To, co latem 1930 r. zaczęło dziać się w Małopolsce Wschodniej przypominało ukraińskie powstanie. Piłsudski musial wysłać tam wojsko i policję – mówi prof. Grzegorz Mazur z Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych UJ. 16 września mija 85 lat od akcji pacyfikacyjnej wymierzonej w OUN.
PAP: W latach 20. i na początku 30. XX wieku ukraińscy nacjonaliści dopuszczali się licznych aktów terroru i sabotażu na terenie Małopolski Wschodniej...
Prof. Grzegorz Mazur: To wszystko zaczęło się, gdy w 1920 roku została utworzona przez nacjonalistów Ukraińska Wojskowa Organizacja (UWO). Na jej czele stanął płk Jewhen Konowalec, który wraz z grupą współpracowników doszedł do wniosku, że należy kontynuować walkę o państwo ukraińskiej, ale już innymi metodami.
PAP: Jakimi?
Prof. Grzegorz Mazur: Metodami działalności konspiracyjnej, sabotażowej, dywersyjnej i wywiadowczej. Jeśli chodzi o tę ostatnią, to UWO współpracowała z wywiadami Niemiec i Litwy, a początkowo nawet z wywiadem radzieckim.
Jest rzeczą bardzo mało znaną, że na początku swojej działalności UWO była sponsorowana przez sowiecką Rosję. Jeden z jej czołowych działaczy, Dmytro Palijew, jeździł po pieniądze do Charkowa, stolicy Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej, a także, nieco później, do sowieckiej ambasady w Berlinie. Jednakże potem różnice w różnych sprawach dotyczących polityki pomiędzy obydwiema stronami były już tak duże, że jedni zaprzestali finansowania, a drudzy zaprzestali czerpania pieniędzy z tego źródła.
Prof. Grzegorz Mazur: Latem 1930 roku OUN zorganizowała zakrojoną na szeroką skalę akcję sabotażowo-dywersyjną. Łącznie naliczono 191 tego rodzaju aktów - były to głównie podpalenia. Płonęły należące do polskich ziemian majątki, gospodarstwa polskich kolonistów. Nacjonaliści niszczyli też drogi, tory kolejowe i linie telegraficzne.
Natomiast kontakty z niemieckim wywiadem trwały niemal przez całe dwudziestolecie międzywojenne. Symbolicznym zwieńczeniem tej współpracy było to, że w 1939 roku u boku Wehrmachtu Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów (OUN), sformowała Legion Ukraiński, którego dowódcą został płk Roman Suszko i który wkroczył wraz z Niemcami do Polski.
Polskie problemy z UWO były wykorzystywane również przez propagandę niemiecką, która próbowała wykazać, że II RP jest krajem słabym i niestabilnym. W tym względzie, działalność ukraińskich nacjonalistów była wyjątkowo szkodliwa dla Polski i zarazem bardzo korzystna dla Niemiec, i to jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy.
PAP: Polska pacyfikacja zaczęła się 16 września 1930 roku. Dlaczego właśnie wtedy?
Prof. Grzegorz Mazur: Latem 1930 roku OUN zorganizowała zakrojoną na szeroką skalę akcję sabotażowo-dywersyjną. Łącznie naliczono 191 tego rodzaju aktów - były to głównie podpalenia. Płonęły należące do polskich ziemian majątki, gospodarstwa polskich kolonistów. Nacjonaliści niszczyli też drogi, tory kolejowe i linie telegraficzne.
Za całą operację odpowiadał głównodowodzący organizacją płk Konowalec. Jego zamiarem było – jak sam to ujął - „zrewolucjonizować ludowe masy ukraińskie i podważyć polski reżim okupacyjny na ziemiach zachodnioukraińskich”. Chciał więc nastawić wrogo ukraińskie chłopstwo do Polski i pogłębić istniejące za granicą przekonanie o niepewności granic państwa polskiego oraz braku jego wewnętrznej konsolidacji.
„Będą mnie za to błogosławić, albo przeklinać” - powiedział wtedy, bo miał świadomość, że jego akcja sprowokuje polską odpowiedź. Ale jemu właśnie na tym zależało, bo wiedział, że efektem będzie gwałtowne zaostrzenie stosunków między społecznością polską i ukraińską. A jemu właśnie na tym zależało. Nacjonaliści chcieli całkowicie przekreślić możliwość przyjaznego współżycia polsko-ukraińskiego.
Pod wpływem wydarzeń w Małopolsce Wschodniej, Piłsudski wydał rozkaz, w którym polecił gen. Felicjanowi Sławojowi Składkowskiemu, który w tym czasie był ministrem spraw wewnętrznych, by ten 16 września rozpoczął akcję pacyfikacyjną.
Prof. Grzegorz Mazur: Na terenie całej Małopolski Wschodniej, ale w wybranych powiatach, dokonywano szczegółowych – a przez o wyjątkowo uciążliwych dla ludności cywilnej – rewizji. Pamiętajmy, że w tym czasie budynki na wsi były drewniane. W toku takiej rewizji często zrywano strzechę, a nawet rozbierano fragmenty chałup, w wyniku czego domostwo często przestawało istnieć.
PAP: Na czym ona polegała?
Prof. Grzegorz Mazur: Aby to wyjaśnić, muszę poczynić jedno bardzo istotne zastrzeżenie. Po II wojnie światowej, w wyniku działalności wojsk III Rzeszy, słowo „pacyfikacja” nabrało zupełnie innego znaczenia, niż miało je jeszcze przed 1939 rokiem. Pacyfikacja niemiecka wyglądała tak, że wojsko paliło jakąś miejscowość, a jej mieszkańców wyżynało w pień. Dlatego w odniesieniu do tego, co Polacy robili w Małopolsce Wschodniej w 1930 roku bardziej uzasadnione byłoby określenie „policyjna akcja represyjna”.
Użyto wtedy zarówno wojska, jak i policji. Na terenie całej Małopolski Wschodniej, ale w wybranych powiatach, dokonywano szczegółowych – a przez o wyjątkowo uciążliwych dla ludności cywilnej – rewizji. Pamiętajmy, że w tym czasie budynki na wsi były drewniane. W toku takiej rewizji często zrywano strzechę, a nawet rozbierano fragmenty chałup, w wyniku czego domostwo często przestawało istnieć.
PAP: Czy coś wtedy znaleziono?
Prof. Grzegorz Mazur: Duże ilości broni, amunicji i materiałów wybuchowych. A także nielegalne wydawnictwa i dokumenty nacjonalistyczne. Aresztowano też sporo ludzi. Nagle okazało się, że ukraińska wieś trzyma w zanadrzu mnóstwo rzeczy, którymi może uderzyć w Polskę i w Polaków.
PAP: Czyli wieś na tych terenach była nastawiona antypolsko?
Prof. Grzegorz Mazur: W dużym stopniu – tak. Ale – jak napisał w jednej z książek prof. Andrzej Sowa - „niewybaczalnym błędem popełnionym przez stronę polską w trakcie pacyfikacji było zastosowanie zasady odpowiedzialności zbiorowej. W ten sposób wszystkim Ukraińcom, nawet tym dotąd obojętnym i trzymającym się z dala od nacjonalistów, wykazano, że można bezkarnie znieważać ich jako ludzi oraz niszczyć czczone przez nich symbole narodowe, a także dorobek ich życia”.
Inny historyk, emigracyjny badacz Władysław Pobóg-Malinowski, zacytował list, który w 1952 roku otrzymał od Sławoja Składkowskiego, w którym ten próbował jakoś wytłumaczyć się z zastosowanych metod: „Jak miałem zrobić porządek, gdy wsie całe były pod terrorem mołojców z OUN? Przecież czymś i w jakiś sposób trzeba było bez rozlewu krwi pokazać ludności, przekonać ją, że bojówek ukraińskich bać się nie trzeba”.
PAP: W takim razie, czy pacyfikacja była próbą zastraszenia ludności ukraińskiej, która już wcześniej została zastraszona przez OUN i UWO?
Prof. Grzegorz Mazur: Myślę, że chodziło o to, by pokazać, że w Małopolsce Wschodniej rządzi polska władza i – w związku z tym – nie należy się bać ukraińskich nacjonalistów. I mam wrażenie, że to kompletnie się nie udało.
To, co się stało, odbiło się szerokim echem poza granicami Polski. W prasie amerykańskiej, francuskiej, niemieckiej i hiszpańskiej ukazywały się na ten temat artykuły utrzymane w potępieńczym tonie. W 1931 roku w Pradze – przy niemieckim wsparciu finansowym – wydano tzw. czarną księgę, która miała zaświadczać o barbarzyństwie polskiej pacyfikacji. Książkę przetłumaczono na kilka języków.
Akcja odbiła się również echem w świecie zachodniej polityki. 62 członków brytyjskiej Izby Gmin podpisało petycję do rządu, w której domagali się, by Liga Narodów wyznaczyła specjalną komisję do zbadania wydarzeń w Małopolsce Wschodniej. Inicjatywę tę poparł angielski minister spraw zagranicznych, Arthur Henderson, który inspirował również Ukraińców do tego, by złożyli skargę w Lidze Narodów. Dopiero 30 stycznia 1932 roku Liga – po zbadaniu całej sprawy – podjęła uchwałę, zgodnie z którą – cytuję - „Polska nie prowadzi przeciwko Ukraińcom polityki prześladowań i gwałtów” oraz że „akcję pacyfikacyjną wywołali sami Ukraińcy przez swoją akcję przeciwko państwu polskiemu”.
Prof. Grzegorz Mazur: Chodziło o to, by pokazać, że w Małopolsce Wschodniej rządzi polska władza i – w związku z tym – nie należy się bać ukraińskich nacjonalistów. I mam wrażenie, że to kompletnie się nie udało. To, co się stało, odbiło się szerokim echem poza granicami Polski. W prasie amerykańskiej, francuskiej, niemieckiej i hiszpańskiej ukazywały się na ten temat artykuły utrzymane w potępieńczym tonie.
PAP: Jak na pacyfikację zareagowały różne środowiska polityczne w Polsce?
Prof. Grzegorz Mazur: Obóz rządzący – sanacja – nie miała oczywiście żadnych wątpliwości, co do zasadności tej operacji. Inne liczące się środowiska – np. obóz narodowy – również zajęły stanowisko aprobatywne. Wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że sytuacja w Małopolsce Wschodniej stanowi zagrożenie dla państwa polskiego.
PAP: A jaka była reakcja legalnie działających politycznych organizacji ukraińskich, również tych, które niechętnie odnosiły się do OUN i UWO?
Prof. Grzegorz Mazur: Potępiły pacyfikację, ale zbyły zupełnym milczeniem wcześniejszą falę nacjonalistycznego terroru. Wynikało to z tego, że istniały różne powiązania między ludźmi z legalnych partii a nacjonalistami. To często były powiązania rodzinne.
Polscy historycy w zasadzie nie śledzą tego wątku, a jest on bardzo ciekawy. Sądzę, że nawet ukraińscy historycy nie mają do końca przebadanego zagadnienia związków pomiędzy ukraińskimi elitami np. intelektualnymi, a OUN czy UWO. Weźmy takiego Dmytro Palijewa, który był zamieszany w zamach Ukraińskiej Wojskowej Organizacji na Piłsudskiego z 1921 roku, przeprowadzony przez Stepana Fedaka. Po odsiedzeniu kary został posłem na Sejm Rzeczpospolitej z ramienia legalnie działającego Ukraińskiego Zjednoczenia Narodowo-Demokratycznego – największej partii ukraińskiej w II RP. Natomiast po wybuchu II wojny światowej, tenże Dmytro Palijew wiosną 1943 roku został współtwórcą dywizji SS Galizien.
PAP: Akcja pacyfikacyjna została zamknięta w końcówce listopada. W jaki sposób wpłynęła na stosunki polsko-ukraińskie?
Prof. Grzegorz Mazur: W zdecydowanie negatywny. Kierownictwo nacjonalistów osiągnęło swój cel – tam, gdzie stosunek Ukraińców do Polaków był wcześniej neutralny, to teraz stał się już wrogi.
PAP: To by znaczyło, że – w pewien sposób – Piłsudski dał się wciągnąć w pułapkę, którą zastawili na niego ukraińscy nacjonaliści. Czy możliwe było wtedy inne rozwiązanie problemu Małopolski Wschodniej?
Prof. Grzegorz Mazur: Piłsudski uznał, że nie. I ja uważam, że, w jakimś sensie, miał rację. Wszystko, co tam się działo, zaczynało z wolna przypominać powstanie. Naczelnik nie mógł do niego dopuścić i dlatego zdecydował się na wysłanie wojska i policji. To było konieczne dla utrzymania całego, zwartego państwa.
Ale – paradoksalnie – nacjonaliści również byli niewolnikami tej sytuacji. Musieli sprowokować polską akcję pacyfikacyjną. Gdyby tego nie uczynili, to ich struktury by się rozpadły, a ich zwolenników przejęłaby jakaś bardziej radykalna i zdecydowana organizacja. Dla nich to było być-albo-nie-być.
W pewien sposób, obydwie strony były bez wyjścia i były, w jakimś sensie, fatalistycznie skazane na podjęcie takich właśnie, a nie innych decyzji.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)
jur/ ls/