacja ekstremalna. Ale, szczególnie wcześniej, kardynał był bardzo elastycznym politykiem. Kiedy rozmawiał z władzami, to nie stawał na bardzo twardych, nieprzejednanych pozycjach, często ustępował w różnych sprawach. W swoich zapiskach notował, że jeżeli nie można osiągnąć 100 proc., to trzeba się zatrzymać na 70, 60, 40 proc. A może kiedyś przyjdzie czas, by zrealizować w całości coś, co się zaplanowało.
PAP: Co dla Wyszyńskiego było najważniejszym zadaniem do 1953 r.?
Ewa K. Czaczkowska: Prymas wiedział, że w tamtym czasie najważniejsze jest zachowanie egzystencji Kościoła, bo przecież komuniści chcieli zniszczyć wiarę i Kościół. Jednocześnie – to też trzeba podkreślić – prymas wierzył, że w Polsce jest możliwe zbudowanie rodzimej odmiany komunizmu, nie typowo radzieckiego. Był przekonany, iż możliwe jest wprowadzenie wielu przemian społecznych, które niosła nowa władza, ale bez bezbożnictwa, bez ateizmu, z zachowaniem wiary i Kościoła.
PAP: Ta polityka zakończyła się fiaskiem
Ewa K. Czaczkowska: W 1950 r. prymas podpisał porozumienie z komunistami. Miał nadzieję, że będzie ono respektowane. Jednak władze łamały je od początku. Historycy nie są zgodni co do tego, czy podpisanie porozumienia było porażką czy sukcesem prymasa. Ci, którzy oceniają je negatywnie zwracają uwagę, że dało komunistom do ręki broń propagandową. Teraz mogli już twierdzić, że skoro Kościół podpisał porozumienie z rządem, to źle mu się nie dzieje. Badacze, według których przyjęcie porozumienia było sukcesem, argumentują, iż opóźniło ono uderzenie w Kościół o trzy lata. Mnie się wydaje, że dla prymasa osobiście porozumienie było klęską. Przecież on ufał, że można się trwale porozumieć nawet z komunistami, a się okazało, iż oni łamali jej od samego początku. Dlatego w 1953 r. powiedział „non possumus”. Konsekwencją było uwięzienie.
PAP: Prymas spędził w odosobnieniu trzy lata.
Ewa K. Czaczkowska: W 1956 r. Gomułka potrzebował Wyszyńskiego do uspokojenia nastrojów. Prymas o tym wiedział, ale nie stawiał wobec Gomułki żądań, których on i jego ekipa nie mogliby zrealizować. W tym momencie najważniejsze dla kard. Wyszyńskiego było, aby nie doszło do rozlewu krwi, tak jak się stało na Węgrzech. Ten właśnie element, czyli zapobieżenie eskalacji konfliktów, które mogłyby doprowadzić do rozlewu braterskiej krwi, był jednym z głównych celów polityki Wyszyńskiego. Uważał, że w czasie II wojny światowej Kościół i naród polski poniósł tak wielkie straty, iż nie można sobie pozwolić na kolejne.
PAP: A jak politykę prymasa oceniał Watykan?
Ewa K. Czaczkowska: Działania Wyszyńskiego nierzadko prowadziły do napięć ze Stolicą Apostolską. Watykan nie akceptował umowy z 1950 r. Pius XII w ogóle nie brał pod uwagę jakichkolwiek rozmów z komunistami. Jednak już za Jana XXIII i później Pawła VI zmieniła się polityka wschodnia Stolicy Świętej. Zaczęły się rozmowy z władzami państw zza żelaznej kurtyny. Watykan podjął działania w sprawie nawiązania stosunków dyplomatycznych z Polską. Tym razem prymas się temu sprzeciwiał. I nie dla tego, że nie chciał nawiązania stosunków dyplomatycznych, ale uważał, że ich warunkiem powinno być uprzednie uznanie statusu Kościoła katolickiego w kraju. Obawiał się, że jeżeli dojdzie do porozumienia miedzy PRL a Watykanem zanim zostaną załatwione sprawy w ojczyźnie, to gra będzie się toczyła za jego plecami. Wyszyński się nie mylił. Komuniści właśnie na to liczyli. Mieli nadzieję, iż rozegrają partię z przedstawicielami Stolicy Apostolskiej, którzy nie będą tak dobrze zorientowani w polskiej rzeczywistości. Sytuacja się zmieniła, kiedy papieżem został Karol Wojtyła.
PAP: Jak Wyszyński oceniał swoich przeciwników, czyli przedstawicieli władz?
Ewa K. Czaczkowska: Z jego zapisków wynika, że najwięcej szacunku miał dla Bolesława Bieruta i przyznaję, że byłam tym zdziwiona. Być może brało się to stąd, iż uważał Bieruta za ideowca, który choć błądzi, to jednak w swoim mniemaniu chce dobrze dla Polski. Z drugiej jednak strony, po spotkaniach z ludźmi Bieruta pisał, że ma wrażenie, iż jest jedyną osobą, która zna dobrze dzieła Marksa i Lenina. Gomułka, z którym walczył o chrześcijańską duszę Polaków nie zasłużył na dobrą ocenę prymasa, choć kardynał i za niego się modlił. Źle oceniał przygotowanie merytoryczne oraz moralne do rządzenia ekipy Gierka, szczególnie pod koniec lat 70.
Rozmawiał Wojciech Kamiński (PAP)
Rozmowa wideo na portalu www.dzieje.pl
wka/ ls/ mhr/