Nie jestem ani Polakiem, ani Litwinem, ale już przez trzydzieści lat interesuję się i zajmuję unią polsko-litewską. Pisałem już i piszę dalej o tej unii, bo uważam, że była jedną z największych osiągnięć politycznych w Europie przed Rewolucją Francuską i całkowicie zasługuje na wspaniały obelisk, który dzisiaj odsłoniliśmy. Okazja jest niezwykła. Pomniki i obeliski bowiem zwyczajnie czczą pamięć zmarłych czy wysławiają wielkie bitwy i wielkich generałów.
W nieszczęśliwym dwudziestym wieku Polska i Litwa przeżyły za dużo wojen i już mają tysiące pomników generałów i ofiar wojny. Więc dla obcokrajowców — i dla niemałej liczby Polaków i Litwinów — historia tych dwóch państw, tych dwóch narodów, jest niemal zdefiniowana wojną. Jak mówię u siebie, że się zajmuję historią Polski, prawie każdy komentuje: ‘Ach, nieszczęśliwa Polska; historia tragiczna, ale niestety, nie ma granic naturalnych.’ Zawsze odpowiadam pytaniem: „Czy Prusy Fryderyka II, czy Rosja Katarzyny II, czy Francja Napoleona miały granice naturalne? Nie miały, więc rozszerzały granice wojną.”
Natomiast inaczej było w Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Już w roku 1611 Sejm zakazał królowi wypowiadać wojnę bez zgody Sejmu: jeszcze czekamy na taką mądrą konstytucję w Wielkiej Brytanii. Pomimo tego Polacy i Litwini także wyobrażają sobie swoją przeszłość jako historię walki i wojen, przeciwko Krzyżakom, Turkom, Rosjanom, Niemcom a nawet, niestety, w latach dwudziestych ubiegłego wieku, między sobą. Rok temu wystąpiłem w konsulacie generalnym Rzeczypospolitej Polskiej w Nowym Jorku, podczas obchodów dnia narodowego Polski. Zostałem zaproszony, by skomentować krótki film o historii Polski. Chyba państwo znacie ten film. Od Mieszka I do dziś, wygenerowane komputerowo wojska maszerują tędy i tamtędy. Polacy palą Kijów za Kazimierza Wielkiego; Moskale palą Wilno w 1655 roku, Niemcy palą Warszawę w 1944 roku. Polska rośnie, maleje, znika, i znowu się pojawia — ale nie dokładnie na tym samym miejscu. I wszędzie wojska, wojska: Grunwald, Kircholm, Kłuszyn, Cudnów, Wiedeń, Racławice, Westerplatte.
Prof. Frost: "Unia polsko-litewska, pierwotnie naszkicowana w Krewie w 1385 roku, a potem dokładnie omawiana na tym miejscu, w Horodle, 600 lat temu, była wybitnym tworem politycznym, godnym uwagi nie tylko historyków".
Chociaż pisałem i dalej piszę o wojnach Rzeczypospolitej, historię Polski i historię Litwy trzeba raczej charakteryzować nie wojną, ale pokojem. Unia polsko-litewska, pierwotnie naszkicowana w Krewie w 1385 roku, a potem dokładnie omawiana na tym miejscu, w Horodle, 600 lat temu, była wybitnym tworem politycznym, godnym uwagi nie tylko historyków. Unie polityczne nie były rzadkością w ówczesnej Europie. Z racji małżeństw dynastycznych unie personalne były raczej zjawiskiem niemal powszechnym. Ale większość tych unii była krótkotrwała. Unia polsko-czeska trwała 6 lat; pierwsza unia polsko-węgierska 12 lat, a druga tylko 7 lat; unia ze Szwecją również dosięgła ledwo 7 lat. Natomiast od koronacji Jagiełły w marcu 1386 roku do trzeciego rozbioru, kiedy unia została zniesiona bez zgody obywateli, unia polsko-litewska trwała 409 lat. Dopiero w tym właśnie roku 410 lat osiągnęła unia angielsko – szkocka i za rok, jak wiadomo, będzie referendum dotyczące niepodległości szkockiej, chociaż nie sądzę, że nacjonaliści wygrają.
Jednak unie polityczne nie zawsze są popularne. W 1862 roku, Dziennik Powszechny oceniał unię z Litwą jako „podstawę nieszczęść i upadku Polski”[1]. Według Michała Bobrzyńskiego, „unia [lubelska] w tej postaci, jak ją zawarto, była jednak zasadniczym błędem’[2]. Wśród historyków litewskich, białoruskich i ukraińskich, można śmiało powiedzieć, że oceny unii polsko-litewskiej były w ogromnej większości negatywne, przynajmniej w okresie od połowy wieku dziewiętnastego do upadku Związku Radzieckiego i tak zwanej demokracji ludowej.
Ten wspaniały pomnik i dzisiejsza ceremonia są dowodem, że czasy i opinie powoli się zmieniają. Rewolucja Francuska deklarowała, że nie król, ale naród jedyny i nierozdzielny jest jedynym prawnym suwerenem. Od tych czasów większość polityków i historyków przez dwa wieki uważało, że - jak to ujął Peter Alter – „od 1789 roku jednolite państwo narodowe zostało jedyną prawnie uzasadnioną podstawą systemu międzynarodowego”.[3] Oto stwierdzenie wybitnego politologa. Ale historycy dobrze wiedzą, że sprawa nie jest tak prosta. Czym jest naród? Odpowiedź jest szczególnie trudna właśnie na obszarach byłej Rzeczypospolitej polsko-litewskiej. Czy narody na pewno są nierozdzielne? Herder uważał, że Słowianie byli jednym narodem, jak Niemcy, ale Słowianie sami całkowicie inaczej patrzyli na tę kwestię. Tożsamość narodowa nie zawsze jest jasna i często jest podwójna, czy nawet potrójna. Ja sam się uważam za Szkota, chociaż angielskiego pochodzenia, ale także za Brytyjczyka, bo jestem obywatelem państwa unijnego, a nie państwa narodowego. Tak samo było w Rzeczypospolitej Obojga Narodów, chociaż nigdy nie wymyślono ekwiwalentu koncepcji „Brytanii”; koncepcja „Sarmacja” nie była tak szeroko stosowana i nigdy nie została złączona z państwowością polsko-litewską w tej samej formie.
Dlaczego więc unia polsko-litewska trwała tak długo? Unia kalmarska, między królestwami skandynawskimi, była tworem systemów politycznych, które miały wiele wspólnych cech: podobną strukturę instytucjonalną; języki do znacznego stopnia wzajemnie zrozumiałe, i wspólną historię. Ale unia kalmarska rozpadła się. W 1386 roku Polska i Litwa były zupełnie innymi państwami, z tradycją raczej wrogości. Powodu długotrwałości trzeba szukać właśnie w traktatach unijnych, a szczególnie w traktacie horodelskim. Większość unii w ówczesnej Europie było uniami personalnymi czy dynastycznymi, i osobne królestwa zostały połączone tylko i wyłącznie osobą panującego. Więc mogły łatwo rozpadać się, jak rozpadła się unia brytyjsko-hanowerska w 1837 roku z powodu prawa salickiego, które obowiązywało w Hanowerze, ale nie w Wielkiej Brytanii. Wiktoria, jako kobieta, mogła zostać królową Wielkiej Brytanii, ale nie Hanoweru. Inaczej było od początku w unii polsko-litewskiej. Akt krewski był, owszem, intercyzą, ale ona była uzgodniona między trzema stronami: Jagiełłą, Elżbietą Bośniaczką - matką królowej Jadwigi - i reprezentantami obywateli królestwa polskiego. Zamiarem Jagiełły i Polaków było stworzenie czegoś więcej niż czystej unii personalnej. Ale akt krewski był krótki. Co to wszystko znaczyło, zostało wytłumaczone właśnie w unii horodelskiej. Według niej, wielkie księstwo litewskie zostało inkorporowane do królestwa polskiego.
Prof. Frost: "W traktacie horodelskim ukorzeniona była wizja unii innego zupełnie typu, mianowicie unii nie państw, ale dwóch wspólnot obywatelskich. W nim już się znalazła koncepcja Rzeczypospolitej obywateli".
Ale w jakim sensie? Od czasu Horodła, Polacy argumentowali, że wielkie księstwo zostało inkorporowane, ale nie było zupełnie jasne, do czego zostało inkorporowane, albo co w praktyce oznaczała inkorporacja. Litwini mocno zaprzeczali propozycji, że wielkie księstwo zostało przekształcone w prowincję polską, i walczyli przez półtora wieku o swoją odrębność i status, ale zawsze w obrębie unii.
Albowiem w traktacie horodelskim ukorzeniona była wizja unii innego zupełnie typu, mianowicie unii nie państw, ale dwóch wspólnot obywatelskich. W nim już się znalazła koncepcja Rzeczypospolitej obywateli. Traktat omawiał unię braterską, w której dwie strony zobowiązały się wspólnie naradzać się w sprawach wspólnych. Słynna adopcja horodelska leżała w środku tej koncepcji: szlachta w obu częściach kraju mogła się unifikować w jedną wspólnotę obywatelską, w jedną Rzeczpospolitą. Ta koncepcja jeszcze była embrionalna i jeszcze niezbyt jasno sformułowana. Po Horodle, Polacy i Litwini strasznie skłócili się o naturę tej ich unii. Ale nawet w największych chwilach napięcia, podczas tak zwanej „burzy koronacyjnej” czy krótkiej wojny między Polską a Litwą o Wołyń za Świdrygiełły, unia nie rozpadła się lecz została odnowiona. Zawsze ciągnęła się ta wizja nie jednolitego państwa unijnego, ale wspólnej Rzeczpospolitej obywatelskiej. I w końcu w Lublinie w 1569 roku została ostatecznie stworzona. Choć Litwini stracili województwa ukraińskie, w pewnym sensie wygrali. Albowiem przekonali Polaków, że unia była w zasadzie stosunkiem między dwoma równymi członkami. Traktat lubelski stworzył jedną rzeczpospolitą - jedną communitas regni - ale Litwini ochronili zasadę, że w tej unii istniały dwa państwa w obrębie tej rzeczypospolitej obojga narodów.
Podczas długich debat o konstytucji Zjednoczonych Stanów Ameryki, Alexander Hamilton zacytował spostrzeżenie Mably’ego, że sąsiedzi są naturalnymi wrogami, chyba że wspólna słabość zmusi ich do formowania unii konfederacyjnej.[4] Dużo jest w tym prawdy. Stosunki między sąsiadami często są cechowane nienawiścią, wojnami, i wzajemną wrogością. Na pewno słabość wielkiego księstwa wobec Krzyżaków, a później Moskwy zachęciła Litwinów do unii. Ale nie można wytłumaczyć długotrwałości unii wyłącznie tymi negatywnymi czynnikami. Zawsze w tej unii było coś większego, coś bardziej pozytywnego: wizja wspólnej Rzeczypospolitej obywatelskiej. Dzisiaj hołdujemy tym ideałom horodelskim. W świecie szybko się globalizującym, kiedy Polska i Litwa już są członkami innej unii, należy szanować tę wizję. Zrealizowanie jej nie było łatwe, a w XVII wieku nietolerancja religijna i narodowa zniszczyły ją w województwach ukraińskich. Ale oprócz tej tragedii, przez cztery wieki unia zachowała pokój wewnętrzny na tych obszarach. Historia ubiegłego wieku dowodzi, że to już jest osiągnięcie, które zasługuje na wielkie uznanie.
Robert Frost
University of Aberdeen
***
[1] Juliusz Bardach, ‘Krewo i Lublin. Z problemów unii polsko-litewskiej’, w idem. Studia z ustroju i prawa Wielkiego Księstwa Litewskiego XIV-XVII w. Warszawa, 1970, 11.
[2] Michał Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie, Warszawa, 1974, 271.
[3] Peter Alter, Nationalism (London, 1989), 93.
[4] Davis, Federal Principle, 101.
Prof. dr hab. Robert Frost – wykładowca na Uniwersytecie w Aberdeen, historyk specjalizujący się w XVI-XVIII wiecznej historii Polski.
Źródło: Muzeum Historii Polski