W środę otwarto dla publiczności muzeum pamięci ofiar zamachów na World Trade Center. Gromadzi ono setki pamiątek po zabitych, pozostałości po zburzonych gmachach, a także zdjęcia i materiały filmowe ilustrujące tragedię. Pierwsi zwiedzający byli poruszeni.
„Jest to miejsce, gdzie spotkanie z historią przekształca to, co może wydawać się anonimowym abstrakcyjnym aktem terroryzmu i masowym morderstwem, w bardzo osobiste poczucie straty” – wyjaśniała dyrektorka National September 11 Memorial & Museum Alice Greenwald.
Obiekt o przestrzeni wystawowej ponad 10 tys. metrów kwadratowych mieści się w dużej części w podziemiach zniszczonych bliźniaczych wieżowców. Muzeum i pomnik zostały zbudowane z datków i pieniędzy publicznych za 700 milionów dolarów.
Ekspozycja zawiera 10 tys. artefaktów, 23 tys. zdjęć oraz 500 godzin wideo i filmów. Są tam fotografie osób zabitych w atakach, a także ich osobiste rzeczy odszukane w zgliszczach, np. buty, wizytówki czy karty kredytowe. Jest nawet odnaleziony na pobliskiej ulicy list pisany przez jednego z zakładników w porwanym samolocie, który uderzył w World Trade Center.
W muzeum znalazły się poruszające materiały filmowe sprzed 13 lat, przedstawiające płonące wieżowce i wyskakujących z nich ludzi. Wideo Matta Lauera odtwarza minuta po minucie to, co się stało rankiem 11 września 2001 roku.
Ekspozycja zawiera 10 tys. artefaktów, 23 tys. zdjęć oraz 500 godzin wideo i filmów. Są tam fotografie osób zabitych w atakach, a także ich osobiste rzeczy odszukane w zgliszczach, np. buty, wizytówki czy karty kredytowe. Jest nawet odnaleziony na pobliskiej ulicy list pisany przez jednego z zakładników w porwanym samolocie, który uderzył w World Trade Center.
Zachowały się też fragmenty podziemnych murów, resztki schodów, dzięki którym sporo ludzi się uratowało, część fasady i inne elementy konstrukcyjne.
Do rzucających się w oczy przedmiotów należy ok. 11-metrowa stalowa belka, która jako ostatnia została wyciągnięta spod gruzów. Belka, zwana Last Column, podczas procesu odbudowy przyciągała pracowników, przechodniów i członków ekip ratunkowych, którzy pokryli ją pamiątkowymi inskrypcjami, ogłoszeniami i fotografiami.
W muzeum znalazły się też części kadłuba samolotu American Airlines, którego terroryści użyli do zamachu. Pokazano też częściowo wypalone lub zmiażdżone pojazdy strażackie oraz rowery.
Wśród pierwszych zwiedzających byli ludzie z całej Ameryki. W rozmowach z PAP nie kryli emocji.
„Ekspozycja, zdjęcia i filmy bardzo przypominają dzień, który dobrze pamiętam z dzieciństwa. Najbardziej poruszający był widok autentycznych fundamentów dwóch wież w podziemiach” – powiedziała PAP Anne Cocquyt, która przybyła na wystawę z San Francisco.
Zdaniem Josepha McAuliffe'a z Jersey City w stanie New Jersey wystawa jest dobrze zorganizowana, nowoczesna i ma duże znaczenie edukacyjne. Oprócz materiałów opisujących minuta po minucie wydarzenia z 11 września 2001 r. najbardziej uderzyło go prezentowane w małym pomieszczeniu nagranie przedstawiające samotnego strażaka.
„Nikogo tam więcej nie było. Patrzył przed siebie. Może myślał o koledze strażaku, który zginął, ale mogę się mylić. Wracałem tam kilka razy i ciągle tam był” – opowiadał PAP mężczyzna.
„Moją uwagę przyciągnęło zwłaszcza nagranie człowieka, który dzwonił do kogoś z wieżowca przez telefon komórkowy. Na bieżąco przekazywał, co się działo. Przypominało mi to, co robiłem w tamtym dniu” – mówił fotograf i projektant Jasson Merrell z Nowego Jorku .
Jeszcze przed otwarciem muzeum wywołało kontrowersje. Dziennik „New York Times” pisał o niezadowoleniu rodzin zmarłych z powodu przeniesienia do magazynu mieszczącego się w tym samym budynku co muzeum szczątków niezidentyfikowanych ciał ofiar zamachów. "Szczątki mojego syna i prawie 3 tys. ofiar powinny znajdować się w pięknym miejscu, a nie w piwnicy muzeum" - powiedziała Sally Regenhard, matka strażaka, który zginął w WTC.
Oburzenie wywoływał też sklep z pamiątkami, gdzie można kupić m.in. zabawki, bransoletki, kolczyki, koszulki, jedwabne szaliki z wizerunkiem gmachów WTC czy kamizelki-deszczowce dla psów przypominające peleryny nowojorskich strażaków. "New York Post" nazwał to „małym sklepem horroru”.
Kontrowersje wzbudzały też wysokie ceny biletów. Za zwiedzenie muzeum dorośli muszą płacić 24 dolary. Pojawiły się oskarżenia o chciwość.
Matka strażaka, który zginął podczas akcji ratunkowej, powiedziała CNN, że twórcy muzeum "zarabiają na ciele jej martwego syna". Kobieta porównała opłaty za wstęp do muzeum do opłat za wejście na cmentarz.
Przedstawiciele rady dyrektorów National September 11 Memorial & Museum tłumaczą, że utrzymanie obiektu to wydatek rzędu 60 milionów dolarów rocznie. Spodziewają się dochodów z biletów w wysokości ok. 40 milionów rocznie.
Z Nowego Jorku Andrzej Dobrowolski (PAP)
ad/ jhp/ mc/