W realiach 1944 r. przerzucenie 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej do ogarniętej powstaniem Warszawy było raczej mrzonką. Byłoby to znacznie bardziej realne, jeśli doszłoby do pomocy sowieckiej i Brygada byłyby przerzucana z lotnisk położonych niedaleko na wschód od Wisły - mówi prof. Hubert Królikowski z UJ.
PAP: Kiedy po raz pierwszy pojawiła się koncepcja wykorzystania spadochroniarzy w działaniach wojennych?
Prof. Hubert Królikowski: Po raz pierwszy żołnierzy na spadochronach przerzucono na tyły wojsk wroga w okresie I wojny światowej. Dokonali tego Włosi zrzucając agentów i sabotażystów. Ideę zrzucenia większego desantu na tyły nieprzyjaciela jako pierwszy zaczął rozwijać amerykański generał William Mitchell pod koniec I wojny światowej. Później, wraz z rozwojem techniki lotniczej, konstrukcji spadochronu i technik desantowania pomysły te zaczęły być wcielane w życie. W okresie dwudziestolecia międzywojennego pionierem rozwoju wojsk spadochronowych był Związek Sowiecki. Później zaczęto je rozwijać również w Niemczech, utrzymując ich rozwój w tajemnicy.
Wojska powietrznodesantowe zostały wykorzystane przez III Rzeszę w początkowym okresie wojny. Wiosną 1940 r. oddziały spadochronowe i szybowcowe zostały użyte z powodzeniem między innymi dzięki utrzymywaniu stopnia zaawansowania ich rozwoju w tajemnicy. Możliwości i charakter ich zadań był dla aliantów niewiadomą, co dawało Niemcom znaczącą przewagę i efekt strategicznego zaskoczenia.
Przed II wojną światową jednostki spadochronowe były budowane między innymi we Francji, ale również w Polsce. Początkowo planowano tworzenie grup specjalnych. Świadczy o tym charakter szkolenia i kryteria doboru kandydatów. Na początek lat czterdziestych planowano utworzenie batalionu powietrznodesantowego.
PAP: Jakie miały być zadania wojsk spadochronowych w II RP? Jakie były kryteria doboru do tych jednostek?
Prof. Hubert Królikowski: Kandydaci na spadochroniarzy mieli dysponować umiejętnościami dokonywania sabotażu, to jest posiadać m.in. wiedzę jak posługiwać się materiałami wybuchowymi. Kierunki działania tych jednostek były jednoznacznie określone. Świadczy o tym fakt, że jednym z kryteriów doboru była znajomość języka niemieckiego i rosyjskiego.
W maju 1939 r. powstał Wojskowy Ośrodek Spadochronowy w Bydgoszczy. Brał on udział między innymi w ćwiczeniach na Wołyniu, których celem było zorganizowanie sabotażu na tyłach przeciwnika. Ćwiczenia organizowano również pod Mińskiem Mazowieckim, gdzie celem było przerwanie linii kolejowej. Dla spadochroniarzy rozwijano specjalne wyposażenie, między innymi wyprodukowano lekką radiostację odporną na wstrząsy.
Eksperymentowano również ze zrzucaniem w częściach armaty przeciwpancernej 37 mm Boforsa, a także z nowymi rodzajami min.
Żołnierze bydgoskiego WOS przedostali się na zachód Europy i uczestniczyli w formowaniu 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej, byli także instruktorami w angielskiej Central Landing School w Ringway. Pierwszym komendantem tej brytyjskiej wojskowej szkoły spadochronowej był por. Jerzy Górecki, wcześniejszy instruktor WOS w Bydgoszczy.
Tak jak dziś spadochroniarze przed 1939 r. musieli charakteryzować się odpowiednim poziomem sprawności fizycznej i odporności psychicznej predestynującym do dokonania skoku i walki. Pamiętajmy, że w przeciwieństwie do cywilnych spadochroniarzy dla wojskowych skoczków „prawdziwe” emocje zaczynają się dopiero po wylądowaniu na ziemi.
PAP: W trakcie II wojny światowej często spadochroniarze lądowali niemal bezbronni…
Prof. Hubert Królikowski: Ta kwestia była rozwiązywana na bardzo różne sposoby w zależności od rodzaju spadochronu stosowanego w danej armii. Dziś standardem jest, że żołnierze mają broń strzelecką przy sobie. W początkowym okresie II wojny światowej wojska niemieckie zrzucały broń w zasobnikach, co powodowało, że spadochroniarze tuż po wylądowaniu dysponowali tylko bronią krótką. Po karabiny, pistolety maszynowe i broń zespołową musieli dostać się do zasobników, co generowało straty. Były one szczególnie znaczne podczas desantu na Krecie w maju 1941 r.
W Polsce od początku przyjmowano, że spadochroniarze skaczą ze swoją bronią. Były to oprócz pistoletów 7,92 mm karabinki wz. 29, później planowano wprowadzić pistolety maszynowe Mors.
PAP: Czy w trakcie kampanii polskiej w 1939 r. Niemcy rozważali użycie wojsk spadochronowych?
Prof. Hubert Królikowski: Tak, ale tempo operacji było na tyle duże, że tego rodzaju działania okazały się niepotrzebne.
Bieżącym wzmocnieniem dla Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej mieli być Cichociemni, a dla powstania Samodzielna Brygada Spadochronowa. Z tego założenia wynikała między innymi specyfika tej jednostki. Polscy spadochroniarze mieli być wyszkoleni lepiej, niż ich brytyjscy koledzy. Przechodzili kursy, które były elementem wyszkolenia Cichociemnych, ponieważ zakładano, że po zrzuceniu do walczącej Polski mieli walczyć nie tylko jako zwarta formacja wzmocniona siłami Armii Krajowej, ale również dowodzić mniejszymi pododdziałami podziemia.
PAP: Najbardziej spektakularne momenty w początkach historii wojsk powietrznodesantowych to zdobycie twierdzy Eben Emael i lądowanie na Krecie. Z tej drugiej, niezwykle krwawej bitwy, Niemcy wyciągnęli wniosek, że rozwijanie formacji spadochronowych jest pozbawione sensu. Do zupełnie innych wniosków doszli alianci. Skąd te rozbieżności w patrzeniu na wojska spadochronowe?
Prof. Hubert Królikowski: Ta różnica wynikała z różnic w posiadanych zasobach. Niemcy dysponowali bardzo ograniczonymi zasobami. Wyszkolenie skoczka spadochronowego było i jest bardzo kosztowne oraz czasochłonne. Istotna jest również dostępność lotnictwa transportowego. Po 1941 r. Niemcy dokonywali desantów spadochronowych i szybowcowych, ale były one przeprowadzane na niewielką skalę. Potencjał Niemiec malał, a aliantów, szczególnie po przystąpieniu do wojny Stanów Zjednoczonych, zwiększał się. Środki lotnicze były tam produkowane na skalę masową, a to umożliwiało zorganizowanie przerzutu wojsk. Rozwojowi tej formacji sprzyjało również długotrwałe gromadzenie się wojsk przygotowywanych do inwazji na kontynent. Alianci mieli więc czas na szkolenia, wyciąganie wniosków i doskonalenie techniki prowadzenia działań operacyjnych. Alianci zdobywali doświadczenia w działaniach spadochronowych i szybowcowych w Afryce i na Sycylii. W tym czasie możliwości niemieckie były znacznie mniejsze.
Duży wpływ na strategię Niemców miała również skala strat ich wojsk podczas lądowania na Krecie. Ich rezerwy były dość ograniczone, więc musieli działać w sposób możliwie efektywny i oszczędny.
PAP: Kiedy pojawił się pomysł zorganizowania 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej?
Prof. Hubert Królikowski: Historia jej stworzenia jest sama w sobie bardzo ciekawa. Już we Francji rozważano, w jaki sposób wesprzeć powstające w okupowanej Polsce Państwo Podziemne. Te prace zmierzały w dwóch kierunkach. Z jednej strony zastanawiano się nad wsparciem bieżącej działalności podziemia. Jednocześnie jednak rozważano scenariusz, w którym do granic okupowanej Polski będą zbliżały się wojska sojusznicze i wybuchnie powstanie. Skutecznym wsparciem dla powstańców miał być między innymi desant relatywnie dużej jednostki spadochronowej.
Bieżącym wzmocnieniem dla Związku Walki Zbrojnej i Armii Krajowej mieli być Cichociemni, a dla powstania Samodzielna Brygada Spadochronowa. Z tego założenia wynikała między innymi specyfika tej jednostki. Polscy spadochroniarze mieli być wyszkoleni lepiej, niż ich brytyjscy koledzy. Przechodzili kursy, które były elementem wyszkolenia Cichociemnych, ponieważ zakładano, że po zrzuceniu do walczącej Polski mieli walczyć nie tylko jako zwarta formacja wzmocniona siłami Armii Krajowej, ale również dowodzić mniejszymi pododdziałami podziemia. Mieli więc mieć również kompetencje dowódcze oraz instruktorskie.
PAP: Jak można ocenić realność tych planów? Już samo przerzucenie całej brygady jest wielkim wyzwaniem, później zaś pozostaje sprawa jej zaopatrzenia…
Prof. Hubert Królikowski: W realiach 1944 r. przerzucenie Brygady z Europy Zachodniej lub Włoch do ogarniętej powstaniem Warszawy było raczej mrzonką. Byłoby to znacznie bardziej realne, jeśli doszłoby do pomocy sowieckiej i Brygada oraz przeznaczone dla niej wsparcie logistyczne byłyby przerzucane z lotnisk położonych niedaleko na wschód od Wisły. Oczywiście nie mógłby to być skok na płonące i walczące miasto, ale na lądowiska poza Warszawą. Pamiętajmy jednak, że pierwotne plany zakładały wyzwolenie od zachodu. Oznaczało to, że Brygada byłaby przerzucana niekoniecznie z lotnisk brytyjskich, lecz bliższych terenów, odbitych Niemcom.
PAP: Jak polscy żołnierze i oficerowie przyjęli informację, że wylądują w Holandii, a nie w okupowanej Polsce?
Prof. Hubert Królikowski: Oczywiście żołnierze 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej wykonali ten rozkaz i wzięli udział w operacji Market Garden. Zdawano sobie sprawę, że ich pierwotne zadanie, o którym wielu z nich marzyło, czyli zrzut nad powstańczą Warszawą jest niemożliwe. Można o tych odczuciach przeczytać we wspomnieniach „W locie szumią spadochrony...” walczącego pod Arnhem Władysława Klemensa Stasiaka.
Nie wszyscy polscy politycy zdawali sobie sprawę z niemożności wykonania tak trudnego zadania jak lądowanie w okolicach Warszawy. Prawdopodobnie nie zdawali sobie z tego sprawy również niektórzy żołnierze Brygady. Nie należy więc dziwić się postawom emocjonalnym i sprzeciwom wobec użycia Brygady w Holandii. Ten sprzeciw dotyczył nie tylko żołnierzy Brygady, ale również pilotów polskich dywizjonów lotniczych, którzy chcieli walczyć nad Warszawą.
PAP: Jakie czynniki zadecydowały o klęsce aliantów w operacji Market Garden? Czy odpowiedzialność za porażkę ponoszą dowódcy operacji?
Prof. Hubert Królikowski: Z pewnością odpowiedzialność za klęskę spoczywa na alianckich dowódcach. Błędy popełniono na etapie planowania samej operacji. Zlekceważono dane pozyskane podczas rozpoznania. Nie było ono również pełne i nie wiedziano o części sił niemieckich stacjonujących w tamtym regionie. Również generał Stanisław Sosabowski, jako doświadczony dowódca i przedwojenny wykładowca szkoły w Rembertowie zwracał uwagę na te błędy i ostrzegał przed ich skutkami. Także niektórzy dowódcy brytyjscy zauważali jak wielkie jest ryzyko porażki całej operacji.
Polscy żołnierze we wspomnieniach brytyjskich dowódców byli oceniani bardzo wysoko. Część polskich spadochroniarzy wykazała się wyjątkową skutecznością walcząc wraz z Brytyjczykami, obsługując m.in. armaty przeciwpancerne. Również sam generał Sosabowski, zdając sobie sprawę z trudności położenia w jakim znalazła się jego brygada, podejmował próby przerzucania polskich żołnierzy na odcinki frontu, na których walczyli Brytyjczycy. Po zakończeniu operacji Brytyjczycy szukali kozła ofiarnego. Okazał się nim dla nich generał Sosabowski.
PAP: Czy w Ludowym Wojsku Polskim istniał odpowiednik brygady dowodzonej przez gen. Sosabowskiego?
Prof. Hubert Królikowski: W LWP istniał od października 1943 r. Polski Samodzielny Batalion Specjalny dowodzony przez mjr. Henryka Toruńczyka. Miał on jednak inne zadania, niż 1. Samodzielna Brygada Spadochronowa. Rolę jego żołnierzy porównałbym raczej do Cichociemnych. Ich zadaniem miało być budowanie partyzantki komunistycznej i wzmacnianie jej sił, prowadzenie wywiadu i rozpoznania. W LWP nie było więc w zasadzie odpowiednika 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej. Od Cichociemnych żołnierzy PSBS różni to, że działali w grupach, w których byli zrzucani. Cichociemni zaś otrzymywali oddzielne indywidualne przydziały zadań.
PAP: Jaki miały być zadania wojsk spadochronowych w doktrynie wojennej Układu Warszawskiego?
Prof. Hubert Królikowski: Najważniejszą tego rodzaju jednostką w PRL była utworzona w 1957 r. 6. Pomorska Dywizja Powietrznodesantowa. Wraz z 7. Łużycką Dywizją Desantową (nazywaną również Łużycką Brygadą Obrony Wybrzeża) i 15. Dywizją Zmechanizowaną im. Gwardii Ludowej wchodziła w skład tak zwanego Korpusu Desantowego. W wypadku wojny z NATO miały one wykonywać zadania w ramach tak zwanego Frontu Nadmorskiego, zwanego również Polskim. Jego głównym zadaniem miało być opanowanie Danii i przejęcie kontroli nad cieśninami duńskimi. Polscy spadochroniarze mieli dokonać desantu na Zelandię i tym samym umożliwić wyjście Floty Bałtyckiej poza cieśniny duńskie.
Warto podkreślić, że 6. Pomorska Dywizja Powietrznodesantowa była wielkości brygady. Nie tworzono jej w oparciu o wzorce sowieckie, ale o doświadczenia 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej i armii francuskiej. Francja z dużym powodzeniem rozwijała formacje spadochronowe, które walczyły w Algierii i Indochinach. Bez wątpienia miała to być formacja elitarna.
W realiach 1944 r. przerzucenie Brygady z Europy Zachodniej lub Włoch do ogarniętej powstaniem Warszawy było raczej mrzonką. Byłoby to znacznie bardziej realne, jeśli doszłoby do pomocy sowieckiej i Brygada oraz przeznaczone dla niej wsparcie logistyczne byłyby przerzucane z lotnisk położonych niedaleko na wschód od Wisły. Oczywiście nie mógłby to być skok na płonące i walczące miasto, ale na lądowiska poza Warszawą.
PAP: Jakie dziś są cele funkcjonowania wojsk powietrznodesantowych?
Prof. Hubert Królikowski: Jako, że jednostki powietrznodesantowe mają wysoki stopień ukompletowania mogą być w krótkim czasie postawione w stan gotowości, zwykle zaliczane są do jednostek szybkiego lub natychmiastowego reagowania. Nie są wyposażone w ciężki sprzęt, więc mogą być dość łatwo i szybko przerzucone na określony teatr działań wojennych lub region, gdzie ich obecność ma mieć charakter prewencyjny lub odstraszający. Żołnierze wojsk powietrznodesantowych dobrze sprawdzają się w misjach pokojowych i stabilizacyjnych. Wynika to z charakterem doboru do tych jednostek i szkolenia zakładającego samodzielność w działaniu i prowadzenie walki w oderwaniu od sił własnych.
Zauważmy, że desanty spadochronowe były dokonywane podczas niedawnych konfliktów, na przykład w Panamie, Grenadzie i w północnym Iraku w 2003 r. W trakcie ataku wojsk amerykańskich i sojuszniczych Turcja nie wyraziła zgody na wykorzystanie swojego terytorium do przemieszczenia oddziałów mających uderzyć od północy. Kontrola nad Kurdystanem została więc przejęta przez wojska powietrznodesantowe we współpracy z partyzantami kurdyjskimi i Siłami Specjalnymi US Army. „Zielone Berety” i Kurdowie stworzyli warunki dla przyjęcia desantu 173. Brygady Powietrznodesantowej. W pewnym stopniu było to więc powtórzenie planowanego dla 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej zadania wzmocnienia sił walczących w powstaniu powszechnym.
PAP: Które jednostki współczesnego Wojska Polskiego kontynuują tradycję 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej?
Prof. Hubert Królikowski: Te tradycje kontynuuje 6. Brygada Powietrznodesantowa im. gen. bryg. Stanisława Franciszka Sosabowskiego, która powstała w 1992 r. w wyniku przekształcenia 6. Pomorskiej Brygady Powietrznodesantowej, wcześniej dywizji.
Tradycje Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej dziedziczy GROM. Pozostałe jednostki specjalne dziedziczą głównie tradycje związane z Armią Krajową. Jednostka Wojskowa Komandosów z Lublińca odwołuje się do tradycji Batalionu Armii Krajowej „Parasol”, którego jednym z głównych zadań miało być wsparcie i uzupełnienie 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ mjs/ ls/