"Marzy mi się powrót do Tokio na letnie igrzyska w 2020 roku" - powiedział PAP mistrz olimpijski z 1964 roku Józef Grudzień. Oprócz niego pół wieku temu złoto zdobyli też inni bokserzy - Marian Kasprzyk i nieżyjący już Jerzy Kulej.
PAP: Z siedmiu polskich bokserów, którzy zdobyli medale igrzysk w Tokio, tylko trzech doczekało 50. rocznicy tych zawodów. W obchodach w Warszawie - oprócz pana - udział wzięli Marian Kasprzyk i Józef Grzesiak (zdobył brąz).
Józef Grudzień: Niestety, koledzy z reprezentacji oraz nasi wspaniali trenerzy Feliks Stamm i Paweł Szydło patrzą już na nas z góry, z niebios. Chciałbym doczekać i - wraz z żoną - pojechać na olimpiadę, ale już jako turyści, do stolicy Japonii w 2020 roku. Mógłbym porównać zmiany, jakie zaszły przez ponad pół wieku w Tokio.
PAP: O sukcesy ringowe Polaków za sześć lat może być trudno. Na olimpiadzie w Londynie w ogóle nie było biało-czerwonych pięściarzy.
Józef Grudzień: Młodzież już tak nie garnie się do boksu czy sportu jak dawniej. Mimo swych 75 lat, prowadzę treningi w miejscowości Szyszki, między Pułtuskiem i Ciechanowem, gdzie obecnie mieszkam. Zajęcia odbywają się w małej salce, w której kiedyś mieściła się poczta. Niestety, mimo że spotykamy się tylko dwa razy w tygodniu, nie zawsze jest komplet. Chłopakom brakuje systematyczności w pracy, chyba niektórzy wolą posiedzieć przed komputerem.
PAP: Szczytem marzeń obecnych bokserów jest zdobycie kwalifikacji na igrzyska. W pana czasach wracaliście z olimpiad z workiem medali.
Józef Grudzień: Do dziś mam tę niesamowitą satysfakcję, że ciężka praca dała takie efekty. Ja dostałem swą szansę i ją wykorzystałem. W Tokio wywalczyłem złoty medal w wadze lekkiej, a cztery lata później w Meksyku srebro.
Józef Grudzień: Do dziś mam tę niesamowitą satysfakcję, że ciężka praca dała takie efekty. Ja dostałem swą szansę i ją wykorzystałem. W Tokio wywalczyłem złoty medal w wadze lekkiej, a cztery lata później w Meksyku srebro.
PAP: Przed wylotem do Japonii jak pan sobie wyobrażał ten kraj?
Józef Grudzień: Nie było internetu, więc wiedzę o dalekich krajach czerpaliśmy z książek, z lekcji geografii w szkole. Do momentu debiutu olimpijskiego, najdalej byłem na terenie dawnego Związku Radzieckiego, nigdy w Azji nie startowałem. Ale do tego wyjazdu szykowaliśmy nie tylko formę sportową. Nauczyliśmy się kilku zwrotów grzecznościowych, wiedzieliśmy jak się zachować w odmiennej kulturze japońskiej.
PAP: Co pana najbardziej zaskoczyło w Tokio?
Józef Grudzień: Wielkich zaskoczeń nie było, ówczesne miasto raczej pozbawione było licznych wieżowców, raczej niska zabudowa, typowa japońska architektura. Lekkie, drewniane domki. Podobała się nam punktualność Japończyków. Jeśli autobus z hotelu miał wyjechać o 12.05, to wyjeżdżał o tej porze. Początkowo zdarzało się nam spóźniać, bo sądziliśmy, że autokar nie ruszy o czasie, więc się nie spieszyliśmy. Kończyło się tym, że trzeba było poczekać pół godziny na następny.
PAP: Dostępność do sprzętu elektronicznego była czymś wyjątkowym?
Józef Grudzień:Tak, mogliśmy kupić co chcieliśmy, bo ceny nie były wysokie, ale trzeba było mieć pieniądze. A tych funduszy nie było za wiele. Dieta za dzień pobytu wynosiła dwa dolary, więc podczas miesiąca spędzonego w Japonii dostaliśmy 60. Każdy miał też trochę swoich pieniążków. Do tego za złoto igrzysk już na miejscu wypłacono nam po 30 dolarów premii. Dzięki temu stać mnie było na kupno jakiegoś radyjka czy małego aparatu fotograficznego. Choć już dokładnie nie pamiętam, jakie prezenty przywiozłem do Polski.
PAP: Jak sobie radziliście z aklimatyzacją?
Józef Grudzień: Pogoda była jesienna, nie było gorąco. A jeśli chodzi o różnicę czasu, początkowo był kłopot, bo kiedy trenerzy kazali iść na trening, nam się chciało spać. I mimo to, że jeszcze na zgrupowaniu w ojczyźnie po obiedzie chodziliśmy dwie godzinki się przespać, aby trochę przyzwyczaić organizm do spania w dzień. Z kolei przed Meksykiem mieliśmy zakrywane okna w hotelu, żeby w ten sposób nie raziło nas słońce w czasie odpoczynku w ciągu dnia.
PAP: Próbował pan na stołówce azjatyckich przysmaków?
Józef Grudzień: Były stoły z daniami europejskimi, wolałem popróbować dań z kuchni francuskiej i hiszpańskiej. Azjatyckiej w trakcie turnieju nie ruszałem, zresztą tak jak koledzy, bowiem musieliśmy uważać ze względu na limity wagowe. Poza tym lepiej nie jeść w tak ważnym momencie czegoś, co się nie zna i mogłoby zaszkodzić. Dopiero po zawodach, które trwały bardzo długo, był czas na jakieś małe kulinarne eksperymenty.
PAP: Z kim pan mieszkał w wiosce? Czy trener Stamm dobierał zawodników do pokojów?
Józef Grudzień: Nie, to chyba przypadek sprawił, że dzieliłem pokój z Piotrem Gutmanem, który obecnie mieszka w Niemczech. Ja z wagi lekkiej, on - piórkowej, a więc sąsiednie kategorie. Inni mieszkali w większej grupie w większym pokoju.
PAP: Widział pan tokijskie metro, superszybką kolej?
Józef Grudzień: Znaleźliśmy chwilkę, aby troszkę pozwiedzać miasto, przejechać się pociągiem do dzielnicy handlowej. Marzy mi się, jak wspomniałem, aby za sześć lat znów odwiedzić japońską stolicę.
Rozmawiał Radosław Gielo (PAP)
giel/ kali/