Prawie 30 lat po upadku Muru Berlińskiego zakończy działalność jedna z najbardziej poważanych niemieckich instytucji, powstałych po zjednoczeniu Niemiec - tzw. urząd Gaucka. Akta owianej złą sławą policji politycznej NRD - Stasi, trafią do Archiwum Federalnego.
Szef Urzędu ds. Akt Stasi (StUB), zwanego potocznie w Polsce urzędem Gaucka, Roland Jahn i dyrektor Archiwum Federalnego (BArch) w Koblencji Michael Hollmann przedstawili w środę projekt reorganizacji instytucji. Zakłada ona przede wszystkim likwidację funkcji pełnomocnika rządu federalnego ds. akt Stasi, którą pełni obecnie Jahn i podporządkowanie urzędu archiwum.
Oprócz tego z 12 dotychczasowych placówek StUB pozostanie pięć. Będą w nich dalej przechowywane i udostępniane akta NRD-owskiej bezpieki. Na terenie dawnej centrali Stasi w berlińskiej dzielnicy Lichtenberg powstanie specjalistyczny ośrodek zajmujący się restaurowaniem i cyfryzacją akt.
"Dostęp do dokumentów zostanie nadal zachowany" - zapewnił Jahn, opozycjonista w czasach NRD, który po pozbawieniu przez wschodnie Niemcy w 1983 roku obywatelstwa i deportacji na Zachód, zrobił karierę jako dziennikarz telewizji ARD.
Przez lata głównym zadaniem StUB było udostępnianie teczek personalnych ofiarom komunistycznej dyktatury. Urząd Gaucka można też było prosić o informacje o współpracy ze Stasi osób pełniących funkcje publiczne.
Byli obrońcy praw człowieka z NRD krytykują przedstawione plany. Największe kontrowersje wzbudza planowana likwidacja ponad połowy filii StUB. Koncepcja przebudowy może jeszcze zostać zmieniona - ostateczną decyzję w tej sprawie podejmie Bundestag.
Obecnie Urząd przechowuje około 111 km ułożonych na regałach akt Stasi, 1,8 mln zdjęć, 2800 taśm z dokumentacją filmową i 15 tys. worków podartych akt, których oficerowie bezpieki NRD nie zdążyli zniszczyć.
Powstanie Urzędu ds. Akt Stasi uważa się za jedno z największych osiągnięć w procesie demokratyzacji byłej NRD: wyważenia konieczności przeprowadzenia lustracji i zadośćuczynienia ofiarom przy jednoczesnym zachowaniu spokoju społecznego.
Początki jednak wcale nie były obiecujące. Paradoksalnie, to obrońcy praw człowieka z NRD tworzyli w 1990 roku komitety obywatelskie, które przejmując delegatury Stasi, jednocześnie wypowiadały się przeciwko upublicznianiu akt.
"Byłbym przeciwko temu. W każdym razie nie teraz. Tam jest tyle osobistych szczegółów. Zrezygnowałbym z tego. Można dokonać przeglądu za 50 lat, kiedy już będziemy pod ziemią, ale nie teraz" - nie są to bynajmniej słowa Gregora Gysi, informatora Stasi i europosła Lewicy, tylko Martina Gutzeita, opozycyjnego socjaldemokraty.
Nota bene, również politycy RFN byli sceptyczni wobec otwierania archiwów.
Cezurą stało się ujawnienie współpracy z policją polityczną NRD pierwszego i jedynego demokratycznie wybranego premiera NRD Lothara de Maiziere (CDU). W czasie wieloletniej współpracy Stasi zgromadziła około 1000 stron donosów od niego.
Zasadność przyjęcia przez Bundestag w grudniu 1991 roku ustawy o dostępie do akt została potwierdzona niejako demokratycznie w styczniu 1992. "Popyt" wśród wschodnioniemieckich obywateli, którzy chcieli zajrzeć do swoich teczek był tak duży, że spowodował braki w zaopatrzeniu: w ciągu kilku dni zabrakło blankietów z wnioskami. Do gry wkroczyły jednak szybko mechanizmy wolnego rynku - dziennik "Bild" i inne gazety zaczęły dodrukowywać formularze i dołączać je do swoich wydań.
Pierwszym szefem urzędu zarządzającego aktami został wspierający dysydentów ewangelicki pastor z Meklemburgii Joachim Gauck. Pełnił swoją funkcję przez 10 lat. W latach 2012-2017 był prezydentem RFN.
W 2018 roku 45 tys. osób wnioskowało o wgląd w dokumenty. O 3 tys. mniej niż w poprzednim. Od 1992 roku do urzędu wpłynęło 3,2 mln takich wniosków.
Artur Ciechanowicz (PAP)
asc/ mal/