Na Memoriale Rosick’ego w Pradze w lipcu 1965 roku były już gwiazdami, choć dopiero rok wcześniej usłyszał o nich cały świat, kiedy podczas igrzysk olimpijskich w Tokio zdobyły w sztafecie 4x100 metrów złoty medal olimpijski, dorzucając po jednym krążku w biegach indywidualnych. Jedna z nich, Ewa Kłobukowska, 50 lat temu ustanowiła rekord świata.
9 lipca w Pradze było pochmurno i chłodno. Bieg na setkę planowano pod koniec dnia. Czekano, że może przestanie padać. Nie przestało, ale mimo zapadających ciemności i deszczu postanowiono konkurencję przeprowadzić. Oczywiście w tych warunkach nie myślano o dobrym wyniku.
Duet K-K, czyli Irena Kirszenstein i Ewa Kłobukowska – jak od Tokio zaczęto nazywać obie młode, ale już wielkie sportsmenki – nie przejął się pogodą. Zawodniczki polskie pobiegły fenomenalnie, reszta była tylko tłem dla nich. Fotokomórka ustaliła, że minimalnie lepsza była Ewa Kłobukowska i na dodatek ustanowiła rekord świata wynikiem 11,1.
Po 50. latach z takim czasem na świecie biega niewiele zawodniczek, w Polsce żadna. Od tamtego dnia Ewę Kłobukowską słusznie uznano za najszybsza kobietę świata. Po biegu w Pradze w amerykańskiej prasie ukazał się artykuł, w którym stwierdzono, że przez najbliższe 7-8 lat z Kłobukowską nikt nie wygra. Mówi się, że to był mimowolny wyrok na Ewę.
W żadnych oficjalnych statystykach wyniku z Pragi znaleźć jednak nie można. Podobnie jak inne rezultaty Kłobukowskiej, a także sztafet z jej udziałem, wynik został z tabel wymazany w 1970 roku przez IAAF. Do dziś „sprawa Kłobukowskiej” wciąż okryta jest tajemniczym milczeniem nie licząc kilku artykułów w niszowych mediach.
Oczywiście jest to także rezultatem konsekwentnego milczenia samej byłej zawodniczki, której w 1967 roku w Związku Sowieckim nie dopuszczono do udziału w zawodach z powodu „nieokreślonego statusu płciowego”. Z biogramu na oficjalnej stronie Polskiego Komitetu Olimpijskiego dowiadujemy się, że był to rezultat obowiązującego w połowie lat sześćdziesiątych (Komisja Medyczna MKOl) kryterium rozróżnienia płci na podstawie konfiguracji chromosomów. Z tego kryterium skorzystała IAAF, anulując wszystkie rekordy świata ustanowione przez Polkę (wraz z rekordami sztafet).
Poważny zarzut ("nie ma atestu na kobietę") w stosunku do mistrzyni olimpijskiej nie spotkał się z żadnym sprzeciwem naszych władz sportowych, nie szukano pomocy u światowej sławy medyków, godząc się z decyzjami opartymi na dość dowolnej interpretacji niesprawdzonych zasad. Metoda badań, na podstawie której "skazano" Polkę, była krytykowana przez endokrynologów. Ostrzegali oni wielokrotnie członków Komisji Medycznej MKOl, że badanie układu chromosomów to bardzo niepewny sposób stwierdzania płci.
Wyrok na Polkę uznawany jest dzisiaj za jedną z największych pomyłek w sporcie XX wieku i dla wszystkich jest jasne, że za sportem w tym wypadku czaiła się polityka. Tuż przed zawodami w Kijowie z wnioskiem o wykluczenie Kłobukowskiej z rywalizacji wystąpili działacze „zaprzyjaźnionych”: Związku Sowieckiego i Niemieckiej Republiki Demokratycznej. 6-osobową komisję lekarską stanowili Węgrzy i Rosjanie.
Wyrok na Polkę uznawany jest dzisiaj za jedną z największych pomyłek w sporcie XX wieku i dla wszystkich jest jasne, że za sportem w tym wypadku czaiła się polityka. Tuż przed zawodami w Kijowie z wnioskiem o wykluczenie Kłobukowskiej z rywalizacji wystąpili działacze „zaprzyjaźnionych”: Związku Sowieckiego i Niemieckiej Republiki Demokratycznej. 6-osobową komisję lekarską stanowili Węgrzy i Rosjanie.
Nasza mistrzyni „podpadła” Sowietom rok wcześniej podczas mistrzostw Europy w Budapeszcie. W stolic Węgier nieprawdopodobny był przebieg kobiecej sztafety. Polskie sprinterki po 300 metrach - z powodu nienajlepszych zmian - były dopiero na czwartym miejscu, a biegnąca na ostatniej Kłobukowska miała do prowadzącej zawodniczki kilkanaście metrów straty. To w sprinterskim biegu jest nie do odrobienia.
Rekordzistka świata dokonała jednak tego, pokazując na mecie plecy wściekłym zawodniczkom z Niemiec Zachodnich i Związku Sowieckiego. W budapesztańskich mistrzostwach Polska w klasyfikacji medalowej zajęła drugie miejsce za NRD, a tuż przed ZSRS. Tego było za wiele dla hegemona. Słusznie uznano, że dopóki startuje Kłobukowska, Polska ma zapewnione 3 medale w tym dwa na pewno złote.
W Kijowie w lecie 1967 roku z pomocą złych, niesprawiedliwych zasad wyeliminowano najszybszą biegaczkę świata na zawsze. Dla młodego czytelnika to nieprawdopodobne, ale wiadomość o tym wydarzeniu nie mogła przedostać się do mediów. Jeszcze rok wcześniej z okładki „Przeglądu Sportowego” uśmiechają się dwie zwyciężczynie plebiscytu gazety dla największych sportowców 1965 roku: Kirszenstein i Kłobukowska, zaś nad artykułem wielki tytuł „Płeć piękna górą”.
Z tamtego czasu znajdziemy też gazety, w której rozpromieniony premier Józef Cyrankiewicz ściska sportsmenkę, gratulując zwycięstwa na igrzyskach. W sierpniu 1967 roku dziennik „PS”, mógł tylko napisać, że Ewa Kłobukowska nie wystartowała w Kijowie z powodu kontuzji, zaś komunistyczny premier najchętniej by zapomniał, że poznał kogoś takiego.
Oczywiście na niesprawiedliwy werdykt nie było reakcji państwa ani władz sportowych. O „męskiej” Kłobukowskiej rozprawiała cała Polska, do której informacje napływały z trudnościami z zachodnich mediów. Do dezinformujących wiadomości przyczyniała się Służba Bezpieczeństwa, która rozpuszczała informacje, że za donosem na polską zawodniczkę stali przedstawiciele władz sportowych z RFN. W rzeczywistości stamtąd właśnie nieoficjalnymi kanałami na długo przed zawodami w Kijowie rozniosła się informacja, że Sowieci szykują się na Kłobukowską. Nieoficjalnie mówi się całe zdarzenie zamieszane były wschodnioniemieckie i sowieckie służby co akurat nie musi dziwić.
25 lat później MKOl przyznał, że stosowane przez niego kryterium chromosomowe było błędne. "Byłem na konferencji podczas Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, podczas których ogłaszano ten komunikat. Nikt jednak nie przeprosił Ewy Kłobukowskiej, największej ofiary błędu komisji medycznej MKOl, a przecież zrujnowano jej całe życie (chciała nawet popełnić samobójstwo). Co gorsza, Ewa nie została przez MKOl do dziś zrehabilitowana. Uważam to za największe naruszenie reguły Fair Play w historii ruchu olimpijskiego" – mówi dziennikarz Maciej Petruczenko.
Rekordy skasowano, pozostawiono medale. Zniszczona Kłobukowska chciała ukryć się przed światem. Skończyła studia i przez 20 lat pracowała w polskiej firmie na terenie Czechosłowacji. Stroni od mediów. Pojawia się jednak na niektórych uroczystościach organizowanych przez Polski Komitet Olimpijski, gdzie spotyka się z dawnymi sportowcami.
kn
źródło: MHP