Gieysztor nie był zamknięty w karcerze zakazów warsztatowych opracowanych przez starych mistrzów. Oczywiście dawnym historykom bardzo wiele zawdzięczamy; widzimy dalej niż oni ponieważ siedzimy na ich ramionach. Bardzo się więc cieszę, że miałem zaszczyt bycia uczniem człowieka, który łamał takie ograniczenia – mówi prof. Karol Modzelewski. 100 lat temu, 16 lipca 1916 r., urodził się Aleksander Gieysztor, jeden z najsłynniejszych polskich historyków XX wieku.
PAP: Wielu współczesnych historyków uważa twórczość Aleksandra Gieysztora za niezwykle odważną i idącą pod prąd głównemu nurtowi historiografii. Gieysztor często porównywał współczesne obserwacje antropologiczne z zapisami dwunastowiecznych kronikarzy opisujących świat pogańskich zwyczajów i wierzeń.
Prof. Karol Modzelewski: Tak, była to odwaga, ale nie było to zjawisko zupełnie odosobnione. Ta metoda była charakterystyczna dla tak zwanej warszawskiej szkoły historycznej, która była pod wielkim wpływem kręgu szkoły Annales, czyli środowiska bardzo silnie podlegającego wpływom strukturalizmu w antropologii. Sprawiało to, że jej badacze mieli wielką wyobraźnię antropologiczną i nie krępowali się katalogiem zasad i nakazów narzucanych przez dziedzictwo pozytywizmu, czy raczej starego paleopozytywizmu. Pojawienie się strukturalizmu w badaniach historycznych było skutkiem przełomu antypozytywistycznego w całej myśli europejskiej.
Gieysztor poszedł w tym dość daleko, ponieważ nie tylko zestawiał ze sobą obserwacje etnografów dotyczące słów bułgarskiego popa zapisanych przez etnografów w dwudziestych latach XIX w. i dwunastowieczną relację Saksa Gramatyka o słowach wypowiadanych przez pogańskiego kapłana podczas święta plonów na Rugii. Replikę opisanej przez niego pogańskiej „liturgii słowa” odnalazł w wiejskiej cerkwi bułgarskiej w latach dwudziestych XX w. Mówię tu o obyczaju związanym ze świętowaniem zakończenia zbiorów.
Kapłan pytał wówczas wiernych zgromadzonych na uroczystości czy widzą go zza zgromadzonych plonów symbolizowanych poprzez chleby i wielkie kołacze. Jeśli odpowiadali, że widzą to życzył im aby w przyszłym roku plonów było tak wiele aby nie mogli go zobaczyć.
W swoich badaniach starał się odnaleźć we wciąż żywej kulturze ludowej trwających śladów przedchrześcijańskiego opisu otaczającego ludzi świata.
PAP: Czyli „długiego trwania”…
Prof. Karol Modzelewski: Tak. Jest to kategoria długiego trwania w rozumieniu szkoły Annales.
PAP: Jeszcze jedną cechą twórczości Aleksandra Gieysztora była interdyscyplinarność. Czy to on wprowadził to podejście do polskiej historiografii?
Prof. Karol Modzelewski: Nie do końca. Już w XIX wieku pojawiały się wśród najwybitniejszych polskich historyków pozytywistycznych postulaty badań interdyscyplinarnych. Krakowski historyk Stanisław Smolka zauważył, że bez komparatystyki historia średniowieczna jest niewiele wartą ramotą i staje się wyłącznie „zbiorowiskiem ciekawych i mniej interesujących wiadomości”.
Gieysztor również sięgał w porównaniach bardzo daleko, ponieważ był wielkim humanistą swojej epoki. Prof. Gieysztor nie był zamknięty w „karcerze” zakazów warsztatowych opracowanych przez starych mistrzów. Oczywiście dawnym historykom bardzo wiele zawdzięczamy; widzimy dalej niż oni ponieważ siedzimy na ich ramionach. Bardzo się więc cieszę, że miałem zaszczyt bycia uczniem człowieka, który łamał takie ograniczenia.
PAP: Z tych cech twórczości Gieysztora wynikała również jego wysoka pozycja w historiografii europejskiej.
Prof. Karol Modzelewski: Gieysztor, podobnie jak cała polska historiografia po 1956 r., gdy w PRL zmieniło się więcej niż w innych krajach komunistycznych skorzystał na większej swobodzie badań naukowych. Oznaczało to także większe kontakty z nauką zachodnią. Żelazna kurtyna nieco się uniosła, co pozwoliło ludziom takim jak Aleksander Gieysztor na przeczołganie się pod nią i nawiązanie kontaktów ze szkołą Annales oraz brytyjskim „Past and Present”, czyli najbardziej żywymi i inspirującymi nurtami ówczesnej historiografii.
Prof. Karol Modzelewski: Ani Gieysztor, ani inni wybitni historycy tacy jak Witold Kula, Tadeusz Manteuffel i Marian Małowist nie mogli być w żaden sposób posądzani o jakiekolwiek sympatie komunistyczne. Byli bezpartyjni i mieli przeszłość akowską, a z marksizmem poczynali sobie dość libertyńsko.
PAP: To mogło być dość szokujące dla zachodnich historyków: odwiedza ich ktoś z bloku wschodniego i rozmawia jak równy z równym.
Prof. Karol Modzelewski: Nie wydaje mi się, aby był to dla nich aż tak dziwne. Pamiętajmy, że wśród ówczesnych elit intelektualnych Zachodu był wówczas modny życzliwy stosunek do państw komunistycznych. Antykomunizm wśród francuskich historyków był zjawiskiem marginalnym. Zresztą ani Gieysztor, ani inni wybitni historycy tacy jak Witold Kula, Tadeusz Manteuffel i Marian Małowist nie mogli być w żaden sposób posądzani o jakiekolwiek sympatie komunistyczne. Byli bezpartyjni i mieli przeszłość akowską, a z marksizmem poczynali sobie dość libertyńsko.
Rok 1956 przyniósł więc dla polskiej humanistyki bardzo dobre rezultaty. Pamiętajmy jednak również, że historiografia nie została w okresie stalinowskim rozgromiona tak bardzo jak np. środowisko socjologów. Decyzja aby nie rozbijać środowiska historyków, takich jak Gieysztor związanych z Biurem Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej, według badaczy władz ówczesnego reżimu zapadła na najwyższym szczeblu, czyli w otoczeniu Bolesława Bieruta. Bierut zdawał sobie sprawę, że jest człowiekiem słabo wykształconym. Miał więc „ludowy szacunek do uczonych”, którego zupełnie nie miał Gomułka. „Wiesław” uważał, że uczeni niczego nie rozumieją.
Również w 1968 r. historykom udało się przetrwać. Obyło się wówczas bez tak zwanych „rugów marcowych”. Manteuffel i Gieysztor walnie przyczynili się o tego, że historiografia wyszła z paroksyzmów marca: ich autorytet cementował środowisko.
PAP: Przetrwało środowisko Armii Krajowej…
Prof. Karol Modzelewski: Poza nimi przeszłość akowską mieli również Witold Kula, Stanisław Herbst oraz w pewnym sensie Marian Małowist i jego przyszła żona Iza Bieżuńska-Małowist. To małżeństwo wybitnych historyków zostało wyprowadzone z warszawskiego getta za sprawą między innymi Aleksandra Gieysztora i ukryte do końca wojny. Ważną rolę w życiu Gieysztora odegrał również wspomniany Stanisław Herbst.
Gdy Gieysztor wrócił z Oflagu do Warszawy skontaktował się z nim pułkownik Jan Rzepecki i polecił objąć szefostwo Biura Informacji i Propagandy w Zrzeszeniu "Wolność i Niezawisłość", czyli cywilnej kontynuacji AK. Gieysztor zgodził się, ale nie doszło do tego ze względu na dramatyczne zdarzenia. Najpierw Manteuffel powiedział mu bez osłonek:: „idź do Rzepeckiego i powiedz mu, że teraz nie będziemy robić żadnej partyzantki tylko uniwersytet”.
Wkrótce zresztą Rzepecki został aresztowany i w więzieniu zawarł z władzami układ, zgodnie z którym jego podwładni, jeśli ujawnią się i zrezygnują z konspiracji, unikną represji. Gieysztor został wezwany do więzienia na spotkanie ze swoim okupacyjnym dowódcą i tam odebrał, a następnie na wolności wykonał jego rozkaz. To bardzo interesujący zwrot, swoisty odwrót od romantyzmu do pozytywizmu.
W trakcie okupacji podejmowane wybory były znacznie prostsze, oczywiste moralnie ponieważ okupant niemiecki nie dawał żadnych nadziei. Nie istniała przestrzeń do działań pozytywistycznych. W komunizmie, zwłaszcza w pierwszych latach powojennych, gdy reżim kokietował inteligencję względnym liberalizmem, bezsprzecznie była możliwość odbudowy polskiej nauki i szkolnictwa. Można było się uważać za pozytywistę i walczyć o rozszerzanie obszaru wolności pracując legalnie tak jak robił to Gieysztor.
Prof. Karol Modzelewski: W trakcie okupacji podejmowane wybory były znacznie prostsze, oczywiste moralnie ponieważ okupant niemiecki nie dawał żadnych nadziei. Nie istniała przestrzeń do działań pozytywistycznych. W komunizmie, zwłaszcza w pierwszych latach powojennych, gdy reżim kokietował inteligencję względnym liberalizmem, bezsprzecznie była możliwość odbudowy polskiej nauki i szkolnictwa. Można było się uważać za pozytywistę i walczyć o rozszerzanie obszaru wolności pracując legalnie tak jak robił to Gieysztor.
PAP: Można więc powiedzieć, że w swoim myśleniu o historii Gieysztor odrzucał pozytywizm, ale inspirował się pracą organiczną w sferze funkcjonowania nauki.
Prof. Karol Modzelewski: Była to cecha całego środowiska AK i WiN. Wszyscy historycy z nim związani mieli świadomość, że ramy życia po 1945 r. zostały narzucone przez Moskwę. Uważali jednak jednocześnie, że żyją w państwie polskim i stwarza ono przestrzeń do zachowania wartości narodowych i jak to określali, ochrony „substancji polskiej kultury”. Ich obowiązkiem była więc praca na tym polu.
PAP: I to środowisko utrzymało historiografię…
Prof. Karol Modzelewski: …na wysokim poziomie. Potem nawiązało również kontakty ze środowiskami zagranicznymi.
PAP: Czy Pana relacje z Aleksandrem Gieysztorem można określić jako stosunki mistrz-uczeń?
Prof. Karol Modzelewski: Były to tego rodzaju relacje, zresztą była między nami duża luka pokoleniowa. Czułem się onieśmielony jego autorytetem, traktowałem go w sposób akademicki – jako mistrza, więc nie śmiałbym zainicjować z Gieysztorem jakichkolwiek dyskusji politycznych.
Wyjątkiem były dwie lub trzy sytuacje. Po raz pierwszy, gdy 18 marca 1965 r. wraz z Jackiem Kuroniem rozdawałem w Instytucie Historycznym „List otwarty”. Mieliśmy czternaście kopii jego maszynopisu. Jeden z nich wręczyłem Gieysztorowi mówiąc: „Panie Profesorze niech Pan spojrzy”. On popatrzył, zamknął się w gabinecie i powiedział żebym przyszedł za trzy godziny. Gdy się znów zjawiłem powiedział, że przeczytał list z wypiekami na twarzy. Nie skomentował jednak jego treści. Raczej moje działanie nie mogło mu się podobać, ponieważ wychodził z założenia, że należy chronić substancję kultury narodowej, a nie wystawiać ją na szwank w beznadziejnych zrywach.
Poza tym Gieysztor nie wierzył w komunizm przez co nie mógł być rewizjonistą i „heretykiem” komunistycznej ideologii. Doceniał jednak historyczną wagę herezji. Uważał, że tacy jak którzy się buntują, nawet jeśli robią to bez sensu to są elementem substancji kulturowej, której on ma obowiązek bronić.
Dlatego po tym gdy trafnie przewidział, że „jutro po Pana przyjdą” zwrócił się do ministra sprawiedliwości Stanisława Walczaka, któremu podlegały więzienia. Był on profesorem prawa, a więc w pewnym sensie kolegą Gieysztora. Wytłumaczył więc Walczakowi, że ma wobec mnie obowiązki promotorskie i chciałby się ze mną kontaktować i odwiedzać. Walczak zgodził się na to i udało nam się wykorzystać możliwość kontaktów. Możliwość widzeń została nam szybko cofnięta. Sądzę, że ktoś doniósł Gomułce, że „wrogowie ustroju” mogą pisać w więzieniach prace doktorskie. Taki liberalizm był dla towarzysza „Wiesława” nie do przyjęcia.
Prof. Karol Modzelewski: Gdy pod koniec sierpnia 1980 r. po jednodniowej wizycie w strajkującej Stoczni Gdańskiej wracałem do Wrocławia zatrzymałem się w Warszawie i opowiedziałem mu o swoich wrażeniach. Wysłuchał mnie, pokiwał głową i powiedział: „Panie Karolu to przypomina wypisz-wymaluj atmosferę pierwszych dni Powstania Warszawskiego”. Zrobiło mi się zimno: rozumiałem że mój mistrz dostrzega grozę skalę niebezpieczeństwa i być może zamierza na swój sposób mi to zakomunikować.
PAP: A jak Gieysztor oceniał Pańskie zaangażowanie w Solidarność?
Prof. Karol Modzelewski: Gdy pod koniec sierpnia 1980 r. po jednodniowej wizycie w strajkującej Stoczni Gdańskiej wracałem do Wrocławia zatrzymałem się w Warszawie i opowiedziałem mu o swoich wrażeniach. Wysłuchał mnie, pokiwał głową i powiedział: „Panie Karolu to przypomina wypisz-wymaluj atmosferę pierwszych dni Powstania Warszawskiego”. Zrobiło mi się zimno: rozumiałem że mój mistrz dostrzega grozę skalę niebezpieczeństwa i być może zamierza na swój sposób mi to zakomunikować.
Po okresie internowania, gdy zostałem przeniesiony do więzienia na Mokotowie w Wielki Piątek 1984 r. zostałem przewieziony do Chylic. Wówczas nie wiedziałem, że była tam willa MSW, w której na początku stanu wojennego był internowany Lech Wałęsa. Jeden z eskortujących mnie i Rulewskiego tajniaków powiedział już na miejscu, że spotkam tu „moich ludzi – Gieysztora, Wielowieyskiego”. Tak dowiedziałem się, że Gieysztor to mój człowiek. Z początku nie uwierzyłem, ale po chwili wyszedł z willi Aleksander Gieysztor.
Przeszliśmy do pokoju, w którym mogliśmy rozmawiać bez agentów bezpieki, wyłącznie przy pozostawionych przez nich podsłuchach. Pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że mogę skonsultować wykładnię piętnastowiecznego regestu dokumentu Leszka Białego sprzed 1228 r., w którym książę przekazywał biskupowi krakowskiemu Iwonowi prawo odłowu bobrów na jakiejś rzeczce. Tekst cytowaliśmy po łacinie co musiało wywoływać nerwowość bezpieki.
Ale nie po to dali nam okazję do rozmowy. Władze PRL uzgodniły z biskupami za wiedzą doradców Komisji Krajowej i pozostających na wolności członków KOR, że zostaniemy zwolnieni z więzienia, jeżeli napiszemy list do prymasa Glempa i w liście tym obiecamy, że przez dwa i pół roku powstrzymamy się od „publicznej działalności społecznej i politycznej”.
Bezpieka kusiła mnie i moich kolegów, żeby napisać list do księdza prymasa, że będziemy „grzeczni” przez dwa i pół roku. Gwarantowało to natychmiastowe zwolnienie z więzienia. Odmówiliśmy, ale byliśmy namawiani między innymi przez Józefa Rybickiego, następcę pułkownika Rzepeckiego w Zrzeszeniu "Wolność i Niezawisłość". Gieysztor nie powiedział wówczas nawet słowa. Odrzuciliśmy propozycję władz.
Gieysztor był wówczas wiarygodny dla obu stron. Nie był w żaden sposób związany z Solidarnością czy środowiskiem KOR. Liczono, że będzie mógł mnie zmiękczyć. Nie próbował jednak tego robić ponieważ wiedział, że mu się to nie uda. Być może uważał, że nie wypada. Nigdy go o to nie pytałem. Gdy wracaliśmy do więzienia, Jacek Kuroń zwrócił mi uwagę, że Józef Rybicki namawiając nas musiał mieć przed oczami sprawę Jana Rzepeckiego.
PAP: Czy czytając prace innych historyków widzi Pan w ich badaniach inspiracje myślą i koncepcjami Gieysztora?
Prof. Karol Modzelewski: Jest ich wiele w pracach takich historyków jak Leszek Słupecki, Roman Michałowski czy Aneta Pieniądz, która jest moją uczennicą. Czas leci. Jeśli mogę mówić z odcieniem dumy, że pod względem naukowym Aneta Pieniądz jest moim dzieckiem, to znaczy, że jest ona w pewnym sensie wnuczką Gieysztora.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ ls/