Liczący kilkanaście tysięcy osób "Marsz Niepodległości" przeszedł w piątek ulicami stolicy. Część jego uczestników kilkakrotnie starła się z policją. Są ranni, straty materialne i ok. 200 zatrzymanych.
Marsz, organizowany przez Młodzież Wszechpolską i Obóz Narodowo-Radykalny, rozpoczął się na Placu Konstytucji około godz. 15. Już wtedy, na wysokości ul. Koszykowej, doszło do przepychanek uczestników marszu z kordonem policji oddzielającym ich od uczestników wiecu organizacji lewicowych, które chciały zablokować przemarsz. W stronę funkcjonariuszy poleciały m.in. kamienie. Policja użyła armatek wodnych i pałek oraz gazu łzawiącego.
Nie doszło do konfrontacji uczestników marszu z lewicową kontrdemonstracją. Policja skutecznie rozdzieliła kordonami obie grupy. Przeciwnicy "Marszu Niepodległości" blokowali północne wyjście z pl. Konstytucji, tymczasem demonstracja narodowców wyruszyła na południe - ul. Waryńskiego, Goworka, Spacerową, Belwederską, Al. Ujazdowskimi do pl. Na Rozdrożu, gdzie znajduje się pomnik Romana Dmowskiego.
Niektórzy uczestnicy marszu byli zamaskowani, część miała emblematy klubów piłkarskich, a także krzyże celtyckie i symbole organizacji Falanga. Inną część tego samego marszu stanowiły rodziny z dziećmi niosące biało-czerwone flag; były i pojedyncze flagi Rosji, Słowacji, Chorwacji, Serbii oraz Czarnogóry. Na nielicznych transparentach były nazwy organizacji, m.in.: ONR, Młodzież Wszechpolska, Obóz Wielkiej Polski, Solidarni 2010.
Gdy na pl. Konstytucji zaczęły wybuchać petardy, rzucane w stronę kordonu policjantów w pełnym rynsztunku, policja wezwała uczestników marszu do zachowania zgodnego z prawem; o spokój apelował też główny organizator manifestacji, prezes Młodzieży Wszechpolskiej Robert Winnicki. Ponieważ sytuacja się nie uspokoiła, po godz. 15.00 policja ogłosiła, że od tej chwili zgromadzenie jest nielegalne.
W wyniku starć do szpitali trafiło 21 ich uczestników,. Rannych zostało 12 funkcjonariuszy. Życiu poszkodowanych nie zagraża niebezpieczeństwo - poinformowało stołeczne pogotowie.
W pewnej chwili ratusz podał, że Marsz Niepodległości został zdelegalizowany. "Przez moment była taka sytuacja, że zwróciliśmy się z prośbą do organizatora marszu niepodległości, by rozwiązał swoje zgromadzenie ze względu na sytuację, jaką mieliśmy na placu Konstytucji, kiedy policja została zaatakowana przez młodych ludzi kamieniami i butelkami" - powiedziała Ewa Gawor z biura bezpieczeństwa stołecznego ratusza.
Jak dodała, organizatorzy poprosili wtedy policję o chwilę zwłoki. Rozwiązano zgromadzenie na pl. Konstytucji, a marsz - nadal jako legalna manifestacja - ruszył ulicami Warszawy w stronę pomnika Romana Dmowskiego na Placu na Rozdrożu - punktu docelowego. Manifestacja ruszyła z pl. Konstytucji ulicą Waryńskiego, w kierunku południowym. Przeszli ulicami Goworka, Spacerową, Belwederską, Al. Ujazdowskimi na Pl. Na Rozdrożu. Przemarsz przebiegał spokojnie, nie licząc wybuchających co pewien czas rac i petard. Pod pomnikiem Dmowskiego czekało kilkaset osób z flagami.
Po godzinie 17.00, gdy uczestnicy marszu zebrali się na Placu na Rozdrożu, przedmiotem agresji kilkuset zamaskowanych uczestników manifestacji stały się samochody mediów obsługujących wydarzenie. Najpierw grupka zamaskowanych szalikami i kominiarkami młodych ludzi zniszczyła samochód TVN Meteo, skacząc po jego dachu i przebijając opony. Kilkakrotnie próbowano przewrócić stojący obok wóz transmisyjny TVN24 kołysząc nim na boki. Ostatecznie, przy wtórze znanego ze stadionu warszawskiej Legii skandowania haseł obraźliwych dla spółki ITI, samochód został podpalony. Uszkodzono też samochody Polsatu i Polskiego Radia.
Gawor podkreśliła, że w sytuacji, gdy dochodzi do zagrożenia zdrowia lub życia, a także zagrożenia zniszczenia mienia, dowodzący akcją policji wzywa osoby postronne do opuszczenia danego miejsca. "W takiej sytuacji wszystkie osoby powinny zastosować się do apeli i wezwań policjantów" - powiedziała.
Ledwo organizatorzy rozpoczęli przemówienia, policja poinformowała o rozwiązaniu zgromadzenia i wezwała uczestników do rozejścia się oraz odstąpienia od łamania prawa. Organizatorzy początkowo utrzymywali, że nic o tym nie wiedzą, prosili uczestników marszu o zachowanie spokoju, w końcu jednak ogłosili, że rozwiązują manifestację.
Większość uczestników "Marszu Niepodległości" posłuchała wezwania, inni - kilkaset osób - kamieniami i petardami zaatakowali funkcjonariuszy, którzy użyli armatek wodnych i pałek. Pojawili się też policjanci na koniach. Wieczorem policja podała, że w związku z zamieszkami zatrzymano ok. 200 osób; spodziewane są kolejne zatrzymania.
Ok. godz. 18 policja opanowała sytuację na pl. Na Rozdrożu. W pobliżu pomnika Dmowskiego zostało jeszcze kilkaset osób, ale zachowywały się spokojnie, obok sprzedawano kiełbaski i gorącą herbatę.
Poza starciami na początku i na samym końcu manifestacja przebiegła bez poważniejszych incydentów. Marsz przebiegał głównie pod znakiem wybuchających co chwila petard. Dwukrotnie - na skrzyżowaniu ul. Chocimskiej i Goworka oraz na ul. Spacerowej - wśród tłumu rozchodziła się wieść, że w pobliżu znajdują się antyfaszyści. Do walki na pięści z kolumny marszu wybiegało wówczas po kilkaset osób, ale do starć nie doszło.
Nad głowami manifestantów powiewało mnóstwo biało-czerwonych flag, były też pojedyncze flagi Słowacji, Rosji, Serbii, Czarnogóry i Chorwacji. Kilkunastometrową polską flagę rozwinięto na czele manifestacji. Na stosunkowo nielicznych transparentach dominowały nazwy organizacji uczestniczących w marszu, m.in.: Młodzieży Wszechpolskiej, ONR, Obozu Wielkiej Polski, Solidarnych 2010, Stowarzyszenia Koliber. Stosunkowo dużo było też haseł nawiązujących do sytuacji mniejszości polskiej na Litwie, której tegoroczny "Marsz Niepodległości" był dedykowany.
Manifestanci skandowali m.in. "Narodowa duma", "Precz z Brukselą", "Bóg, Honor, Ojczyna", "Roman Dmowski, odkupiciel Polski" i "Kłamstwa Michnika wyrzuć do śmietnika"; były też okrzyki znane z piłkarskich stadionów: "Biało-czerwone barwy niezwyciężone", "Polska, biało-czerwoni". Tłum kilka razy śpiewał też hymn narodowy, intonowano też "Rotę" i "My, Pierwsza Brygada".
O sytuacji w Warszawie i działaniach policji na bieżąco informowany był premier Donald Tusk – poinformował rzecznik rządu Paweł Graś. "Na pewno będzie zalecenie pana premiera, żeby karać zatrzymanych z całą bezwzględnością, bez względu na przynależność czy sympatie polityczne, czy narodowość. Wszyscy, którzy dopuszczali się dziś łamania prawa, muszą liczyć się z tym, że zostaną surowo ukarani" - powiedział Graś w TVN24. Na plus działań policji zapisał on, że nie dopuszczono, aby przeciwstawne demonstracje się spotkały.
Rozmowę ze współpracownikami o ewentualności potrzeby zmian w prawie dotyczącym bezpieczeństwa zgromadzeń publicznych odbył prezydent Bronisław Komorowski.
Jak powiedział minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski, o piątkowych wydarzeniach rozmawiał już z prokuratorem generalnym i szefem MSWiA. "Warszawscy sędziowie na specjalnych dyżurach czekają już na pierwszych chuliganów" - napisał na twitterze.
Szef Młodzieży Wszechpolskiej Robert Winnicki oświadczył, że zamieszki na ulicach Warszawy to efekt prowokacji osób, które chciały oczernić marsz. Jak zaznaczył, "nie czuje się odpowiedzialny za prowokacje, które nie dotyczyły kolumny marszowej".
Rafał Lesiecki (PAP)
wkt/ mja/ ral/ gdyj/ malk/ jra/