Ignacy Matuszewski był typem polityka, który niemal już u nas wyginął. Był kimś, kto codziennie pragnie się czegoś uczyć, ocenia sytuację raczej w odcieniach szarości i szuka sposobów na zwiększenie siły Polski. Z kolei jego styl pisarski wyróżnia go spośród innych publicystów międzywojnia i okresu emigracyjnego – mówi PAP prof. Sławomir Cenckiewicz, dyrektor Wojskowego Biura Historycznego, redaktor zbioru pism Matuszewskiego wydanego przez IPN.
Polska Agencja Prasowa: W PRL Ignacy Matuszewski był skazany na zapomnienie. To zrozumiałe, jeśli weźmie się pod uwagę jego biografię i poglądy polityczne. Dlaczego jednak dopiero w ostatnich latach jego postać jest przywracana do polskiej pamięci historycznej?
Prof. Sławomir Cenckiewicz: Wydaje mi się, że niepamięć o Matuszewskim jest powodowana m.in. tym, że zmarł już rok po zakończeniu wojny. Nie był w stanie rozwinąć swojej działalności politycznej tak, jak planował. Nie stał się więc postacią tak znaną jak wielu innych działaczy emigracyjnych, że wspomnę gen. Kazimierza Sosnkowskiego czy prezydentów i premierów rządów RP na Uchodźstwie. Pamiętajmy również, że zimna wojna trwała prawie pół wieku. To sprawiło, że trudno było przywrócić pamięć o jego dokonaniach przy takiej skali zakłamania i manipulacji historycznej w PRL. Wspominano w PRL o Matuszewskim w zasadzie zawsze negatywnie, a wyjątkiem był Andrzej Micewski, który starał się przywrócić mu honor w latach sześćdziesiątych. Ale to incydent. Dlatego dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych zaczęły się ukazywać pierwsze artykuły naukowe poświęcone Matuszewskiemu. Były publikowane w niszowych pismach naukowych. Kiedy go odkryłem w połowie lat dziewięćdziesiątych, postawiłem sobie za cel przywrócenie go polskiej pamięci. Zacząłem więc o nim pisać.
PAP: Która cecha osobowości lub twórczości Matuszewskiego najmocniej wpłynęła na to zainteresowanie jego biografią?
Prof. Sławomir Cenckiewicz: Wydaje mi się, że ujął mnie swego rodzaju model polskości, który Matuszewski reprezentował. Umiejętnie łączył cechy romantyczne z pozytywistycznymi. Jest to ideał, który mi zawsze przyświecał – być romantykiem w walce i maksymalizacji celów, a pozytywistą w doborze środków i ocenach sytuacji. Potrafił być romantykiem z ducha polskości, a pozytywistą w sferze codziennej pracy organicznej. W pracy nad sobą, czego wypadkową była praca dla Polski. To typ polityka, który niemal już u nas wyginął – kogoś, kto codziennie pragnie się czegoś uczyć, ocenia sytuację raczej w odcieniach szarości i szuka sposobów na zwiększenie siły Polski.
PAP: Jego przyjaciel, poeta Jan Lechoń, powiedział, że „jego marzenie, nigdy nieziszczone, to była literatura”. Jak można określić styl publicystyki Matuszewskiego?
Prof. Sławomir Cenckiewicz: Ignacy Matuszewski senior był wybitnym znawcą literatury, głównie twórczości Juliusza Słowackiego. Styl i fascynację literaturą oraz poezją Matuszewski junior odziedziczył więc po ojcu. Można powiedzieć, że gdy zdecydował się na wybór polityki, kosztem literatury, zachował styl literacki, styl artykułowania myśli oraz pewnego rodzaju wrażliwość poetycko-literacką. Potrafił łączyć literacki sposób ujmowania myśli z żywiołem polityki. W tym sensie jego styl jest odmienny od tego, który prezentuje wielu wybitnych publicystów międzywojnia i okresu emigracyjnego. Ważną cechą była również jasność wyrażanych przez niego myśli. W okresie międzywojennym jego publicystyka była nacechowaną empirią, była taka ekonomiczno-statystyczna. Odwoływała się do liczb, analizy potencjałów gospodarczych czy militarnych, po których przywołaniu przychodziła dopiero refleksja polityczna. W czasie II wojny światowej, gdy rozwinął bardzo szeroką działalność publicystyczną, jego styl był nieco bardziej patetyczny i romantyczny, bo uznał, że powinien poruszać sumieniem Polaków, by porwać ich do walki.
Łączył to przekonanie z wyraźną koncepcją ideową. Jeśli przeprowadzilibyśmy gradację istotnych dla niego elementów przekonań politycznych, to z pewnością na pierwszym miejscu należałoby wymienić antysowieckość, a potem dopiero antyniemieckość, bo uważał, że o ile przeciwko III Rzeszy walczy cały wolny świat, to Sowiety mają w tym świecie swoich adwokatów. Po roku 1941, gdy Sowieci stali się częścią Wielkiej Koalicji, Matuszewski stał się publicznym oskarżycielem sowieckich zbrodni, kłamstw i manipulacji, demaskując jednocześnie ich prawdziwe cele wojenne – podbicie świata dla bolszewizmu. Wypadkową tej postawy była dopiera krytyka aliantów, wpierw Wielkiej Brytanii, a potem Stanów Zjednoczonych jako tych mocarstw, które gwarantowały nam w traktatach i Karcie Atlantyckiej obronę naszych praw do niepodległości i nienaruszalności terytorialnej. Tymczasem mocarstwa te wepchnęły nas w ręce Sowietów, traktując Polskę – żeby odwołać się do formuły Stanisława Mackiewicza – jak byłą kochankę, której należy się pozbyć jak zbytecznego balastu. Ta zdrada wolnego świata zajmowała Matuszewskiego najbardziej.
PAP: Na pogrzebie Matuszewskiego przemawiał Kazimierz Wierzyński. Powiedział, że Matuszewski „pierwszy z Polaków przewidział, że wojna ta, z której Polska miała wyjść w rzędzie zwycięzców, może skończyć się klęską”. Na jakich przesłankach płk Matuszewski, w czasie gdy nikt nie mógł śnić o Teheranie czy Jałcie, opierał swoje kalkulacje polityczne i przewidywania?
Prof. Sławomir Cenckiewicz: W tym kontekście warto wspomnieć słowa Wacława Zbyszewskiego, zapisane tuż po śmierci Ignacego Matuszewskiego, że każdy polityk i publicysta powinien być pesymistą. Tak jak Matuszewski! Czarnowidztwo polityczne jest w pewnym sensie przydatne dla zbiorowości narodowej i państwa, bo pesymizm jest rodzajem prewencyjnego zabezpieczenia na wypadek klęski. A to właśnie jedna z charakterystycznych cech myślenia Matuszewskiego, który nigdy nie był zadowolony z otaczającej go rzeczywistości. Jego nastawienie do polityki było bardzo empiryczne, kostyczne, ekonomiczne… Statystyka i słupki danych wyznaczały mu pole politycznych dywagacji. Nie chciał zatem doprowadzić do sytuacji, w której Polska wejdzie do wojny pierwsza, i to z dwiema potęgami naraz. Mówił później, że uważał przed wrześniem 1939 r., iż Polska upadnie po trzech miesiącach, kiedy faktycznie upadła po kilku tygodniach. Uznał więc nawet, że był zbyt mało pesymistyczny.
Podkreślał również, że państwo, które pogrąża się w etatyzmie, musi generować patologię stosunków wewnętrznych, bo arbitralnie wskazuje tych, którzy powinni się bogacić, tworząc zmowy cenowe, kartele, grupy interesów... Stąd był w kontrze do programu reform Eugeniusza Kwiatkowskiego, co sprawiło, że liberalny Matuszewski miał wpływowych wrogów z prezydentem Mościckim na czele. Pewnie rację miały obie strony tego sporu, bo ówczesny świat pogrążał się w etatyzmie i państwowym interwencjonizmie, ale też skala patologii stosunków wewnętrznych i nadużywania funduszy budżetowych w Polsce lat trzydziestych była przerażająca.
Matuszewski był więc w końcu sierpnia 1939 r. tak krytyczny wobec rządów sanacyjnych, że zapytany przez Wacława Lipińskiego w przededniu wojny, czy zechciałby jakoś wspomóc rząd w obliczu wojny, odparł, że z tą ekipą nie chce mieć nic wspólnego. Jako żołnierz uważał, że wejście do wojny przeciwko Niemcom i Sowietom jednocześnie musi się zakończyć klęską. Podczas wojny, wiedząc, w jaki sposób Polska została osamotniona w 1939 r., żądał wręcz nowych gwarancji od Zachodu, przeczuwając, że w sytuacji ataku Niemiec na ZSRS Sowieci wejdą do koalicji. Dlatego też nie mógł zaakceptować treści układu z Sowietami z lipca 1941 r., gdyż nie zabezpieczał nas on przed sowieckimi roszczeniami w przyszłości.
Nie mógł pojąć, jak premier Władysław Sikorski, który nieco wcześniej przytomnie oceniał Sowietów, mógł podpisać układ z ambasadorem Majskim. To był moment przełomowy, po którym Matuszewski faktycznie wymówił posłuszeństwo polskiemu premierowi, który w polemikach coraz częściej powoływał się na „słowo honoru” dane w sprawie polskiej przez premiera Churchilla i marszałka Stalina. Matuszewski wiedział, że takie deklaracje nie mają żadnego znaczenia. Wiedział bowiem, i często o tym pisał, że Brytyjczycy i Amerykanie w ramach specjalnej ustawy „lend-lease” wspierali Sowietów pieniędzmi i sprzętem, bo chcieli, by to Moskwa wzięła na siebie główny ciężar walki i pokonania III Rzeszy. Polska w tej kalkulacji była zatem na straconej pozycji.
Matuszewski monitorował decyzje i posunięcia gabinetu Sikorskiego, dochodząc w 1942 r. do wniosku, że nasza polityka sprzyja Moskwie i jest ślepa nawet na los polskich oficerów „zaginionych” na Wschodzie po 17 września 1939 r. W lutym 1942 r. opublikował artykuł, w którym dramatycznie pytał gen. Sikorskiego o los siedmiu tysięcy polskich oficerów, którzy nie zgłosili się do któregokolwiek z punktów werbunkowych Armii Polskiej na Wschodzie. To wszystko potęgowało niechęć Sikorskiego do Matuszewskiego, który w swojej rozpaczy związał się nawet z agentami Moskwy w Ameryce, tworząc w Komunistycznej Partii USA sojusznika w walce z Matuszewskim.
PAP: Korzenie konfliktu pomiędzy Matuszewskim a rządem na Uchodźstwie tkwią już w wydarzeniach jesieni 1939 r. Matuszewski, jeszcze zanim zacznie krytykować decyzje podejmowane przez premiera Sikorskiego, staje się „bezrobotnym politykiem i żołnierzem”. Skąd tak błyskawiczne pojawienie się tej niechęci, mimo że Matuszewski był krytykiem obozu sanacyjnego, który był skonfliktowany z Sikorskim i jego otoczeniem?
Prof. Sławomir Cenckiewicz: Przyczyny tej sytuacji nie są do końca jasne. Niechęć do Matuszewskiego przebiegała dwutorowo. We wrześniu 1939 r. Matuszewski uratował złoto Banku Polskiego i złożył sprawozdanie na ręce premiera Sikorskiego. Z dziennika czynności gen. Sikorskiego wynika, że premier dość często spotykał się z Matuszewskim. Mało kto wie, że Matuszewski był autorem tekstu przemówienia Sikorskiego do kraju z początku 1940 r., w którym premier podkreślał, że Polska pozostaje w stanie wojny z Niemcami i Związkiem Sowieckim.
Osobiste relacje Matuszewskiego z Sikorskim były więc poprawne. Jednocześnie, niezależnie od tych kontaktów, Sikorski patronował zakulisowej akcji, której celem było oskarżenie Matuszewskiego o sprzeniewierzenie części złota podczas ewakuacji we wrześniu 1939 r. Matuszewskiego to bardzo irytowało. Uważał, że perfekcyjnie wykonał swoje zadanie. Ale nawet będąc już w 1941 r. w Lizbonie, był gotów współpracować z premierem, chociaż domagał się jasnej deklaracji, że nie popełnił żadnych przestępstw podczas ewakuacji złota. Premier – z niejasnych powodów – nie chciał tego przyznać. Po układzie polsko-sowieckim tamta sprawa zeszła na dalszy plan, a istotą sporu była już polityka Sikorskiego wobec Moskwy i Londynu. Sikorski nie przebierał w środkach – oskarżył Matuszewskiego o dezercję, wszczął śledztwo prokuratorskie, a na wiecu komunistycznym w Detroit w 1942 r. powiedział, że Matuszewski zasłużył na medal u Goebbelsa, sugerując, że jest niemieckim agentem.
PAP: Tymczasem w USA okazuje się, że Amerykanie traktują Matuszewskiego jako człowieka niebezpiecznego dla interesów całej koalicji antyniemieckiej i stosują wobec niego niemal totalitarne metody.
Prof. Sławomir Cenckiewicz: Wszystko zaczyna się od niemal miesięcznej wizyty premiera Sikorskiego w USA w grudniu 1942 r. 15 grudnia za wiedzą Sikorskiego od delegacji odłączył się Józef Hieronim Retinger. Poprosił o spotkanie z kierownictwem Departamentu Sprawiedliwości. Wzięło w nim udział pięciu wysokich rangą urzędników amerykańskich. W trakcie rozmów Retinger stwierdził, że na terenie Ameryki Matuszewski prowadzi działalność wymierzoną w sojusznika Ameryki i Polski – Związek Sowiecki. Podkreślał, że jest to więc uderzenie w same podstawy polityki aliantów, domagając się od Amerykanów, by ograniczyli jego działalność.
Amerykanie już wiosną 1942 r. podjęli decyzję o zarejestrowaniu Matuszewskiego na podstawie Foreign Agents Registration Act (FARA) z 1938 r. Była to ustawa dająca rządowi USA prawo do objęcia kontrolą każdego mieszkańca tego kraju, który nie jest obywatelem Stanów Zjednoczonych, a który w swojej działalności reprezentuje interesy innego państwa. Matuszewski został więc zarejestrowany jako „foreign agent”. Zastosowano wobec niego całą paletę działań zmierzających do ograniczenia jego swobody pisarskiej oraz jego wpływu na skupiska Polaków. Kontrolowano jego korespondencję z innymi ośrodkami emigracji. Każdy jego tekst musiał być opatrywany informacją, że przeszedł przez cenzurę i jest stanowiskiem autora zarejestrowanego jako „foreign agent”. Jego mieszkanie i redakcje, w których pracował, były nachodzone przez agentów FBI. Sprawą interesował się sam szef FBI J. Edgar Hoover.
Amerykanie do walki z Matuszewskim postanowili wykorzystać również tzw. sekcję polską amerykańskiego ruchu komunistycznego w USA, którą kierował sowiecki szpieg Bolesław Gebert (ps. „Ataman”). Ruch komunistyczny został tym samym jakby spuszczony z łańcucha, by podjąć walkę z antysowieckimi Polakami, których liderem był Matuszewski. To paradoks, że Gebert, Oskar Lange, Stefan Arski i inni działacze komunistyczni nigdy nie otrzymali statusu „foreign agent”, mimo że od zawsze reprezentowali interesy sowieckie. Matuszewski dostrzegał ten egzotyczny sojusz polskiej dyplomacji z komunistami i władzami amerykańskimi, uznając wręcz za zaszczyt, że ma tak wpływowych przeciwników. Działania wymierzone w Matuszewskiego trwały do końca 1945 r. Wówczas otrzymał list z Departamentu Sprawiedliwości, w którym pisano, że jego status „foreign agent” jest już nieaktualny z powodu powstania Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej.
PAP: Ignacy Matuszewski dożył spełnienia się wszystkich formułowanych przez siebie prognoz politycznych. Jak w swoim ostatnim roku życia widział przyszłość sprawy polskiej i szanse wolnego świata w starciu z sowietami?
Prof. Sławomir Cenckiewicz: W 1945 r. w rozmowie ze swoimi współpracownikami powiedział, że wolnej Polski nie ma, ale nie można składać broni. Jednocześnie podkreślał, że znalazł „klucz do klucza”. Miało nim być stworzenie bardzo szerokiej platformy działań Polonii amerykańskiej. Matuszewski uznał, że rząd na Uchodźstwie to wielka wartość, ale owym „kluczem do klucza” są instytucje znajdujące się w centrum wolnego świata – Waszyngtonie. Był zakulisowym twórcą Komitetu Narodowego Amerykanów Polskiego Pochodzenia, a potem był jednym z inicjatorów powołania Kongresu Polonii Amerykańskiej. W 1945 r. stał się jednym z liderów polskiej społeczności w USA, mimo że nie posiadał przecież obywatelstwa amerykańskiego umożliwiającego pełnienie oficjalnych funkcji. Swoje działania podejmował zatem zakulisowo, uważając, że w perspektywie lat powinna w Ameryce powstać polska siła skutecznie oddziałująca na administrację amerykańską. Był zdania, że Anglosasi, zwłaszcza Amerykanie, liczą się jedynie z siłą, a nie romantycznymi rozważaniami o naszych racjach i ich moralnych obowiązkach wobec Polski. Jego śmierć w 1946 r. pogrzebała te plany, chociaż w pewnej części Kongres Polonii Amerykańskiej starał się realizować założenia Matuszewskiego w kolejnych dziesięcioleciach. Nigdy jednak KPA nie odegrał tak wielkiej roli, jak przewidział dla niego Matuszewski.
PAP: Co zawiera wydany obecnie przez IPN dwutomowy zbiór pism Ignacego Matuszewskiego?
Prof. Sławomir Cenckiewicz: „Pisma wybrane” Ignacego Matuszewskiego to niemal dwa tysiące stron tekstu. To ok. 90 proc. prac, które opublikował w latach 1912–1946. Poprzedza je bardzo rozbudowany szkic biograficzny mojego autorstwa. Oczywiście najważniejsze w tych obu tomach są teksty polityczne, bo właśnie w nich ukryte są przesłanie i nauka, z których mimo upływu lat możemy wciąż korzystać.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /