Tybetańczycy obchodzą 58. rocznicę powstania w Lhasie przeciw chińskiej okupacji. Krwawe walki doprowadziły do ucieczki Dalajlamy XIV z Tybetu do Indii. Tybetańczycy w Dharamśali pamiętają, że nie tyko pokojowy opór był jedyną formą sprzeciwu wobec okupacji.
„Widziałem dalajlamę siedem razy. Pierwszy raz w latach 80., a ostatni raz kilka tygodni temu” - mówi Frank Williams. „Za każdym razem czułem coś szczególnego. Ogromną moc. Wyjątkowy człowiek” - dodaje Amerykanin pijąc espresso.
Kawiarnia Moonpeak Espresso ma ponoć najlepszą kawę i kanapki w McLeod Gandż, osadzie na obrzeżach Dharamśali w północnych Indiach, gdzie rząd indyjski w latach 60. osiedlił uchodźców z Tybetu.
Kalifornijczyk jest wolontariuszem w jednej z organizacji pomagającej uchodźcom tybetańskim. Mówi, że za każdym razem, kiedy tu przyjeżdża, uczy angielskiego. „Wspaniali ludzie. I tyle wycierpieli. To niesamowite, że nigdy nie walczyli przeciwko Chińczykom, bo buddyzm nakazuje tylko pokojowe protesty” - wykrzykuje Williams.
„A powstanie z 1959 roku?” - odpowiada pytaniem młody Tybetańczyk siedzący przy stoliku obok. „Co za bzdura! Nawet mnisi chwytali za broń i zabijali Chińczyków!” - dodaje wzburzony.
„Jakie powstanie. Nie było żadnego powstania” - Williams nie daje za wygraną. „Jak możesz coś takiego mówić? Czy jesteś Tybetańczykiem?” - rzuca podniesionym głosem.
Wyglądający na ledwie 20 lat chłopak zaciska pięści, lecz wychodzi bez słowa z kawiarni. „Przepraszam za moje zachowanie, ale jak słyszę rozmowy niektórych turystów, to krew mnie zalewa” - zapala papierosa i mówi, że nazywa się Lobsang Norbu, studiuje politologię na uniwersytecie w Delhi.
„Z jednej strony to nasi goście i dobrze nam życzą, ale z drugiej jesteśmy jak atrakcja turystyczna, o której mało ktokolwiek coś wie” - ocenia dodając, że przez dekady wokół Tybetańczyków powstało za dużo uproszczeń. „A rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana. Oczywiście, że jako naród cierpimy, ale nie jesteśmy tylko ofiarami” - zapewnia.
Lobsang opowiada, że jego dziadek brał udział w powstaniu w 1959 roku, które zaczęło się 10 marca. Tego dnia Dalajlama XIV miał wziąć udział w uroczystości na terenie chińskiej bazy wojskowej. W rzeczywistości był to wybieg - Tybetańczycy w Lhasie, stolicy Tybetu, uważali, że miał zostać tam aresztowany.
W dzień uroczystości tłumy mieszkańców Lhasy zebrały się pod pałacem Potala, żeby zablokować aresztowanie. Doszło do walk między wojskiem i Tybetańczykami.
„Dziadek opowiadał jak bardzo ludzie byli wzburzeni. Nienawidzili Chińczyków i chcieli walczyć bez względu na wszystko” - opowiada Lobsang.
„Partyzanci walczyli nawet wcześniej” - dodaje 65-letni Tenzin Dhondrup, mnich tybetański, który przyjaźni się z Lobsangiem. „Rzeczywiście wielu mnichów walczyło w powstaniu, nikt się temu strasznie nie dziwił” - mówi. Według niego niektórzy mnisi stali się nawet dowódcami.
Raduk Ngawang był założycielem jednej z takich grup. W książce brytyjskiego reportera Patricka Frencha wspomina krwawą bitwę, kiedy oddział walczył do ostatniego naboju. „Czułem złość (...) nie czułem smutku podczas bitwy. Byłem szczęśliwy. Czerwoni Chińczycy zabijali mnichów i niszczyli klasztory, dlatego ich zabijaliśmy. Nic nie czułem, gdy widziałem ich martwymi” - opowiadał Ngawang.
„To bardzo źle, ale mnisi są również ludźmi. Mają swoje słabości, humory i wady. Nie są nadludźmi, nie bądźmy naiwni” - śmieje się Tenzin.
Dalajlama zbiegł do Indii. Powstanie upadło po 11 dniach, lecz mniejsze grupki partyzantów walczyły w różnych regionach Tybetu jeszcze w latach 60. Wielu Tybetańczyków trafiło do więzień.
Rząd tybetański na uchodźstwie oszacował liczbę Tybetańczyków, którzy stracili życie na skutek walk i okupacji (w latach 1950-1979) na 1,2 mln ludzi. Patrick French, który miał dostęp do statystyk rządu tybetańskiego i badał jego metodologię, uważa tę liczbę za zawyżoną o około 0,7 mln.
„Wciąż pół miliona jest ogromną liczbą” - zgadza się Lobsang. „Dlatego warto być precyzyjnym i opowiadać o Tybecie bez zniekształceń” - kończy.
Z Dharamśali Paweł Skawiński (PAP)
pas/ kot/ ap/